Głód ma twarz Jaganki

Cristina Calderón powtarza, że gorzka herbata może zastąpić obiad, a kromka chleba uratować życie. Sama czuje się jak eksponat: jest ostatnią Indianką z plemienia Jagan, a rząd przyznał jej tytuł Żywego Ludzkiego Skarbu.
z Ziemi Ognistej (Chile)

17.12.2019

Czyta się kilka minut

Cristina Calderón / ILUSTRACJA DOROTA PIECHOCIŃSKA
Cristina Calderón / ILUSTRACJA DOROTA PIECHOCIŃSKA

We wsi Ukika, na południowym końcu kontynentu amerykańskiego, stoi mały drewniany dom. Tylko on jest tu pomalowany na biało. Okna zasłonięte sztywnymi koronkowymi firankami, drzwi uchylone. Przed gankiem brudne szare subaru legacy. Sądząc po zwiotczałych oponach, auto dawno nie było używane, a do oddalonego o kilometr ­Puerto Williams – najniżej wysuniętego na południe miasta świata – Cristina chodzi pieszo. Gdy gość przekracza próg, słyszy chilijskie disco i czuje intensywny zapach placków ziemniaczanych.

Cristina Calderón ma 91 lat i jest ostatnią czystej krwi Jaganką. Jeszcze sto lat temu plemię liczyło ok. 500 Indian, dziś została ona. Wraz z tymi, w których żyłach płynie jeszcze choć trochę jagańskiej krwi, stworzyła wspólnotę, która dba o historię i obyczaje przodków. Cristina jest też ostatnią osobą na świecie, która płynnie mówi w języku jagańskim. Uprzedzenia wobec tubylców i presja hiszpańskiego zabiły dziedzictwo językowe jej narodu. Jej śmierć będzie końcem jagańskiego – jak też ogromnej części ich kultury.

Firanki szczelnie chronią przed słońcem, światło wpada jedynie przez uchylone drzwi. Powietrze w pokoju jest ciężkie i pachnie jak w smażalni frytek. Cristina siedzi w ulubionym fotelu przykrytym różnokolorowym pledem. Sądząc po leżących obok drutach, sama go zrobiła, w przerwie od tkania wełnianych skarpet, które sprzedaje na lokalnym targu. Nie należy do szczupłych, na sobie ma rozciągnięty jasnoniebieski sweter, który kontrastuje z jej brązową cerą. Spojrzenie ma jakby nieobecne. Prawą ręką trzyma laskę, która co rusz odchyla się od pionu. Wygląda to tak, jakby Cristina sama siebie upewniała, że w każdej chwili może wstać i wyjść.

Olej na patelni głośno strzela. Syn podaje matce talerz i znika w kuchni. Nie czekając na pytanie, Cristina mówi, a raczej wyrzuca z siebie jedno zdanie: że ubóstwo jest wtedy, gdy człowiek się cieszy ze znalezionej kromki chleba, bo nie musi tego dnia myśleć o jedzeniu.

Nomadowie mórz

Ziemia Ognista to koniec zamieszkałego świata – dalej na południe jest Antarktyda. Pierwsi Jaganie zasiedlili ten region ponad 10 tys. lat temu. Byli łowcami i zbieraczami, przemieszczali się w kajakach z kory drzew. Nomadowie mórz, bo tak są nazywani, chodzili praktycznie nago, a ciała smarowali grubą warstwą tłuszczu lwów morskich. Rozpalali małe ogniska, nawet w kajakach. Po zmroku wydawało się, że ogień płynie po wodzie.

Na przełomie wieków XIX i XX na Ziemi Ognistej wybuchła gorączka złota, fale imigrantów z Argentyny i Chile przybyły szukać szczęścia. Tymczasem wielu Jaganów wciąż wiodło koczowniczy tryb życia, który niewiele różnił się od tego ich przodków sprzed tysięcy lat. Wierzyli w jednego boga, ale nie chrześcijańskiego – oddawali cześć Watauinéiwie, wszechmocnemu i sprawiedliwemu ojcu całego stworzenia.

Wraz z poszukiwaczami, a wcześniej odkrywcami, na Ziemię Ognistą przybyli anglikanie, którzy uczyli tubylców angielskiego, rolnictwa i chrześcijaństwa. Początkowo dobrowolnie, z czasem pod przymusem – Jaganie się podporządkowali. Zaczęli nosić ubrania, przejęli osiadły tryb życia. Cudzym pomysłem, ale własnymi rękoma zabijali kulturę i tradycję.

Uszy gałęzi

Był środek burzliwej nocy, 24 maja 1928 r. Wieś Róbalo, jak inne osady rozsiane po archipelagu, pogrążona była w ciemności. Cristina urodziła się na długo przedtem, zanim prąd i bieżąca woda stały się powszechnym dobrem na Ziemi Ognistej. Drewniana chata była długa, jednopoziomowa i wielorodzinna. Deszcz dudnił o blachy, które służyły za dach.

Podobno gdy Juan Calderón zobaczył w świetle lampy naftowej, jaką jego córka Cristina ma różowiutką skórę, nie chciał jej. Ten róż nie pasuje do ciężkiego życia Jaganów – miał powiedzieć. Zmarł na zapalenie migdałków, gdy miała kilka lat. Dzieckiem i owdowiałą matką, Carmen Harban, zajęli się babcia Julia i dziadek Halnpens. W tamtych czasach jagańskie rodziny tułały się wokół rancz, na których mogły otrzymać pracę. Pracowali głównie przy wydobyciu złota oraz przetwórstwie drewna i ryb. Pod opieką bliższych i dalszych krewnych Cristina często zmieniała miejsce zamieszkania.

Jednym z pierwszych wspomnień różowego dziecka był głód. I to przez jego pryzmat Cristina zapamiętała dzieciństwo. Dobre dni były, gdy po smażonej rybie z ziemniakami razem z dziećmi bawiła się nad brzegiem. Gdy trafiała na wąskie i kamieniste plaże, śpiewała i tańczyła, zanurzona w wodzie po kostki. Takich momentów było jednak mało. Najbardziej pamięta więc dni, gdy wieczorem przy ognisku piła gorzką herbatę. Piła wolno, bo nie było nic do jedzenia. Gdy czuła, że z głodu kręci się jej w głowie, szukała jadalnych grzybów nadrzewnych, które nazwała „uszami gałęzi” (ze względu na owalny kształt i pomarańczowo-biały kolor). W chwilach największego głodu szła żebrać do pobliskiej wioski.

Zanim skończyła sześć lat, do jej obowiązków należało rozpalanie ogniska i obieranie ziemniaków – jeśli były. Gdy podrosła, zaczęła z dorosłymi szukać jedzenia. Przemieszczali się łodziami lub pieszo. Każdego dnia docierali do portu, by sprzedać upolowaną zwierzynę, zjeść kolację i rozbić legowisko na noc.

Ziemia Ognista liczy 73 tys. km² i składa się z dwóch części: argentyńskiej na północy i chilijskiej na południu. Po stronie Argentyny leży największa wyspa Isla Grande de Tierra del Fuego, od której wywodzi się nazwa archipelagu. Po drugiej stronie kanału Beagle, który jest naturalną granicą, leży zespół 17 chilijskich wysp. Tak naprawdę jest ich więcej, ale na mapie widnieją te większe – jak piegi na końcu Ameryki Południowej.

Dość

Od grudnia do lutego – na południowej półkuli to najcieplejsze miesiące – odbywało się zbieranie jaj. Cristina z rodziną przypływali na wyspy w poszukiwaniu gniazd mew, gołębi i kaczek. Jaja gotowali i jedli, popijając herbatą. Gdy wypatrzyli pisklęta, babcia Julia zakradała się, łapała je i bez mrugnięcia okiem uderzała nimi o kamień. „Nie zabijaj zwierzęcia, którego nie masz zamiaru zjeść. Tylko wtedy zabijanie jest dozwolone. Pamiętaj, że Watauinéiwa widzi wszystko, co robisz” – tak dziadek tłumaczył Cristinie. Dotyczyło to głównie lam z gatunku gwanako andyjskie; polowano na nie w maju, gdy zwierzęta nabrały tłuszczu na zimę.

Jaganie żyli blisko natury. Wierzyli, że zostali stworzeni jako jej fragment i muszą żyć w zgodzie z jej harmonią. Dziadek nauczył kilkuletnią Cristinę, jak zabić zwierzę i przyrządzić je na ognisku. Babcia zaś pokazała, jak bez narzędzi pleść kosze z trzciny. Cristina robi je do dziś.

W parze z głodem szła śmierć. Była częstym gościem w życiu Jagan – także małej Cristiny. Jednego roku zmarli dziadek i mama. Niespełna 10-letnia, już osierocona, trafiła pod opiekę ciotki. Wkrótce straciła też starszego brata Johny’ego: zginął, próbując pomóc tonącemu marynarzowi. Wypadek brata tak na nią wpłynął, że coś sobie przyrzekła i pewnego dnia zwierzyła się z tego przyrzeczenia kuzynowi: że nie chce być Jaganką, że ma dość wszystkiego, co jagańskie, i nigdy nie zostanie żoną innego Indianina. Ale się nie spełniło.

Matka

Do dziewiątego roku życia mówiła wyłącznie po jagańsku. To ciotka uczyła ją słów z innych języków, np. angielskiego. Cristina dowiedziała się, że jagańskie „kunta sumuta” to po angielsku „hello”, a „haikun” to „I love you”.

Tymczasem coraz mniej ludzi mówiło po jagańsku. Sprawiała to wysoka śmiertelność, a także dyskryminacja – matki przestawały przekazywać język dzieciom. Jagański został wyparty przez hiszpański. Cristina nauczyła się hiszpańskiego podczas zabaw z koleżanką.

Zgodnie ze zwyczajem dzieci były pod opieką starszych do osiągnięcia samodzielności. U chłopców był to mniej więcej 12. rok życia, u dziewczynek czas pierwszej menstruacji. Wtedy chłopcy zaczynali pracować fizycznie, a dziewczynki miały zostać matkami.

Ona po raz pierwszy została matką w wieku 17 lat. Łącznie doczekała się dziewięciorga dzieci, oraz 14 wnuków i licznych prawnuków. Miała trzech partnerów, przeżyła wszystkich.

Filipe

Związki Cristiny odzwierciedlały sytuacje życiowe Jagan na przestrzeni XX w. Decyzje podejmowała najpierw z przymusu, potem z rozsądku, z czasem dopiero z wyboru.

Gdy miała 15 lat, ciotka, u której mieszkała, zagroziła jej, że jak nie przyjmie oświadczyn mężczyzny, którego wytypuje, to wyrzuci ją z domu. Dlatego jej pierwszym partnerem był Filipe Garay, 50-letni handlarz mięsem. Miał już żonę, ale się rozstali – choć bez rozwodu. Cristina nie mogła oficjalnie za niego wyjść, ale zamieszkała z Garayem. Urodziła dwóch pierwszych synów, Miguela i Juana. Z włosami zaczesanymi za uszy i w sukience w kratkę wyglądała jak ich starsza siostra.

Razem wyjechali na ranczo w osadzie Eugenia, gdzie przez pięć lat pracowali przy hodowli zwierząt i okazjonalnie przy cięciu drewna. Cykl życia i śmierci znów się odezwał, gdy w odstępie miesiąca Filipe zmarł, a na świat przyszedł ich kolejny syn Eugenio. Gdy Cristina rejestrowała noworodka w urzędzie, dowiedziała się, że Filipe nic jej nie zostawił. Znalazła się z dziećmi bez niczego.

W drodze powrotnej z urzędu na ranczo poczuła głód. Siedziała na ziemi, z dwójką małych dzieci i noworodkiem na ręku. Kilkudniowa głodówka zaczynała być widoczna. Jej wargi były suche, w okolicach powiek pojawiały się obrzęki. Trwała bez ruchu, nieobecna i jakby zamrożona, z apatycznym spojrzeniem. Żeglarz, który ją zobaczył, zlitował się i dał im butelkę mleka i trochę chleba.

Gdy wrócili do osady Eugenia, przez pewien czas pomagał jej wujek, ale zdarzały się noce, gdy synowie Cristiny nie mogli zasnąć z głodu – jedyne, co mieli w ustach minionego dnia, to ciepłe mleko od krowy.

Lucho

Z czasem na ranczu pojawił się nowy pasterz, Lucho. 23-letnia Cristina spodobała mu się tak bardzo, że trójka dzieci nie była dla niego przeszkodą.

Choć Lucho wydawał się dobry i troskliwy, Cristina dowiedziała się, że bił swoją byłą żonę. Obiecała sobie, że na nią nigdy nie podniesie ręki. Gdy po kilku miesiącach Lucho ją uderzył, uciekła do rodzinnego Róbalo. Zatrzymała się z synami w domu siostrzenicy. Niedługo później Lucho odnalazł ich i zaczął namawiać do powrotu.

Cristina całe życie była uparta, więc zarzekała się, że nie wróci. Nie mogła sobie jednak pozwolić na bycie samotną matką trójki dzieci. Lucho był kapryśny i agresywny, ale potrafił okazać troskę. Po dwóch dniach przekonywania zmiękła. Aby zacząć od nowa, wszyscy razem przenieśli się na rancho w Haberton, po drugiej stronie kanału. Lucho pasł owce, a Cristina sprzedawała ubrania, które tkała z pozyskanej wełny. Z czasem urodziło się dwóch kolejnych synów, Daniel i Mauricio.

Pięć sukienek

Życie na granicy ubóstwa i głodu oraz wieczna tułaczka między ranczami zbierały żniwo. 30-letnia Cristina zaczęła podupadać na zdrowiu.

Do Puerto Williams przybyła tylko z najmłodszymi dziećmi i zatrzymała się w opuszczonym domu swej babci. Lucho z 12-letnim już Miguelem mieli do nich dołączyć, ale zostali pracować na farmie i nie wiedzieli, kiedy będą mogli przybyć. Po raz kolejny Cristina była bez środków do życia.

Puerto Williams było wojskową bazą, razem z żołnierzami żyły tu ich rodziny. Kobiety odwiedziły Cristinę. Gdy otworzyła im drzwi, jej usta znowu były suche, skóra ziemista, a włosy przerzedzone. Widząc samotną matkę z piątką dzieci, kobiety postanowiły pomagać jej do czasu, aż Lucho wróci. Prawie każdego dnia otrzymywała od nich siatki z jedzeniem, a okazjonalnie ubrania dla dzieci.

W końcu Lucho się zjawił, a wtedy dowódca mariny zarządził, aby wszyscy opuścili Puerto Williams, które przecież było bazą. Lecz Cristina ani myślała przenosić się w inne miejsce. Tylko tu jej synowie mogli chodzić do jedynej w okolicy szkoły. Wywalczyła pozwolenie na pobyt w oddalonej o kilometr wiosce Ukika.

Każdego dnia dzieci chodziły po drewno do lasu oraz z wiadrami do pobliskiej rzeki. Do początku lat 60. pranie robiło się w rzece, co nie było większym problemem: Cristina miała bowiem tylko dwie sukienki, które dostała od Lucha, i trzy, które sama uszyła. W wieku 32 lat dorobiła się więc pięciu sukienek, dwóch partnerów i siedmiorga dzieci. Lucho nie nacieszył się jednak długo ojcostwem, zmarł kilka lat później. I znów została sama.

Tymczasem do połowy XX w. Jaganowie całkowicie zaprzestali polowań, a wraz z tym wytwarzania tradycyjnych narzędzi i kajaków. Z czasem chilijscy urzędnicy narzucili im ograniczenie: każdy mieszkaniec potrzebował pozwolenia, by się przemieszczać. A że większość mężczyzn pracowała na ranczach poza osadą, w praktyce zakaz oznaczał wygnanie. Gdy w liście do komendanta chilijskiej marynarki członkowie wspólnoty poprosili („na prośbę naszej ziemi i jako dzieci tego kraju”) o możliwość powrotu, spotkali się z odmową, bo ziemia została już sprzedana.

Teodosio

W 1967 r. Cristina poznała trzeciego partnera, Teodosia Gonzáleza. Od razu się sobie spodobali, więc nie zwlekała z decyzją. Pierwszy raz w życiu dokonała samo­dzielnego wyboru. Potem wyruszyli w kilkumiesięczną podróż za pracą. Mając prawie 40 lat, urodziła kolejnego syna i jedyną córkę Lidię. Gdy oboje podrośli, wysłała ich do szkoły, a razem z Teodosiem udali się na wyspę Picton, gdzie znajdował się ośrodek Frei.

Był to ważny ośrodek oferujący pracę dla rdzennej ludności Ziemi Ognistej. Przez kilka lat był dla Cristiny oazą stabilności. Gdy przestały na świat ­przychodzić kolejne dzieci, pierwszy raz zaznała spokoju. Jednak zmiany administracyjne wprowadziły chaos, ośrodek upadł. Potomkowie Jagan, odseparowani od rybołówstwa przez ponad dwa pokolenia, zaangażowali się w rzemiosło lub okazjonalną pracę w budownictwie, usługach domowych, a później w turystyce i gastronomii.

W 1975 r., po blisko dekadzie, Cristina i Teodosio się rozstali (uważała go za dobrego człowieka i okazjonalnie widywała aż do jego śmierci w 2009 r.).

Postanowiła wrócić do Ukiki. Nie wiedziała, że wraca na stałe. Była pierwszym i ostatnim zarazem osadnikiem jedynej na świecie jagańskiej wsi.

Była zmęczona. Miała niespełna 50 lat, ale życie w ubóstwie zostawiło blizny. Odkąd w Ukice pojawiły się sklepy, Cristina przy każdej okazji kupowała jedzenie – nawet gdy go nie potrzebowała. Pogarszające się zdrowie ograniczyło jej mobilność, ale nie zmieniło wieloletniego nawyku: gdy jej syn idzie na zakupy, zawsze przypomina mu o ziemniakach.

Mamihlapinatapai

Przez pewien czas Cristina uczyła języka Jaganów w lokalnym przedszkolu, ale przestała ze względu na zdrowie. Coraz mniej było też tych, z którymi mogła w tym języku rozmawiać.

W 1994 r. Księga Rekordów Guinnessa wymieniła najbardziej zwięzłe słowo na świecie: „mamihlapinatapai” z języka Jaganów.

Oznacza „spojrzenie dzielone przez dwie osoby, z których każda pragnie, aby druga zainicjowała coś, czego obie strony pragną, ale które nie chcą rozpocząć”. „Mamihlapinatapai” wpisało się w narrację marketingową i zagościło na romantyczno-motywacyjnych plakatach, koszulkach i magnesach na lodówki na całym globie. Jego popularność sprawiła, że o języku jagańskim dowiedziała się reszta świata, ale było to za mało, by go uratować. Jedno popularne słowo nie oznacza, że język żyje.

Jagański jest izolatem – nie ma językowych „krewnych”. Gdy izolat znika, nie ma powiązanych z nim języków, które zachowałyby elementy wspólne.

Mimo wielu inicjatyw ocalenia jagańskiego – jak wydanie kompletnego słownika i tworzenie internetowych archiwów – jagański wydaje się skazany na zagładę. Owszem, młodsze pokolenia mogą uczyć się słów i zwrotów, ale nikt już nie myśli, nikt już nie śni w tym języku. A ponieważ jagańska kultura była oralna, przekazywana werbalnie z pokolenia na pokolenia, gdy Cristina umrze, większość tradycji, języka i kultury Jaganów umrze wraz z nią.

Świadek

Cristina nosi cienkie okulary w bordowych oprawkach. Twarz ma pokrytą bruzdami. Jej niegdyś kruczoczarne włosy dziś przybrały kolor matowej stali. Zmienił się też wyraz twarzy: jest spokojniejsza, choć trochę zagubiona.

Na półce stoją zdjęcia w ramkach, ale tylko kilka wygląda na portrety rodzinne. Większość to zdjęcia uroczystości z Indianką w roli głównej. ­UNESCO i Narodowa Rada Kultury i Sztuki uznały Cristinę za Żywy Ludzki Skarb oraz za jedną z 50 kobiet tworzących historię Chile.

Było to uhonorowanie jej ponad 40-letniej pracy jako depozytariuszki języka i tradycji Jaganów. Cristina pomagała bowiem np. przy tworzeniu replik kajaków, którymi Jaganie pływali przez tysiące lat, i narzędzi do polowania na lwy morskie. Działała też przy akcji sprowadzenia do kraju ciał Jaganów, wywiezionych do Europy jako trofea lub wybryki natury.

W parze z wyróżnieniami szła strata. Gdy w 2003 r. zmarła jej siostra, a dwa lata później szwagierka, Cristina stała się ostatnim świadkiem nieistniejącego już świata.

Oraz, być może, najbardziej samotną osobą na świecie, skoro nikt już nie mówił jagańskim tak jak ona.

Abuela

Nigdy nie planowała, aby zostać najpopularniejszą Indianką w Chile.

Za sprawą traumatycznych wspomnień z dzieciństwa nigdy nie uczyła swoich dzieci jagańskiego. Dziś przyznaje, że popełniła błąd. Dlatego z wnuczką zaczęły pracować nad stworzeniem nowoczesnego słownika. Ale pogarszające się zdrowie ogranicza jej możliwości.

W Ukice nazywają ją po prostu abuela – babcia. Jej życie stało się większe niż ona sama, gdy została babcią całego narodu.

Z kuchni wyłania się syn z patelnią. Bierze od matki talerz, nakłada jej gotowane warzywa i placki ziemniaczane. Cristina bez słowa podwija rękawy rozciągniętego niebieskiego swetra i zjada wyłącznie placki. Gdy kończy, odkłada talerz i splata dłonie na brzuchu. Jej palce jeszcze długo świecą od tłuszczu.

Dziś jej ulubionym daniem są zwykłe frytki oraz karmelowe cukierki, chilijski odpowiednik rozpuszczalnych gum Mamba. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2019