Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ciekawe, że potrzeba było twórcy z zachodniej strony Muru, by pokazać ów absurd w całym pomieszaniu fascynacji i grozy. Z dystansem narzucającym powierzchowność spojrzenia, ale też nieuprzedzonym, wolnym od resentymentów okiem. Z czułością i naiwnością zarazem. Tak, NRD w filmie Beckera pokazano z perspektywy nieco infantylnej, ale jest coś, co tę perspektywę usprawiedliwia.
Film jest podróżą sentymentalną do kraju lat dziecinnych, którego już nie ma. Ktoś, kto spędził we wschodnich Niemczech wczesne lata życia, siłą rzeczy zapamięta jedynie ich mityczny ersatz: z Piaskowym Dziadkiem i dzielnymi kosmonautami. Ktoś, kto nie chce pamiętać prawdy o życiu w komunizmie, kupi go również bez zastrzeżeń - z naiwności, wygodnictwa, głupoty bądź rozczarowania tym, co przyniosła antykomunistyczna rewolucja.
Film Beckera byłby zapewne przebojem i bez politycznego zaplecza, wpisuje się bowiem - świadomie czy mimowolnie - w znacznie szersze niż “ostalgia" zjawisko. Nazwane z angielska oldskulem, oznacza powrót (w modzie, muzyce, wystroju wnętrz) do estetyki lat 80., nie stroniącej od przerysowania, sztuczności i kiczu. Jest jednak coś, co sprawia, że film Beckera nie daje się wrzucić do przepastnego worka z modnymi gadżetami - obok marmurkowych dżinsów, motoru MZ i winylowej płyty zespołu Modern Talking. Pomimo absurdu stężonego do granic prawdopodobieństwa, “Good Bye, Lenin!" opowiada poruszającą historię o potrzebie i sile iluzji. Tej szkodliwej, tworzonej przez zbrodnicze systemy, jak i tej budującej, tworzonej często w najlepszej wierze przez bliskich sobie ludzi. Ale może i ona niesie w sobie ukryty ładunek destrukcji?
Bohater filmu, Alex, tworzy matce atrapę świata idealnego - jak Benigni w filmie “Życie jest piękne", gdzie żydowski bohater inscenizuje dla synka iluzoryczną rzeczywistość wolną od śmierci w krematoriach. U Beckera zagorzała aktywistka partyjna, która na skutek wypadku przespała upadek Muru, budzi się po 8 miesiącach w całkiem innym świecie. Jak miliony obywateli ówczesnej Europy, zapadła w ów błogi sen dużo, dużo wcześniej. Gdyby dowiedziała się, że dawny porządek runął w gruzy, mogłaby ów szok przypłacić nawet życiem. Zdesperowany syn buduje więc w wyizolowanym mieszkaniu enerdowski skansen. Robi to, jak bohater Benigniego, z miłości: odtwarza koszmarny socjalistyczny design, preparuje na wideo honeckerowskie wiadomości, nasyła delegację fałszywych pionierów. Przykuta do łóżka kobieta “kupuje" cały ów pokraczny teatr bez oporów. Niezłomna wiara w słuszność tego świata rozwiewa jej wszelkie podejrzenia - zupełnie jak przed wypadkiem, kiedy dostrzegała zalewające wyposzczony rynek produkcyjne buble, ale nie widziała grozy wdzierającej się na każdym kroku w życie szarego obywatela.
Tymczasem przyszło nowe. Dynamika przemian i zdolności adaptacyjne niedawnego homo sovieticusa budzą zdumienie. Siostra Alexa szczerzy zęby do klientów Burger Kinga, on sam montuje wyrastające jak grzyby po deszczu anteny satelitarne, kwitnie konsumpcja, otwierają się nieskończone na pozór możliwości. Czasem jakiś nieprzystosowany staruszek, “przodownik pracy, który stał się bezrobotny", wspomni z westchnieniem tamten “lepszy" czas: odgórnie uporządkowany, przewidywalny, swojski. Zaczadzona propagandą matka Alexa jest ciągle jego częścią. Zawsze wierzyła w komunizm z ludzką twarzą. Nawet wtedy, gdy odrzuciła życiową szansę i nie wyjechała z mężem do Berlina Zachodniego, bojąc się, że komunistyczne władze odbiorą jej dzieci. Lecz dramat rozdzielonej murem rodziny zbudowany został na kłamstwie: to nie jakaś tajemnicza kochanka z RFN stała za samotną ucieczką ojca, ale właśnie strach matki. Dopiero przed śmiercią przyzna się dzieciom, że przez całe lata je oszukiwała.
Naiwność filmu Beckera kryje się już w samym bajkowym koncepcie. Alex buszuje po śmietnikach i targach staroci, żeby zrekonstruować przeszłość i przedłużyć matce życie. W końcu też, by spełnić jej ostatnie życzenie, postanawia odnaleźć żyjącego po zachodniej stronie ojca. Możemy zapytać, co by było, gdyby twórcy filmu nie uśmiercili jego matki w finale. Czy doceniłaby wówczas wysiłki syna w prawdziwej konfrontacji z Historią? Czy nie czułaby się podwójnie oszukana - przez dawny system i przez własne dzieci, nawet uwzględniwszy szlachetność ich intencji? “Umarła szczęśliwa" - mówi na końcu Alex i to musi nam wystarczyć za całe rozgrzeszenie.
Surrealistyczna komedia Beckera, stworzona na użytek zarówno rozpamiętujących czasy trabanta “Ossis", jak i budujących kultowy obraz tej epoki “Wessis", nie ma charakteru rozrachunkowej lekcji. Można się zeń co nieco o komunizmie dowiedzieć - o jego fasadowości, bylejakości, kłamstwach. Przede wszystkim jednak jest “Good Bye, Lenin!" sympatyczną, pełną wigoru, tragikomiczną w tonie opowieścią o kraju, którego nie ma - i którego nigdy nie było. Dla Niemców jej pojednawczy sens, zażegnujący dawne demony, musi mieć znaczenie szczególne.
"GOOD BYE, LENIN!". Reż.: Wolfgang Becker, scen.: Bernd Lichtenberg, zdj.: Martin Kukula, muz.: Yann Tiersen, wyst.: Daniel Brühl, Katrin Sass, Maria Simon, Chulpan Khamatova, Florian Lukas, Alexander Beyer, Burghart Klaussner, Michael Gwisdek i inni. Prod.: Niemcy 2003. Dystryb.: SPI.