Gen na smętne oczy

fot. KNA-Bild

04.07.2006

Czyta się kilka minut

EWA BARTNIK: - Prof. Tomasz Twardowski z Instytutu Chemii Bioorganicznej UAM w Poznaniu, gorący zwolennik inżynierii genetycznej, lubi pytać dziennikarzy, czy jedli już dziś jakieś geny...

ANNA MATEJA: - Jadłam, jadłam, nawet DNA.

- No proszę. I?

- Żadnych specjalnych wrażeń. Zastanawiałam się, czy na pewno jest nam potrzebny transgeniczny ryż z wbudowaną witaminą A, by, jak zapewniają zwolennicy żywności modyfikowanej genetycznie, rozwiązać problem głodu na świecie.

- Trudno jest zmienić metabolizm rośliny tak, by produkowała więcej czegoś, na czym nam zależy, choć już otrzymano tzw. złoty ryż ze zwiększoną zawartością witaminy A. Łatwiej wbudować np. gen na mrozoodporność czy odporność na jakieś szkodniki. Jednak nawet, gdyby żywności starczało dla wszystkich, czy nie warto pracować nad udoskonalaniem tego, co jemy? Awitaminoza to w niektórych częściach świata wciąż groźna choroba.

- Głód na świecie wynika ze złej dystrybucji żywności - wystarczy racjonalniej dzielić to, co już potrafimy wyprodukować, a nawet awitaminoza nie będzie już problemem.

- A kwestia cen? Czy każdy jest skłonny zapłacić za paszę więcej tylko dlatego, że jest wolna od jakiegoś genu, który, według mojego rozeznania, nic nie zmienia? Na niedawnym zebraniu Polskiej Izby Paszowej jej członkowie nalegali, by np. śruta sojowa z soi transgenicznej była stosowana w Polsce jako pasza, bo co prawda jest modyfikowana, ale tańsza. Poza tym, tradycyjna produkcja zatruwa środowisko pestycydami i nawozami sztucznymi; potrzebuje odpowiedniej temperatury, gleby i wilgotności, inaczej uprawy mogą się nie udać.

Zmutowana natura

To zabawne, ale jedynym miejscem, gdzie GMO nie budziło większych oporów, były Stany Zjednoczone. "Dlaczego?" - zapytałam przedstawicieli tamtejszej Izby Zbożowej. "Jeżeli rząd mówi nam, że coś jest dobre - wierzymy". Polacy, których GMO coraz bardziej przeraża, nie są tak prostolinijni: jeśli rząd mówi, że możemy jeść wołowinę, na wszelki wypadek kupujemy drób. W USA systematycznie podaje się też dane o ilości pestycydów, których nie wpuszczono do środowiska, ponieważ rolnictwo stosuje odmiany GMO obywające się bez środków chemicznych czy z natury oporne na szkodniki.

- Na bezproblemowe wprowadzenie GMO do amerykańskiego rolnictwa miało też chyba wpływ to, że - inaczej niż w Europie, gdzie obowiązują zasady subwencji i ograniczeń Wspólnej Polityki Rolnej - decydują tam zasady wolnorynkowe.

- Jak najbardziej, w USA znaczenie ma ekonomiczna opłacalność upraw, w UE - troska o odpowiednio wysoki status społeczny rolników. Warunkiem ułatwiającym wprowadzenie upraw GMO w USA są też duże obszary: jeżeli kilkudziesięciohektarową uprawę rośliny transgenicznej dzieli od upraw ekologicznych obszar wielkości stanu, nie ma nawet cienia ryzyka, że uprawy GMO wpłyną na tradycyjne. Nie do przecenienia jest jednak społeczny zwyczaj zawierania kompromisów, np. w jakiej odległości od pól farmera produkującego ekologiczny miód rzepakowy mają znajdować się uprawy rzepaku zmodyfikowanego? To można ustalić, wystarczy pogadać. Nie ma jednak o czym rozmawiać, jeśli założy się, że produkcja miodu ekologicznego wyklucza uprawy GMO w całym kraju. Dlaczego w ogóle zakładamy, że rośliny zmodyfikowane genetycznie mogłyby zrobić coś złego środowisku?

- A jeśli zrobią?

- W ciągu ponad dziesięciu lat prowadzenia masowych upraw nic złego nie zrobiły, ale to dopiero początek masowego wykorzystywania GMO. Naukowcy zawczasu pomyśleli o różnych zabezpieczeniach, wmontowując je w transgeniczne rośliny uprawne. Jak wiadomo, roślina nie ma nóg i ruchomy jest w niej jedynie pyłek. Jeżeli z pyłkiem nie będą przenoszone transgeny, a to można zrobić, wtedy nie ma możliwości mieszania upraw transgenicznych z tradycyjnymi. Z tego powodu dodatkowe geny umieszcza się często w chloroplastach, których pyłek wielu roślin nie posiada.

Sporo roślin GMO nie ma zresztą dzikich odpowiedników, z którymi mogłyby się krzyżować. A nawet gdyby do tego doszło, co nam zagraża, poza mało prawdopodobną lekką przewagą selekcyjną roślin transgenicznych? Inne sposoby rozprzestrzeniania się genów, np. przez wirusy, raczej nie wchodzą w grę. To zabawna kwestia: materiałem genetycznym organizmu jest kwas dezoksyrybonukleinowy (DNA), na którym powstaje kwas rybonukleinowy (RNA), co z kolei jest matrycą dla białek. Tak się składa, że właściwie wszystkie wirusy roślinne mają materiał genetyczny w RNA, a więc rośliny nie wbudowują ich do genomu (DNA). Wirusy nie pobierają też obcych genów, by je nosić ze sobą.

Od wilka do jamnika

- Rozpoczęcie upraw roślin transgenicznych to poważny krok w kierunku uprzemysłowienia rolnictwa. Boimy się zarówno odarcia obecnych ekosystemów z bioróżnorodności, jak i wielohektarowych upraw, które radykalnie zmienią obraz polskiej wsi.

- Przecież współczesne żyto i pszenica nie są gatunkami naturalnymi, tylko jak najbardziej modyfikowanymi, a jakoś nie obawiamy się, że pójdą w las, by zapanować nad jego ekosystemem. Pierwotna kukurydza składała się kiedyś z kilkunastu ziarenek osadzonych w cienkiej kolbie, zaś ziarna żyta czy pszenicy, jeśli porównać je z obecnymi, były maleństwami. Nie mamy nic przeciwko pszenicy-meksykance, opornej na pokładanie się, a nie podoba nam się pszenica z genem uodporniającym ją na pleśń. Jak naturalny jest jamnik w porównaniu z wilkiem, z którego wywodzą się psy? To owoc wielokrotnych krzyżówek, prowadzonych dla uzyskania konkretnej sierści, smętnego wyrazu oczu czy krótkich nóg, nawet za cenę obarczenia go chorobami, np. osłabienia kręgosłupa czy wpędzania go w urojone ciąże. Truskawki to zmutowane poziomki, które trudno hodować na skalę przemysłową, a nektaryna powstała z brzoskwini. Są kurczaki na mięso i krowy, które mają dać więcej mleka.

Jaka jest różnica między tym, co uzyska się, przeprowadzając latami krzyżówki, a tym, co zyskamy po wprowadzeniu w odpowiednie miejsce wybranego genu? Jesteśmy otoczeni mutantami, tylko je ignorujemy, uważając za naturalne to, co jest teraz. A to złudzenie, czy raczej - przyzwyczajenie.

- Możemy się uzależnić od koncernów produkujących odmiany GMO. Po co prowadzić badania, których efekt uzależni nas od monopolisty?

- Po to są prawa antymonopolowe, by firmy nie jednoczyły się w jakieś gigantyczne koncerny. Zresztą, tak się boimy obcych monopoli, a od 17 lat nie potrafimy zlikwidować rodzimych. Przed uzależnieniem od monopoli odmian GMO chcemy też chronić kraje Trzeciego Świata i to do tego stopnia, że w jednym z portów afrykańskich nie rozładowano statku z żywnością, mimo głodu w kraju, ponieważ była ona transgeniczna. Dlaczego nasza pomoc ma się ograniczać, np. do wysłania pieniędzy, zamiast nasion rośliny odpornej na suszę?

- Dzięki GMO możliwa będzie produkcja jadalnych szczepionek, które ułatwią szczepienie ludzi tam, gdzie trudno zapewnić warunki sanitarne - słyszymy od naukowców. A jeśli się to nie będzie opłacało koncernom farmaceutycznym?

- Tak byłoby i bardziej sterylnie, i szybciej, i taniej. Badania innowacyjne wymagają jednak tak dużych pieniędzy, że na razie nie wiadomo nawet, jak szybko powstaną jadalne szczepionki. Pieniędzy brakuje, bo rzecz dotyczy krajów Trzeciego Świata. Znacznie więcej pracy wkłada się w badania nad chorobą Alzheimera, która dotyka osób starszych, niż na stworzenie skutecznych leków, np. przeciwko śpiączce czy malarii. Kilka lat temu koncerny farmaceutyczne wycofały z produkcji dobry lek przeciwko śpiączce, bo... był nieopłacalny. Lek do produkcji wrócił, ale nie dlatego, że kogoś ruszyło sumienie - okazało się, że spowalnia odrastanie owłosienia u kobiet... Nie mam złudzeń, że gdyby AIDS występował tylko w Trzecim Świecie, nikt by się tą chorobą nie zajmował. A tak, w krajach rozwiniętych, choć nadal nie mamy szczepionki, można z nią żyć.

- Za parę lat okaże się, że biotechnologia, jak tamten lek na śpiączkę, jest za droga na Trzeci Świat, i pozostaniemy przy rozwiązywaniu problemów zdrowotnych Pierwszego Świata, w większości wytworzonych przez samych ludzi.

- Niestety, łatwiej kupić stworzoną biotechnologicznie ludzką insulinę w aptece, niż zmusić kogokolwiek, by, chroniąc się przed cukrzycą czy chorobami wieńcowymi, całe życie godzinę dziennie biegał. Jeżeli problemy już się pojawiły, nie zwalczymy ich dobrymi radami w rodzaju: dbajmy o zdrowie, jedzmy mniej.

Biotechnologia zajmuje się jednak nie tylko ofiarami konsumpcyjnego stylu życia, ale także chorobami genetycznymi. Kiedy w 1976 r. byłam na stażu w Massachusetts Institute of Technology w USA, informacji o przyczynach chorób genetycznych było bardzo mało. Teraz jest ich tak dużo, że, choć jeszcze nie potrafimy całej tej wiedzy wykorzystać, rozumiemy ją na tyle dobrze, by trafnie diagnozować choroby, np. w przypadku mukowiscydozy, z którą rodzi się jedno dziecko na 2 tys., objawiającej się m.in. skłonnością do zapalenia oskrzeli i płuc, a często także niewydolnością trzustki. Potrafimy także określić, jaki wirus wywołał chorobę i stąd możemy wiedzieć, jak ją leczyć. Zrozumieliśmy niesłychanie skomplikowany cykl życiowy wirusa powodującego AIDS, ponieważ pojawił się wtedy, gdy inżynieria genetyczna umożliwiała już jego klonowanie, sekwencjonowanie i analizę. Bez tego nikt by nie wymyślił koktajlu inhibitorów - leku, który pozwala z tą chorobą żyć. Pojawiły się pierwsze leki przeciwnowotworowe. Cukrzycy są leczeni insuliną, która jest produkcji rekombinowanej. Tak jak szczepionki przeciwko żółtaczkom czy innym chorobom.

Bakteria nie ma nóżek

- Czy inżynieria genetyczna nie staje się świecką religią? Uruchamia się w nas myślenie: rozwiążemy nawet najtrudniejsze problemy, wystarczy zaufać człowiekowi.

- Spokojnie, w naukach ścisłych, w nic się nie wierzy: jeżeli pojawiają się dwie konkurencyjne teorie tłumaczące fakty, spór rozstrzyga się za pomocą eksperymentu, który wskaże, kto ma rację. Dotychczas nikt nie wykazał eksperymentalnie, że GMO są w jakikolwiek sposób szkodliwe. Przesadzamy z obawami.

W MIT 30 lat temu modyfikowano tylko bakterie, a i tak, by włożyć do bakterii Escherichia coli gen Escherichia coli wymagano wysokiej rangi zezwoleń. Jednocześnie, by pracować z wirusem białaczki kociej, przynajmniej dla kotów niewątpliwie szkodliwym, władz o zgodę pytać nie było trzeba. Po rocznym moratorium na badania nad GMO w 1975 roku ludzie zaczęli się zastanawiać: po co to wszystko? Przecież bakterie, nawet z dodatkowym genem, nie dostaną nóżek, by wyjść z laboratorium i nas zjeść. W Polsce zachowujemy się tak, jakby tych 30 lat nie było - już niedługo wejdzie w życie ustawa o badaniach GMO, według której po to, by przeprowadzić ćwiczenia ze studentami, np. to z Escherichia coli, potrzebuję specjalnych zezwoleń, na których wydanie za każdym razem muszę czekać minimum trzy miesiące.

- Boimy się powtórzenia takich historii jak ze środkiem DDT przeciwko insektom - dopiero po jakimś czasie przekonano się o jego szkodliwości. Z GMO może być podobnie: za 20 lat okaże się, że zjadają nas nowotwory, jesteśmy chorobliwie otyli i jemy truskawki bez smaku.

- Otyli będziemy na pewno, bo coraz więcej ludzi ma samochody. Nadwaga stała się problemem w USA nie dlatego, że żywność jest transgeniczna - po prostu, Amerykanie prawie nie wychodzą z domu, samochodem jadą nawet na róg ulicy po gazetę i uwielbiają ciągle coś jeść, najlepiej słodkiego lub tłustego.

Naukowcy mogą się mylić czy nie doceniać pewnych kwestii, ale nie znam przypadku, by ktoś tego w pewnym momencie nie wychwycił. Nauka jest przecież sprawdzalna, więc nawet jeśli ktoś nieznacznie fałszuje wyniki, bo szef chce, by było 20, a cały czas wychodzi 28, ktoś inny dojdzie prawdy. Dlatego wycofano stosowane w nadmiarze DDT, czy aparaty do prześwietlania nóg ze sklepów obuwniczych (też nie wiedzieliśmy od razu, że nie można robić prześwietleń zbyt często). Boimy się ryzyka, ale czy cokolwiek jest możliwe bez ofiar? Przecież to nie są eksperymenty z wykorzystania broni biologicznej przeciwko ludziom, ale badania naukowe. Czy wie Pani, z czego robiono szczepionkę przeciwko żółtaczce, nim zaczęto ją otrzymywać z transgenicznych drożdży?

- Nie.

- Z krwi osób cierpiących na przewlekłe zapalenie wirusowe wątroby. I niewielu dyskutowało, czy to jest bezpieczne. A ryzyko popełnienia błędu było chyba większe niż obecnie przy żywności modyfikowanej genetycznie, bo w krwi są różne wirusy, w tym i HIV. Kres temu położyło AIDS. Nie ma rzeczy, którą można by uczynić w stu procentach bezpieczną, zawsze jest jakieś dopuszczalne ryzyko, które jednak nie ja, naukowiec, określam, ale np. państwo czy UE.

- Tyle że inżynieria genetyczna daje nam do ręki narzędzia o mocy, jaką ma Stwórca, i stary lęk przed odpowiedzialnością za czyjeś życie staje się tym bardziej dojmujący.

- Koncepcja, że uzyskujemy moc Stwórcy nie jest uzasadniona. Badania pozwalają jedynie np. wykryć mutację odpowiedzialną za chorobę genetyczną, być może kiedyś będzie możliwe jej odwrócenie i zapewnienie płodowi zdrowego rozwoju. Na razie, dzięki tej wiedzy, będzie można ocenić, np. ryzyko posiadania tej choroby przez rodzeństwo chorego dziecka. Ta wiedza może skłonić zarówno do usunięcia ewentualnej ciąży, jak i przeprowadzenia zapłodnienia in vitro lub adopcji. Obciążenie jest gigantyczne, przyznaję - czy, np. decydować się na zajście w ciążę, gdy jedno z naszych rodziców zmaga się z neurodegeneracyjną chorobą Huntingtona, która rozpoczyna się po 40. roku życia niekontrolowanymi ruchami, a kończy utratą wyższych funkcji intelektualnych? Z kolei wiedza o tym, że jesteśmy nosicielkami genów predysponujących do raka piersi, może paraliżować albo skłaniać do częstszego wykonywania badań profilaktycznych. Tylko tyle, nie bójmy się więc wiedzy o sobie.

Prof. EWA BARTNIK jest pracownikiem Instytutu Genetyki i Biotechnologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN. Opublikowała ponad 60 prac naukowych dotyczących genetyki biochemicznej i molekularnej oraz ewolucji molekularnej. Jej prace z drugiej połowy lat 70. należały do pierwszych w Polsce, które przeprowadzono z zastosowaniem technik inżynierii genetycznej. Obecne jej zainteresowania dotyczą podstaw molekularnych chorób człowieka związanych z mutacjami mitochondrialnymi DNA.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2006