Gra o tron

10.09.2018

Czyta się kilka minut

Niesamowita jest nowa afera w Białym Domu – „New York Times” opublikował tekst anonimowego wysokiego stopniem pracownika administracji prezydenta Trumpa, który już we wstępie jasno rzekł: ja i podobni mi ludzie prowadzimy swego rodzaju działania dywersyjne wobec pomysłów naszego zwierzchnika, chcemy bowiem uchronić kraj przed upadkiem i ocalić nasz demokratyczny system przed rozmontowaniem. Uzasadnieniem dla tego typu działań (których urzędnik ów nie chce w żadnym razie nazywać sabotażem, używając raczej sformułowań typu „postawa propaństwowa” i „obrona ideałów republikańskich”) jest wyzucie z moralnych zasad, jakie prezentuje obecna amerykańska głowa państwa. „Każdy, kto z nim pracuje, wie, że nie jest przywiązany do żadnych zasad, którymi mógłby się kierować, podejmując decyzje” – pisze anonimowo ów człowiek, obiecując jednocześnie obywatelom: „zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby prowadzić administrację we właściwym kierunku, dopóki – w ten czy inny sposób – to się nie skończy”.

A zatem przede wszystkim idzie o wartości. Wow! Można pozazdrościć Ameryce propaństwowych polityków po konserwatywnej stronie. Bez ironii.

Niemniej walka ta jawi mi się coraz bardziej jako batalia Don Kichota, i to nie dlatego, że Trump jest niereformowalny. Ważniejsze bowiem jest to, że on doskonale przystaje do czasów, w których przychodzi mu rządzić Ameryką – czasów, w których amoralna postawa jest po prostu sexy. A to, jak wiadomo, kategoria kluczowa we wszystkich dziedzinach. Weźmy pierwszą z brzegu.

Nie dalej jak wczoraj, oglądając kolejny odcinek drugiego sezonu serialu „Ozark” (do zobaczenia na nielubianym przez Dorotę Wellman Netfliksie), kolejny raz doszłam do wniosku, że amoralność jest jednym z najważniejszych motywów wielu oglądanych w ciągu ostatnich lat seriali. I nie chodzi mi tu o jednoznacznie złych bohaterów, których znamy od czasów eposów greckich i którzy zawsze byli potrzebni do tego, by dobro zwyciężało. Idzie mi o szarą strefę – tę niby jaśniejszą obwódkę wokół mroku prawdziwego Zła.

Pierwszy raz poczułam to oglądając „Rodzinę Soprano” – utożsamiając się z mordercą i gangsterem Tonym. Jego sesje terapeutyczne przeżywałam życząc mu wyprostowania psychicznych ścieżek. Potem wsiąknęłam w kultową niegdyś „Trawkę” i kibicowałam kobiecie, która zostając wdową, z braku innych pomysłów na utrzymanie dotychczasowego poziomu życia zaczyna handlować narkotykami. Lubiłam ją i bawiła mnie, choć była przecież zdemoralizowana.

Ten typ amoralnych bohaterów niedługo później zaludnił masowo ekrany – wspomnę chociażby dwójkę rosyjskich szpiegów w „Zawód: Amerykanin”, którzy funkcjonują na co dzień jako typowa kochająca się amerykańska rodzina, w pracy operacyjnej jednakowoż nie jest im obca żadna mokra robota. Im też się kibicuje, cóż począć. Na tle jednoznacznie niemoralnego Franka Underwooda jego żona Claire prezentowała się zawsze znacznie lepiej, i cóż – w czasach owej moralnej transgresji, jak ją chcą nazywać amerykańscy konserwatywni publicyści – trzymało się za nią kciuki, nawet wówczas, gdy pozbywała się kochanka, który wiedział stanowczo zbyt wiele, by móc dalej żyć.

Chory na raka nauczyciel, który zaczyna domowym sposobem produkować narkotyki i tym samym wpada w świat zbrodni w serialu „Breaking Bad”; och, no cóż, sprzyjałam mu przez wiele sezonów. „Dexter”? Psychopatyczny morderca, którego zbrodnie traktujemy jak nie przymierzając zdobywanie medali na olimpiadzie, słuchając wywodów na temat innych przestępców, których tropi pracując jako technik kryminalny w policji. Byliśmy po jego stronie, nim się serial straszliwe skiepścił, czyli długo. Obecnie kibicuję co wieczór rodzince nieudaczników z „Ozark” – na razie ma czyste ręce, ale na liczne serialowe trupy patrzy tym właśnie spojrzeniem tak bardzo nadużywanym przez scenarzystów – obojętnym, jakby patrzyli na zepsute meble.

Donald Trump zatem – pamiętajmy, że do Białego Domu przeszedł niemalże prosto z telewizji – jest idealnym produktem epoki, w której do scenariusza na podstawie krwawej przecież książki George’a R.R. Martina trzeba było dopisać scenę spalenia żywcem dziecka, by publiczność „Gry o tron”, okrzepła już przy gwałtach i torturach, żywiej zareagowała. Jest niemoralny i właśnie dlatego najpewniej wygra kolejne wybory. Zobaczycie.

Głośny zaś apel Doroty Wellman o wyłączenie Netfliksa (i innych podobnych serwisów) okazuje się mieć moim zdaniem zupełnie inne znaczenie. Znacznie bardziej metafizyczne. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2018