Głos dla przyrody

Spór o polskie parki narodowe to dowód, jak samorządy lokalne mogą wykorzystywać swoją władzę do blokowania najszlachetniejszych idei. "Tygodnik" włącza się do akcji, która ma zmienić prawo i przełamać wieloletni impas w tej sprawie.

24.08.2010

Czyta się kilka minut

Ty decydujesz

Czy jest jakieś wyjście, czy też powinniśmy zgodzić się na to, że każda dyskusja o ochronie przyrody będzie kończyła się sakramentalnym "nie" samorządów?

"Tygodnik" włączył się do prac Obywatelskiego Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej. Chcemy, by parlamentarzyści tak zmienili ustawę o ochronie przyrody, by samorządy lokalne nie miały prawa weta wobec działań na rzecz przyrody podejmowanych na terenie Skarbu Państwa. Oczywiście, głos lokalnej społeczności w każdej z takich spraw jest niezbędny i nikt nie zamierza go lekceważyć. Rzecz jednak w tym, by nie miał on charakteru rozstrzygającego, od którego nie ma odwołania.

Zmiana jest tym bardziej uzasadniona, że walka toczy się o tereny, które są własnością Skarbu Państwa, a nie samorządów. Stąd konieczność takiej reformy prawa, by lokalne władze, zachowując prawo do opiniowania przyszłych parków narodowych lub zmian ich granic, nie mogły blokować decyzji w nieskończoność. Proponujemy również zmiany, dzięki którym dyrektorzy parków narodowych będą mogli być odwoływani ze stanowiska po konsultacji z krajowym organem doradczym w dziedzinie ochrony przyrody, a nie - jak dotychczas - natychmiast i bez podania uzasadnienia.

Do tego konieczna jest zmiana ustawy o ochronie przyrody. By zaś to zrobić, potrzebujemy 100 tys. podpisów pod projektem inicjatywy. Na stronie internetowej www.tydecydujesz.org dostępny jest pełny tekst oświadczenia wraz z wzorem formularza, na którym można zbierać podpisy. Naszą akcję poparła już Państwowa Rada Ochrony Przyrody.

Zachęcamy do udziału w akcji - każdy Wasz głos to krok bliżej w kierunku zmiany przepisów, które blokują ochronę najcenniejszego skarbu, jaki posiada Polska. Jest nim dzika natura.

Spójrzmy najpierw na trzy miejsca na mapie: Dawne "księstwo arłamowskie" u wrót Bieszczadów - dziki, wyludniony teren ze zwartym kompleksem leśnym. Najdziksza część Puszczy Piskiej wraz z położonymi w niej jeziorami. Białowieski Park Narodowy.

W dwóch pierwszych miejscach od lat trwa dyskusja o potrzebie powołania parków narodowych. Na Mazurach debatują na ten temat już 60 lat. Za Przemyślem nieco krócej, bo zaledwie od początku lat 80.

Walka o poszerzenie granic Białowieskiego Parku Narodowego toczy się z różnym nasileniem od 20 lat i przybiera najbardziej dramatyczne formy, łącznie z pogróżkami, jakie słyszą od pracowników leśnych przyrodnicy.

We wszystkich trzech sporach schemat działania, czy raczej braku działania, jest identyczny: naprzeciwko ekologów i przyrodników stają leśnicy, lokalne władze oraz miejscowe społeczności, przekonane, że ochrona przyrody oznacza nędzę i brak perspektyw. Argumenty zwolenników wprowadzania ustawowej ochrony najcenniejszych polskich terenów przyjmowane są z przymrużeniem oka, m.in. dlatego, że szans na rozwój mieszkańcy upatrują raczej w wielkich fabrykach niż drobnej przedsiębiorczości turystycznej.

W tych dyskusjach, często zażartych i pełnych demagogicznych argumentów, kluczową rolę pełnią samorządy lokalne. Ustawa o ochronie przyrody daje im prawo weta, z którego skrzętnie korzystają: bez zgody samorządu każdego szczebla żaden, choćby najcenniejszy teren należący do Skarbu Państwa, nie może zostać objęty ochroną. Choćby więc ekolodzy i minister środowiska stawali na głowie, by przekonać społeczność lokalną do swoich argumentów, języczkiem u wagi zawsze okazuje się głos burmistrza, wójta, rady gminy czy władz województwa.

Wy nam pieniądze, my wam nic

Do jakiego impasu doprowadził taki kształt prawa, pokazuje przykład Białowieskiego Parku Narodowego. W unikalnej na skalę europejską puszczy nadal prowadzi się wyrąb starych drzewostanów, również w okresie lęgowym. Nadal też pokutuje przekonanie, że gospodarka tamtych okolic opiera się na drewnie. Przekonanie, dodajmy, z roku na rok coraz mniej prawdziwe: od kilku lat Białowieża żyje przede wszystkim z turystów. Zbudowano nowe hotele, w ofercie znajdują się zarówno luksusowe apartamenty i drogie restauracje, jak tańsze gospodarstwa agroturystyczne. Na obsłudze turystów zarabia cała miejscowość. Jeden hotel Żubrówka zatrudnia 150 osób, czyli więcej niż trzy tamtejsze nadleśnictwa. Białowieża, co ważne, jest miejscem, które żyje z turystów przez cały rok.

Mimo to stanowisko władz lokalnych jest nieprzejednane. Szafują one argumentami, które dla laika brzmią poważnie, jednak, jeśli przyjrzeć się im bliżej, tracą na wadze. Jednym z koronnych argumentów ma być utrata części wpływów z podatku leśnego wpływającego do każdej z gmin. W praktyce wygląda to następująco: budżet gminy Narewka wynosi 12 mln zł. Gdyby powiększyć park w wersji proponowanej jeszcze przez poprzedniego ministra środowiska prof. Macieja Nowickiego, strata wyniosłaby ok. 75 tys. rocznie. Żeby jednak zrekompensować ewentualne straty związane ze zwiększeniem powierzchni parku, ministerstwo środowiska zaproponowało potężny zastrzyk gotówki w gminy puszczańskie. 75 mln zł z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska to wielokrotność lokalnych budżetów (dla porównania - roczne wpływy do budżetu gminy Hajnówka wynoszą ok. 11 mln zł) - mają one zostać przeznaczone na m.in. budowę infrastruktury turystycznej i kanalizacji.

Jak się jednak okazuje, nawet taka próba kompromisu jest niewystarczająca. Lokalne samorządy zaproponowały, że, owszem, pieniądze chętnie przyjmą, ale w zamian zgodzą się na włączenie w granice parku już istniejących rezerwatów przyrody.

Sytuacja wygląda na krytyczną: miejscowi politycy zdają sobie sprawę, że istniejące prawo pozwala im na blokowanie powiększenia parku w nieskończoność. Jednym z powodów ma być rzekoma troska o lokalne wspólnoty. Warto jednak zapytać, w jakiej kondycji są owe wspólnoty w tej chwili. Przykład gmin, na terenie których leży Puszcza Białowieska, pokazuje, że dotykają je te same problemy, które dotyczą innych terenów na wschodzie kraju - od starosty powiatu hajnowskiego usłyszałem w ubiegłym roku, że młodzi wyjeżdżają, a wsie i miasta pustoszeją, więc władze lokalne muszą coraz częściej odpowiadać sobie na pytanie, dla kogo właściwie pracują. Jak widać, to nie ochrona przyrody jest głównym problemem.

Bez większego parku narodowego młodzi będą wyjeżdżać nadal. Paradoksem jest, że najstabilniejsza sytuacja panuje w Białowieży, która spośród gmin powiatu białowieskiego wyludnia się najwolniej. Istnieją więc wyraźne sygnały, że inwestycje w turystykę są po prostu opłacalne. Mimo to samorządy nadal czekają na Godota, który na terenie jednej z gmin miałby wybudować wielką fabrykę.

Urzędnik nie chce się narażać

Ochrona przyrody traktowana jest w Polsce niczym gorący kartofel. Najważniejsze, by nie trzymać go zbyt długo - poparzenia bywają bolesne. Batalia o utworzenie Mazurskiego Parku Narodowego pokazała aż nazbyt dobitnie reguły, jakimi rządzi się społeczna dyskusja wokół tych spraw.

Władze województwa warmińsko-mazurskiego zwietrzyły szansę w międzynarodowym konkursie na "Nowe siedem cudów natury" i nie ustają w zabiegach, by Kraina Wielkich Jezior kojarzona była (na ile zasadnie?) z nieskalaną przyrodą, czystą wodą i dzikim lasem. Jednocześnie zarząd województwa wybrał niedawno na stanowisko dyrektora Mazurskiego Parku Krajobrazowego - instytucji, która od lat zabiega o powołanie parku narodowego na terenie Mazur - urzędnika deklarującego swój sceptycyzm wobec tego pomysłu. Podobnie wygląda sytuacja w BPN po odwołaniu poprzedniej dyrektorki, która opowiadała się za rozszerzeniem granic parku. Zadaniem nowego dyrektora są przede wszystkim uspokojenie sytuacji i dobra współpraca z leśnikami oraz samorządowcami.

Łatwo wyjaśnić: dla zarządu województwa warmińsko-mazurskiego kwestia powołania pierwszego na tym terenie parku narodowego jest owym gorącym kartoflem, który należy jak najdalej odrzucić. Bardziej zdecydowana postawa oznaczałaby bowiem konieczność negocjacji i konflikt z lokalnymi władzami samorządowymi Pisza, Rucianego-Nidy czy Szczytna, gdzie park postrzegany jest jak dopust boży. Jest to więc sytuacja absurdalna: uznajemy wyjątkowość mazurskiej przyrody, ale nie chcemy wyznaczyć jej ram ściślejszej ochrony.

Na tym nie koniec: obecnie istniejące zapisy gwarantują, że dyskusja o powołaniu Mazurskiego Parku Narodowego może trwać w nieskończoność. Samorząd jest w komfortowej sytuacji - w dowolnym momencie negocjacji może po prostu odejść od stołu albo podbić stawkę.

Planowany Turnicki Park Narodowy pokazuje konsekwencje zaniechań. Mimo 50 tys. podpisów pod petycją popierającą ochronę lasów arłamowskich, prawie dwóch dekad rozmów z lokalną społecznością, samorządem, leśnikami i myśliwymi, a nawet wpisania TPN na listę parków do utworzenia, sprawa stoi w miejscu, a w tym czasie na terenie przeznaczonym pierwotnie pod park powstają domy i drogi. W Białowieży od lat trwa wycinka cennych drzewostanów, również w okresie lęgowym, a na terenach Natura 2000 i polanach leśnych powstaje chaotyczna zabudowa letniskowa. Na mazurskich jeziorach nadal trwa trzebież ryb, a w miejscowych smażalniach łatwiej kupić węgorza z Chin niż z okolicznych jezior.

A czas działa na niekorzyść ochrony przyrody. W szybko modernizującym się kraju (kraju, który, dodajmy, objął statusem parków narodowych zaledwie 1 proc. powierzchni) to, co dzikie, szybko takim być przestaje.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2010