Park to dobra marka

Prof. Tomasz Żylicz, ekonomista: Jeśli polscy podatnicy uznają, że część Mazur zasługuje na miano parku narodowego, powinni również wspólnie zrekompensować finansowe straty mieszkańców, o ile takie będą miały miejsce. Rozmawiał Michał Olszewski

04.08.2009

Czyta się kilka minut

Mazury, rezerwat Pierwos, okolice miejscowosci Bobrówko / fot. Waldemar Bzura /
Mazury, rezerwat Pierwos, okolice miejscowosci Bobrówko / fot. Waldemar Bzura /

Podpisz petycję o utworzenie Mazurskiego Parku Narodowego >>

Michał Olszewski: Często bywa pan na Mazurach?

Prof. Tomasz Żylicz: Jako turysta rzadko. Częściej jeżdżę tam po profesjonalną wiedzę.

Jaką profesjonalną wiedzę wywozi stamtąd naukowiec zajmujący się ekonomią ekologii, czyli dziedziną dla przeciętnego Polaka równie odległą jak nauka o czerwonych karłach?

Najintensywniejsze badania na tym terenie nasz ośrodek prowadził w 1994 r., kiedy wydawało się, że utworzenie parku jest bardzo blisko.

Co prawda po raz kolejny rozeszło się po kościach, jednak dobrze zapamiętałem tamte badania i nastawienie lokalnej społeczności oraz przyjezdnych do idei parku narodowego.

Nietrudno zgadnąć, że dominowała nieufność.

Ale niektóre powody tej nieufności wyglądały i do dziś wyglądają kuriozalnie.

Przypomnijmy, że w połowie lat 90. rozpoczynał się boom budowlany na Mazurach, zabudowywano brzegi, liczba samowoli była potężna. Instytucja parku narodowego była i jest postrzegana jako straszak na nielegalne inwestycje, stąd m.in. opór letników, którzy się tam niezgodnie z prawem budowali. Żeby pokazać, że ten strach fundowany jest na złych przesłankach, jeden z ówczesnych dyrektorów Mazurskiego Parku Krajobrazowego zaparł się i doprowadził do rozbiórki samowoli budowlanej w gminie Piecki. To był ewenement na skalę regionu.

Nie rozumiem, co to ma wspólnego z parkiem narodowym.

Nakaz został wydany, mimo że park nie istniał. Ergo: gdyby państwo funkcjonowało sprawnie, samowole budowlane przestałyby powstawać bez pomocy parkowych urzędników. Inwestor boi się parku narodowego, chociaż powinien bać się zwykłego prawa.

Ustawa o ochronie przyrody wymienia 27 rodzajów działalności zabronionych na terenie parku narodowego. Lęk wydaje się zrozumiały.

Owszem, inwestor, który planuje na terenie parku narodowego wybudowanie wielkiego hotelu z parkingiem na 1000 samochodów, Disneylandu czy aquaparku, musi się liczyć z zakazem. Ale nie wyobrażam sobie, by gospodarz prowadzący agroturystykę i brukujący kawałek podwórza na 10 aut miał z tego powodu problemy. Wszystko zależy od odpowiedzi na pytanie, jaką wizję rozwoju wybieramy.

Park narodowy oznacza inny kierunek myślenia niż wielkie inwestycje, coś, co nazywam w skrócie "laniem betonu". Mówiąc w największym skrócie: zamiast wielkich zysków dla nielicznych wybieramy mniejsze zyski dla większej grupy mieszkańców. Na wypożyczalni rowerów czy kajaków nie zrobimy fortuny, choć może ona dać stały, przyzwoity dochód. Trochę jeżdżę po regionach turystycznych Europy i widzę, że naprawdę da się normalnie żyć, prowadząc mały biznes turystyczny.

Wspominałem już o gminie Piecki. Przygotowania do wprowadzenia parku narodowego obejmowały również badanie zmian w strukturze jej zatrudnienia. Kierunek wyglądał na jasno określony - zgoda na powołanie parku musiałaby oznaczać rozwój agroturystyki i małych pensjonatów.

Jak w Białowieży, choć tam kilka większych hoteli powstało.

Bo okazało się, że ludzie chcą tam przyjeżdżać - Białowieża zrobiła się modna. Pilnie przyglądam się zmianom w tej miejscowości. Jej mieszkańcy niewątpliwie wygrali na rozszerzeniu Białowieskiego Parku Narodowego, a powiększenie granic, negocjowane teraz między rządem a tamtejszymi samorządami, powinno jeszcze poprawić ich sytuację. To zresztą charakterystyczne, że okoliczne gminy bardzo zazdroszczą Białowieży.

Ale w BPN nie ma tylu zmiennych co na Mazurach. Tam mamy nieprzebyty las i kilka miejscowości. Na Mazurach dochodzi presja właścicieli domów wypoczynkowych i jeziora. A rybacy, podobnie jak leśnicy, są bardzo silną grupą nacisku.

Bo również stanowią skonsolidowaną, zgraną grupę, przekonaną o swojej racji i wpływach. Proszę zwrócić uwagę, że leśnicy cieszą się znakomitą reputacją w swoich społecznościach - są inteligentni, wykształceni, ich opinie mają duże znaczenie dla mieszkańców.

Nie mam informacji, jaki procent zatrudnionych na terenie przyszłego Mazurskiego Parku Narodowego rzeczywiście utrzymuje się z leśnictwa i rybołówstwa. Mogę jedynie podejrzewać, że mniejszy, niż się potocznie sądzi. Znowu powrócę do Białowieży, bo ona jest najświeższym, najlepiej zbadanym punktem odniesienia: przy okazji dyskusji o rozszerzeniu granic parku znowu pojawiły się głosy o upadku leśnictwa i białowieskich tartaków. Po pierwsze, w parku narodowym leśnicy też są potrzebni, tyle że płace są niższe w Lasach Państwowych. Ostatnie lata są dla leśników bardzo dobre, bo cena grubizny w Polsce osiągnęła wysoki poziom, pytanie jednak, co stanie się, gdy koniunktura minie. Po drugie, z zawodami leśnymi w białowieskich gminach związanych jest kilkanaście procent zatrudnionych. Po trzecie, białowieskie tartaki już od dawna w znikomym stopniu opierają się na miejscowym drewnie, zamiast tego kupując tańszy materiał na Białorusi.

A na Mazurach można posmakować węgorza z Chin. Nasze wytłukliśmy.

Nie chcę po raz kolejny przypominać, że to leśnicy byli w Białowieży grupą najmocniej protestującą przeciwko zwiększeniu obszaru parku narodowego.

Nie da się wykluczyć, że na Mazurach będzie podobnie. Tylko proszę zauważyć jeden szczegół - bywa tak, że powołanie parku likwiduje duże zyski uprzywilejowanych postaci. Kilkanaście lat temu na Mazurach interesowałem się kwestią myślistwa i zauważyłem, że pytani chętnie przywołują mityczne polowania dewizowe, za uczestnictwo w których leśnik dostawał nawet 200 marek, zawrotną w czasach PRL-u sumę.

Ale to był przywilej elity leśników. Gdyby podzielić kwoty, jakie teraz dostają leśnicy za pomoc myśliwym, okazałoby się, że w budżecie przeciętnego pracownika danego leśnictwa stanowią one znikomy procent.

Często mam wrażenie, że sami mieszkańcy nie bardzo zdają sobie sprawę z unikalnego charakteru tego miejsca. Ot, drzewo, woda, poniemiecka chałupa i niebezpieczne drogi. Trudne, niewdzięczne życie na prowincji.

Użyję jeszcze jednego argumentu. Po prostu opłaca się im w to uwierzyć. Przeprowadziliśmy ostatnio badania pokazujące stosunek konsumentów do marki "park narodowy". Co się okazało?

Wspominał pan o węgorzach. Załóżmy, że sprzedajemy dwie ryby z tego samego jeziora. Jeśli pierwszą opakuje pan po prostu w folię i napisze "Węgorz", drugą zaś ozdobi dodatkowo informacją, że ryba pochodzi z terenu Mazurskiego Parku Narodowego - za tę drugą przeciętny konsument zapłaci więcej, nawet jeśli smakuje tak samo jak pierwsza. To pokazuje pewną prawidłowość - w dzisiejszych czasach ludzie poszukują dobrych marek, kojarzonych z terenami ekologicznie czystymi.

Zgodnie z ustawą w parku narodowym nie można łowić ryb na skalę gospodarczą. Zresztą mazurskie jeziora są przełowione.

Te zakazy są jednym ze straszaków używanych przez przeciwników takich miejsc. Ustawa o ochronie przyrody daje dyrektorowi parku możliwość wprowadzania różnorakich zakazów, co nie oznacza, że są one obligatoryjne. Dyrekcja sama decyduje o tym, ile i jak można łowić.

Jeśli przykład z węgorzem pana nie przekonuje, to podam inny: zezwolenie wędkarskie można sprzedać w parku narodowym drożej niż na zwyczajnym jeziorze. Wędkarz będzie miał poczucie uczestnictwa w ekskluzywnym sporcie. Spływ kajakowy, wypożyczalnie rowerów - to wszystko na terenie szczególnie chronionym ma prawo mieć wyższą cenę.

Czy istnieje czarny scenariusz dla parku narodowego? Czy może być to chybiony pomysł?

Dla przyrody nigdy. Ale jeśli mówimy o budżetach domowych, sprawa się komplikuje. Nie mam prawa udowadniać, że taka transformacja rozwiąże wszystkie problemy regionu. Po szczegółowej analizie ekonomicznej może okazać się nawet, że nowe źródła zarobków nie pokrywają wszystkich kosztów. Tak jest w Białowieży, wspomaganej przez państwo. Wyjście jest oczywiste: jeśli polscy podatnicy uznają, że część Mazur zasługuje na miano parku narodowego, powinni również wspólnie zrekompensować finansowe straty mieszkańców, o ile takie będą miały miejsce. Trzeba zbadać, czy po utworzeniu parku nowe wartości, jakie pojawią się na tym terenie, zrównoważą straty. Nie może być tak, że jakaś grupa ludzi decyduje się na ograniczenia, a korzysta z tego cały świat. Współodpowiedzialność jest tu konieczna. Z 200 miliardów złotych polskiego budżetu na ochronę przyrody wydzielona jest kwota ok. miliarda. Procentowo nie jest to kwota powalająca i jeśli naprawdę zależy nam na losie tego miejsca, niezbędna jest jakaś forma opodatkowania.

Trudno w to uwierzyć. Jeden rząd obieca pieniądze, drugi wycofa się z obietnic.

To zbyt pesymistyczne. Był jeden taki moment w Białowieży, ale on nie zmienia faktu, że rządom trudno zmienić takie decyzje. Opór społeczny jest zbyt duży.

Wspomina Pan o dylemacie rozwojowym: duża inwestycja, czyli duży zysk dla niewielkiej liczby osób, i szereg małych interesów z mniejszym dochodem. Z drugiej strony łatwiej jest pracować u kogoś w hotelu, niż prowadzić własny interes.

Ale to kwestia wyobraźni! Nie wierzę, że Mazury przyciągną turystów wielkim aquaparkiem i potężnymi hotelami. Ten wariant jest nierealistyczny, bo takich miejsc rozrywki w Europie są tysiące. Szansą dla Mazur są przyroda, kameralność i cisza. Z tak rozumianą wyjątkowością na naszym kontynencie konkurować mogą nieliczne miejsca.

Prof. Tomasz Żylicz jest kierownikiem Warszawskiego Ośrodka Ekonomii Ekologicznej, kierownikiem Katedry Mikroekonomii i dziekanem Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2009