Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Spotkanie Jana Klaty i Romana Jaworskiego to spotkanie dwóch koneserów formy. W "Weselu hrabiego Orgaza" - powieści i jej inscenizacji - króluje żywioł pastiszu, parodii, kiczu, cytatu, stylizacji. Tak wytyczona przestrzeń to ulubione pole teatralnych peregrynacji Klaty, który daje tu upust swojej wyobraźni.
Reżyser zręcznie podejmuje kolejne impulsy płynące z powieści. Skoro grupa Podrygałowa (Juliusz Chrząstowski) jest u Jaworskiego inspirowana Baletami Rosyjskimi, u Klaty wszyscy członkowie trupy - żywi i martwi - noszą futra, a ich taneczny układ jest grą z konwencjami (a jeszcze bardziej z wyobrażeniem) klasycznego baletu. Skoro Yetmeyer (Krzysztof Globisz) jest nowojorczykiem, zatem mówi z akcentem chicagowskiego górala, przygrywa sobie na harmonijce ustnej i ubrany jest w kowbojski strój. Co prawda faktura owego stroju przywołuje na myśl raczej kluby go-go niż szerokie prerie...
To charakterystyczne: stylizacja u Klaty jest zawsze z drugiej (albo i kolejnej) ręki. Reżyser rzadko sięga wstecz, do oryginału, zdecydowanie częściej czerpie ze współczesnych przetworzeń i trawestacji, budując w ten sposób strukturę wielopiętrową, hipertekstualną, mieniącą się na przemian od wieloznaczności i uderzających trywializmów. Tradycja istnieje tylko w wymownie zniekształcających zapośredniczeniach i jako taka nie może stanowić bezpiecznego schronienia. Na tej zasadzie dominujące w spektaklu latynoskie motywy muzyczne (skoro rzecz dzieje się w Hiszpanii...) podane są w formie współczesnej muzyki tanecznej, bokserski pojedynek to wolna amerykanka, a układy choreograficzne w kolejnych scenach są inspirowane albo wprost przeniesione z muzycznych wideoklipów.
Dialog z powieścią
Spektakl jest najlepszy w tych miejscach, gdzie wyobraźnia reżysera jest krnąbrna, dziecinna, głupia. W "Weselu hrabiego Orgaza" zdarza się to jednak - jak na Klatę - nadzwyczaj rzadko. Spektakl jest wykonany po mistrzowsku i każdy z aktorów daje na scenie popis umiejętności - ale właśnie to, co musi imponować, może jednocześnie przeszkadzać. To teatr dobry, świetny - jednak także w tym sensie, że brak w nim niezbędnej, obalającej porządek bezczelności. Wszystko utrzymane jest w ramach teatralnej gry, która podoba się także dlatego, że nie przekracza granic dobrego smaku... Cytaty, stylistyczna niejednorodność, precyzyjnie przeprowadzone uproszczenia - w sumie: arsenał mający w teatrze Klaty moc wywrotową, zdolną rozsadzać teatralne kanony, atakować obszary stabuizowanych fantazmatów - w "Weselu..." są po stronie tego, co racjonalne, rozsądne i dosyć ogólnikowe. Momentami nawet - konwencjonalne.
Bierze się to przede wszystkim z poczucia niedosytu wobec dialogu prowadzonego w spektaklu z powieścią Jaworskiego. Z formalnego rozwichrzenia powieści wyłania się zadziwiający obraz powojennej Europy, która wypadła z torów: błędna, pogrążona w chaosie. Nie chodzi wyłącznie o to, że u Klaty to szaleństwo przyjmuje formę dość ogładzoną. Przedstawienie, zamykając powieść Jaworskiego w obszarze gry stylami i konwencjami, raczej przesłania niż uwydatnia te miejsca, w których Jaworski celnie i boleśnie trafia w nerw współczesności. Sceniczny dialog gubi się i wikła w meandrach trudnego, niekomunikatywnego języka powieści. Przez większość czasu miałem wrażenie, że machina inscenizacyjna pracuje dla samej siebie, pojedyncze sceny trwają długo i liczy się w nich wyłącznie precyzja wykonania - z czego nie można by czynić zarzutu, gdyby tylko Klata był postmodernistą, który atakuje widza cytatami, by na koniec pozostawić go z niczym. Jednak (przynajmniej w tym sensie) Klata postmodernistą oczywiście nie jest.
Taniec śmierci
Właśnie na koniec reżyser dosadnie puentuje. Siedzący na proscenium Havemeyer (Roman Gancarczyk) wyznaje: "Wierzę nie znaczy, że nie chcę nie wierzyć". Mówi w imieniu własnym, innych bohaterów, może nawet współczesnego człowieka? Za chwilę - ginie w czeluściach Dancingu Przedśmiertnego, którego nazwa jest u Jaworskiego trawestacją tańca śmierci. Klata punktuje tutaj jeden z naczelnych wątków powieści: temat wiary i religijności. W przedstawieniu typy takie jak Bramin Onczidarahde (Jacek Romanowski) czy stylizowany na papieża kardynał de Guevara (Jerzy Grałek) służą jako dowód na to, jak puste i niewystarczające bywają dostępne modele religijności. Bohaterowie Klaty po omacku poszukują ładu w chaosie: wyznanie Havemeyera jest tyleż intymną spowiedzią, co (dosyć konserwatywnym) wzorem postawy etycznej.
Jednocześnie Havemeyer staje w szeregu groteskowych bohaterów Klaty, którzy - od H. w inscenizacji "Hamleta" (2004) i O. w "Orestei" (2007) poprzez rewolucjonistów ze "Sprawy Dantona" (2008) po Polaków-wiecznych powstańców z "Trylogii" (2009) - walczyli za idee i ginęli miażdżeni w trybach ślepego losu i wielkiej historii. Tamte spektakle precyzyjnie odsłaniały jej mechanizmy, osadzały w konkrecie, czasem kosztem bezczelnego uproszczenia i uzurpacji - i dzięki temu prowokowały do sporu, czasem były poruszające. Tym razem musimy uwierzyć w grozę efektownej paraboli.
"Wesele hrabiego Orgaza" wg powieści Romana Jaworskiego, oprac. tekstu, reż., oprac. muz. Jan Klata, oprac. tekstu, dramaturgia Sebastian Majewski, scenogr. Justyna Łagowska, choreogr. Maćko Prusak, premiera w Starym Teatrze w Krakowie 11 czerwca 2010 r.