Gdzie się podziały moje pieniądze?

Ponieważ jedno z nas musiało załatwić coś w lokalnym oddziale ZUS, więc pojechaliśmy do pobliskiego miasteczka. Tam powitał nas pałac w stylu minimalistycznym, czyli stal i szkło. Dwa piętra, ale rozległe i długie. Ja czekałem i zacząłem od statystyk. W ciągu pół godziny 13 pań przesunęło się po korytarzu idąc po herbatę lub wracając z herbatą, czasem z kawą plujką, panów było tylko 4. Łysych nie liczyłem ze względu na przewagę pań, a z nimi nic nie wiadomo.

21.12.2003

Czyta się kilka minut

Natomiast policzyłem interesantów: 3 panie, 1 pan. Z tego piśmiennych w takim stopniu, żeby wypełnić formularz - połowa. Pani w odpowiednim pokoju do składania tego, co trzeba było złożyć do końca roku, ale już przedłużyli do 2006, bo sobie nie dają rady (wprawdzie jest 3. pracowników na 1. petenta, ale widocznie to bardzo trudna praca), zapytana “jak wypełnić formularz?", odpowiada “a co mnie to obchodzi?". Całkiem słusznie, bo rzeczywiście, co ją to obchodzi, jak klient wypełni formularz.

Klienci męczą się strasznie, gdyż trzeba zeznać wszystko od 15. roku życia, to znaczy nie wszystko, ale gdzie się pracowało itd. Trudno wpisać “pasłem krowy", bo się nie było ubezpieczonym. Zresztą Polacy nie asy w tych sprawach, co pokazały badania profesora Ireneusza Białeckiego i jego zespołu dotyczące analfabetyzmu funkcjonalnego, czyli między innymi takich czynności, jak wypełnienie różnego rodzaju formularzy.

Dalszy ciąg statystyki: w ciągu pół godziny pani w pokoju naprzeciw (wszędzie szyby) rozmawiała przez telefon 24 minuty - pewnie dzwonił prezes ZUS, bo z kim miałaby tyle spraw służbowych do omówienia. Podjechał jeden samochód, odjechał jeden samochód. Podszedłem do butli z wodą, z której wszyscy brali na herbatę i chciałem się napić, ale mnie odgonili. Jedna pani rozsądnie mnie zapytała “a co, pan myśli, że to do picia". Zrozumiałem, że to na herbatę, a tej nie miałem możliwości zrobić, więc zrezygnowałem.

Wyszła z jakiegoś pokoju J. i zaczęła grozić, że zaraz to wszystko itd. Znając jej temperament, jakoś udało mi się ją zachęcić do wyjścia na papierosa i do powrotu po chwili. Pani od telefonu właśnie nie rozmawiała. Zapytaliśmy, czy można się zapytać. “Nie" - powiedziała jasno, “bo ja nie jestem od odpowiadania, ja nie informacja". Uznałem to stanowisko za słuszne i znowu usiadłem patrząc na rozmaite podręczniki do wypełniania podań o to, co nam się należy.

Ale dlaczego niby mielibyśmy dostawać to, co nam się należy, skoro ZUS musi mieć na minimalizm architektoniczny, na wodę nie do picia, tylko do herbaty i kawy oraz na telefon. Ta, co nie informacja, zatelefonowała ponownie. A ponieważ zrobiliśmy się głodni i jeden łysy wyszedł po kawę, więc spokojnie, spokojniutko, spokojniusieńko poszliśmy sobie. Jedząc flaczki w pobliskim barze i starając się myślami przekrzyczeć młodzieńców, którym nie szła rozmowa, bo znali tylko trzy słowa “k...", “ch...", i “p...", więc nie dawali sobie rady z ekspresją, przypomniałem sobie pewne zdarzenie.

Otóż na początek grudnia dostałem trochę więcej pieniędzy (nagrody, święta) i jak nigdy spojrzałem na taki zawiły kwitek, który na uniwersytecie daje kwestura. Zobaczyłem, że moja składka na ZUS i to tylko na zdrowie, a nie na emeryturę, bo ta jest zapisana osobno, wyniosła prawie osiemset złotych za jeden miesiąc. Zdumiałem się i zastanowiłem, za ile ja się w tym miesiącu leczyłem. Jakoś Opatrzność czuwała i jadłem tylko witaminy kupione za swoje pieniądze. A ponadto, już przy antrykocie, pomyślałem, dlaczego ten co więcej zarabia, więcej płaci za ubezpieczenie zdrowotne, a ten, co mniej - mniej? Czy jest jakaś różnica w “zachorowalności"?

Mania statystyczna mnie nie opuściła i doszedłem szybko do tego, że jeżeli wziąć przeciętną i przemnożyć, to jeszcze sobie ZUS postawi z tysiąc pałaców na nowe tysiąclecie, a pracowniczki (i nieliczni pracownicy) wypiją jeszcze w następnym roku około 5 milionów kaw i herbat. Zrozumiałem, jaki ze mnie cymbał, skoro pytam: gdzie się podziały moje pieniądze? Idź jełopie krowy pasać (bez ubezpieczenia w ZUS)!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2003