Gdy domem jest kamper

Dla Wędrowców, niewielkiej i barwnej grupy etnicznej w Wielkiej Brytanii, pandemia stworzyła sytuację bez wyjścia.

18.05.2020

Czyta się kilka minut

Zanim wybuchła epidemia: wóz Wędrowców przybywa na targ koński w Appleby, Wielka Brytania, 9 czerwca 2019 r. / DANNY LAWSON / PA / EAST NEWS
Zanim wybuchła epidemia: wóz Wędrowców przybywa na targ koński w Appleby, Wielka Brytania, 9 czerwca 2019 r. / DANNY LAWSON / PA / EAST NEWS

Mogę potwierdzić, że wszyscy Wędrowcy z obozowiska na parkingu w Glebelands opuścili to miejsce i przenieśli się na teren zarządzany przez lokalne władze” – tak swoje oświadczenie zaczął inspektor Mick Preston z policji w Leeds (północna Anglia). Na pozór brzmiało to jak sucha służbowa informacja. Jednak zakończenie było gorzkie: „Usunięcie obozowiska zawsze prowadzi do wysiedlenia ludzi i główne pytanie brzmi: dokąd?”.

Wędrowcy – to chyba najlepsze polskie tłumaczenie. W Anglii i Szkocji określa się ich oficjalnie jako Gypsies, Travellers (Cyganie, Wędrowcy), przy czym Gypsies nie ma tego negatywnego znaczenia, jakie w Europie Środkowej przypisywane jest czasem słowu „Cyganie”. Wędrowcy to uznana prawnie mniejszość etniczna żyjąca w Wielkiej Brytanii. Nie są Romami (z nimi łączy ich wędrowny styl życia), mają własny język (lub: języki) i kulturę. Uważa się, że przybyli z Irlandii (choć szkoccy Wędrowcy to raczej rdzenna ludność z górzystej Północy), ale ich początki na Wyspach owiane są legendami i teoriami czasem mistycznymi. Faktem jest, że żyją tu od wieków i od wieków spotykają się z niechęcią reszty społeczeństwa.

Nie inaczej jest dzisiaj.

Minister wyraża wdzięczność

Odbyło się to tak: grupa Wędrowców zatrzymała się na parkingu, po czym – jak to często się zdarza – zareagowali okoliczni mieszkańcy: policję zalały skargi („miriady maili”, jak uściślił Preston). Jeśli byłoby ich kilka, policja i władze lokalne miałyby pole manewru. W sytuacji, gdy skarg jest dużo i wskazują, że obozowisko stanowi zagrożenie dla społeczności, możliwa jest eksmisja bez decyzji sądu.

Jednak tym razem okazało się, że obywatelskie maile o śmieciach i nieczystościach mijały się z prawdą. Obozowisko było czyste i uporządkowane. „Część z tych dezinformacji niepotrzebnie przyczyniła się do podsycania lęku, a czasem gniewu lokalnej społeczności, zwłaszcza przez odniesienia do koronawirusa, dystansu społecznego i całego wachlarza teorii, dlaczego Wędrowcy pojawili się właśnie w tym miejscu” – napisał potem w oświadczeniu Preston i trudno nie odnieść wrażenia, że inspektor był wzburzony sytuacją, w której się znalazł.

Policjant musiał uważać na słowa. Ale to, co się stało, można opisać wprost: w czasie epidemii grupa ludzi w drodze zatrzymała się na parkingu. Może chcieli nabrać wody, umyć się, zrobić zakupy, odpocząć. Jednak mieszkańcy postanowili się ich pozbyć, więc celowo wysłali na policję nieprawdziwe skargi, zmuszając ją do natychmiastowego działania.

Leeds nie było jedyne. Tydzień wcześniej do podobnej „obywatelskiej akcji” z masowym wysyłaniem skarg na policję doszło w Lightwater w hrabstwie Surrey (południowo-wschodnia Anglia). O ile jednak w Leeds Wędrowcom zaoferowano inne miejsce pod obozowisko, to w Lightwater zostali po prostu eksmitowani. W akcji ze skargami uczestniczyli tu przedstawiciele lokalnych władz, a swoją wdzięczność za „znalezienie odpowiedniego rozwiązania” wyraził na Facebooku minister Michael Gove, członek gabinetu Borisa Johnsona.

Gdy zakwita żarnowiec

W Wielkiej Brytanii żyje, według różnych szacunków, od stu do trzystu tysięcy Wędrowców. Większość już osiadła, ale część nadal wędruje, choćby kilka miesięcy w roku.

Tak było zawsze: droga wzywała wiosną. W Szkocji był to moment, gdy na żółto zaczynał kwitnąć broom, rodzaj żarnowca – krzew gęsto pokrywający szkockie wzgórza i pobocza. Ten żółty znak był sygnałem, że można opuścić zimowe siedlisko i ruszyć dalej.

Kiedyś ich trasę determinowały rodzinne spotkania, a przede wszystkim praca: Wędrowcy najmowali się do robót w polu. Kulminacją było zbieranie malin w Blairgowrie, a końcówką – wykopki ziemniaczane jesienią. Z czasem rolnictwo się mechanizowało, potrzeba było mniej ludzi. A potem Wędrowców zastąpili – jeszcze tańsi – imigranci. Po spotkaniach w Blairgowrie pozostały tylko rodzinne opowieści.

Jess Smith, pisarka pochodząca ze szkockich Wędrowców, opowiadała mi kiedyś, że to właśnie spotkanie z rodziną i przyjaciółmi było tam najważniejsze. – Mogliśmy rozmawiać we własnym języku, bawić się razem. Nie chodziło o pieniądze, zarobek przy malinach nie był duży, ale właśnie o spotkanie w Blairgowrie – wspominała. – Swoją drogą mama jednak pilnie odkładała to, co udało nam się zarobić: przeznaczała pieniądze na nasze szkolne mundurki i prezenty gwiazdkowe – dodawała Smith.

Blairgowrie zostało upamiętnione w znanej piosence, napisanej przez pieśniarkę Belle Stewart: jej song „The Berry Fields o’ Blair” opowiada o tym, jak zjeżdżali się pracownicy z Glasgow i Dundee, z Fife i Aberdeen, z Zachodnich Wysp i Stornoway…

Targ w Appleby

Za to nic nie zmieniło się w Appleby, gdzie co roku w czerwcu zjeżdżają Wędrowcy na słynny targ koński. Kiedyś to wóz konny był ich podstawowym środkiem transportu (podobnie jak u Romów w Europie Środkowej). W Szkocji Wędrowcy przemieszczali się też często pieszo, ciągnąc dwukołowy wózek z dobytkiem (nazywano ich Summer Walkers – Letnimi Wędrowcami). Spali w namiotach z charakterystycznym półokrągłym dachem.

Targ koński to jednak bardziej kwestia zwyczaju. Bo współcześni Wędrowcy podróżują kamperami lub w przyczepach kempingowych. Ruszają w drogę, ponieważ to ich tradycja, nawet jeśli podróż ma potrwać już tylko kilka tygodni czy miesięcy.

Peter Gammond, zajmujący się sprawami Wędrowców pracownik lokalnych władz w Oxfordshire, podkreśla w rozmowie z „Tygodnikiem”, że wędrówka jest istotną częścią ich tożsamości. – Rodziny nadal podążają tymi samymi trasami, co ich przodkowie, aby przekazać dzieciom i wnukom część ich dziedzictwa. Jeden z nich powiedział mi kiedyś, że jeśli wyśle do krewnych esemesa: „Spotkajmy się przy stawie z jednonogą kaczką”, to oni będą wiedzieć, gdzie przyjechać – opowiada Gammond. – Różne rodziny mają różne trasy. Jeśli pochodzą np. z rodziny handlarzy, to będą wędrować od jednego końskiego targu do kolejnego.

W tym roku jednak, z powodu epidemii, odbywający się od 250 lat targ w Appleby – zwykle odwiedzany przez 40 tys. gości – został odwołany.

Na stałe lub na chwilę

Jak powiedziano, zdecydowana większość Wędrowców już osiadła. Ale nie wszyscy mieszkają w domach. Niektórzy wolą przyczepy kempingowe – na wyznaczonych i zwykle zarządzanych przez lokalne władze stałych miejscach postojowych. Jest tam zapewniony dostęp do wody, prądu i toalet. To namiastka dawnej wolności – kompromis i sposób na to, by dzieci mogły pójść do szkoły, a rodzice do stałej pracy.

Takich miejsc jest jednak ciągle za mało. Czasem ulokowane są też z dala od centrum miasta czy miasteczka, co utrudnia dostęp do sklepów, lekarza i szkół.

Brakuje też miejsc tranzytowych, gdzie można zatrzymać się na krótszy czas. Dlatego ocenia się, że w Anglii ponad 10 tys. Wędrowców zmuszonych jest obozować na dziko. Czasem są to parkingi, komunalne tereny zielone lub prywatne łąki czy działki. To prowadzi do konfliktów z mieszkańcami – i w ostateczności do eksmisji.

Jeśli teren należy do samorządu, urzędnicy starają się pomóc i doprowadzić do tzw. negocjowanego postoju. Proponuje się inne miejsce, ustala czas obozowania i jego warunki, w tym pozostawienie miejsca w dobrym stanie.

– Odwiedzamy obozowisko, oceniamy potrzeby ludzi, w tym zdrowotne, a także wpływ na otoczenie. Jeśli nie dochodzi do łamania prawa czy zachowań aspołecznych, zwykle Wędrowcy mogą pozostać tam przez dłuższy czas – opowiada „Tygodnikowi” Ewa Fras, która w radzie hrabstwa Oxfordshire odpowiada za współpracę z tą mniejszością. – Nasze podejście było przed epidemią tolerancyjne i elastyczne – podkreśla urzędniczka.

Z miejsca na miejsce

– Od razu, jak tylko wprowadzono restrykcje związane z COVID-19, zadecydowaliśmy, że w Cheshire nie będzie eksmisji – mówi „Tygodnikowi” Dawn Taylor, szefowa wydziału ds. współpracy z Wędrowcami w Cheshire i Warrington.

Taylor opowiada, że odtąd mieli kilka przypadków obozowania na nieautoryzowanym miejscu. – Za każdym razem od razu jechaliśmy ocenić sytuację, dostarczyć wodę i przenośną toaletę. Trochę się obawialiśmy, że jeśli to teren prywatny, właściciel może nie być zadowolony. Ale uznaliśmy, że najpierw trzeba pomóc ludziom, a potem rozwiązać ten problem – mówi.

Jedna grupa wyjechała po trzech tygodniach. Druga została na terenie należącym do Kościoła Anglii, który na czas epidemii zgodził się na ich obozowanie. Dawn Taylor mocno podkreśla, że teraz, w czasie epidemii, najważniejsze jest, aby ludzie się nie przemieszczali. A każda eksmisja zmusza ich przecież, aby ruszyli w drogę.

Ewa Fras przytacza historię, która dobrze to ilustruje: – W ciągu ostatnich dwóch tygodni mieliśmy grupę Wędrowców, około dziesięciu kamperów, która rozbiła obozowisko na parkingu blisko naszego biura w Bicester. Jednak parking jest wynajmowany przez prywatną firmę, więc teren jest zaklasyfikowany jako prywatny. Nie mogliśmy się włączyć w przeniesienie lub pozostawienie tam obozowiska.

Właściciel wolał, by Wędrowcy się przenieśli, i oni się do tego zastosowali. – Pozostawili po sobie porządek, wszystkie śmieci były popakowane. Nie było żadnych skarg ze strony mieszkańców – podkreśla Ewa Fras.

Grupa zatrzymała się następnie w miasteczku Thame, przy szkole. Niestety znów okazało się, że to teren prywatny, i ponownie musieli się przenieść. Podobnie było w trzech kolejnych miejscach. Ostatecznie opuścili granice hrabstwa.

Zalecenia i realia

Gdy w Wielkiej Brytanii ogłoszono restrykcje związane z epidemią, Wędrowcy zaczęli się zastanawiać, co robić – skoro nie wolno podróżować bez ważnego powodu. Czyli powinni gdzieś się zatrzymać. Ale gdzie? Wiele pól kempingowych i parkingów zamknięto. Co więcej, często brano ich za niesfornych turystów zwiedzających kraj mimo zakazów.

Oni tymczasem – co pokazuje historia z Oxfordshire – czasem zwyczajnie nie mają dokąd pójść. Z kolei na stałych miejscach postojowych panuje tłok, wielkie rodziny żyją na małej powierzchni. Trudno w takich warunkach o społeczny dystans i reżim sanitarny.

Stowarzyszenia Wędrowców i organizacje pozarządowe zaczęły domagać się od rządu jasnych wytycznych. Rząd w Londynie to uczynił, ale dopiero w połowie kwietnia: zgodnie z zaleceniami lokalne władze powinny zapewnić zatrzymującym się Wędrowcom dostęp do wody, sanitariatów, wywozu śmieci oraz w razie potrzeby alternatywne miejsca postojowe. To jednak tylko zalecenia. Nie ma też mowy o wstrzymaniu eksmisji.

Taką decyzję podjęły natomiast autonomiczne władze Szkocji: wstrzymały eksmisje i nakazały lokalnym samorządom, by zapewniły miejsca postojowe, nawet gdyby to samorządy miały za to miejsce zapłacić, np. na terenie prywatnym. Dokładnie opisano też wymogi sanitarne, które trzeba zapewnić rodzinom.

Długa lista (starych) problemów

Kwestia miejsca do zamieszkania to tylko jeden aspekt sytuacji, w której znaleźli się Wędrowcy podczas pandemii. Kolejny to utrudniony dostęp do opieki zdrowotnej (nie mając stałego adresu, trudno się zarejestrować), połączony z faktem, że wielu z nich jest w grupie ryzyka (z powodu częstszego występowania u nich niektórych chorób, np. cukrzycy). To stare problemy, ale teraz sprawiają, że są bardziej narażeni.

Problemem jest też zdalna nauka dzieci – szkoły w Wielkiej Brytanii są zamknięte od końca marca. Na polach kempingowych zarządzanych przez władze jest dostęp do internetu, ale na innych bywa z tym różnie. Tymczasem wielu rodziców wśród Wędrowców nie jest w stanie wesprzeć dzieci w nauce, bo sami nie otrzymali wykształcenia.

Kolejny problem to pogrzeby. Wędrowcy mają silne więzy rodzinne i pogrzeb to wydarzenie, na które zjeżdżają dziesiątki krewnych i przyjaciół. W czasie epidemii ceremonie pogrzebowe nie mogą się odbywać – dotyczy to wszystkich, również Wędrowców.

– Byłam ostatnio w obozowisku i rozmawiałam o tym, ale z trudem przyjmowano moje wyjaśnienia – wzdycha Dawn Taylor. – Dla Wędrowców najbliższa rodzina to czasem krewni rozsiani po całym kraju. Chcą złożyć kondolencje, wyrazy szacunku, ale to teraz niemożliwe.

Cała prawda…

Z parkingu w Leeds Wędrowcy przenieśli się w inne miejsce, zaproponowane przez władze samorządowe. Warto zaznaczyć, że ten tzw. negocjowany postój praktykowany jest przez władze w Leeds przy współpracy z policją już od kilku lat. Dzięki temu unika się konfliktów, a oszczędza na kosztach sądowych i uprzątaniu obozowisk. Dla Wędrowców to ulga: w ramach negocjowanego postoju w Leeds mogą pozostać w jednym miejscu nawet trzy miesiące. Tymczasem tam, gdzie władze lokalne stosują podejście „zero tolerancji”, muszą się przemieszczać nawet co kilka dni.

Doświadczenie z ostatnich lat w Leeds procentuje – również dlatego, że między Wędrowcami a lokalnymi urzędnikami zbudowano tam zaufanie.

Właśnie o zaufanie między mniejszością a resztą społeczeństwa nadal jest najtrudniej. Nie pomagają media, często utwierdzające negatywne stereotypy. W środku epidemii jedna z brytyjskich stacji telewizyjnych wyemitowała dokument pt. „Prawda o przestępstwach Wędrowców” („The Truth About Traveller Crime”), który sugerował związek między obozowiskami a wzrostem przestępczości w danej okolicy.

Zaprotestowało wielu widzów, organizacje wspierające Wędrowców, a nawet policja – zaprzeczając, aby istniało takie powiązanie. Program jednak dolał oliwy do ognia w tym i tak trudnym dla nomadów okresie – niektórzy z aktywistów z grona Wędrowców spotkali się w mediach społecznościowych z falą agresywnych komentarzy i gróźb.

Duma i uprzedzenia

„Całe moje życie walczę z rasizmem, a po tym programie nawet nie wiem, gdzie zacząć – rozpaczał Davie Donaldson, znany aktywista pochodzący ze szkockich Wędrowców. – Moja wspólnota jest przerażona na myśl o szkodach, jakie wyrządził ten film. Jego emisja w każdym czasie byłaby nieodpowiedzialna, ale w czasie pandemii jest niewybaczalna”.

Donaldson właśnie kończy studia na Uniwersytecie w Aberdeen. Fakt, że jako jeden z nielicznych Wędrowców zdobywa wyższe wykształcenie, zawdzięcza swojej determinacji. Uważa, że niechęć do Wędrowców to ostatni z akceptowanych przejawów rasizmu w Wielkiej Brytanii.

Gdy rozmawiałam z nim jeszcze przed wybuchem epidemii, Donaldson wspomniał, jak w szkole nauczycielka nie chciała sprawdzać jego zadań domowych. „Po co? To Cygan, nic z niego i tak nie będzie” – usłyszał kiedyś, jak o nim mówiła. W kolejnych szkołach nie przyznawał się więc do swojego pochodzenia, choć przychodziło mu to z trudem – Davie Donaldson jest bowiem bardzo dumny ze swojej kultury. Chciał się jednak uczyć, więc milczał. Dziś głośno upomina się o swoich ludzi, walczy o szacunek dla ich historii, kultury i tradycji.

Teraz, w czasie pandemii, są też inni, którzy chcą przełamać stereotypy – Wędrowcy organizują akcje charytatywne na rzecz służby zdrowia, przekazują zebrane datki, pokazują się swoim sąsiadom z najlepszej strony. Jack Brennan – na co dzień żyjący na łodzi ogrodnik z Surrey – zaoferował, że za darmo będzie zajmować się ogrodami ludzi, których dziś media nazywają kluczowymi pracownikami (key workers) – to nie tylko ludzie ze służby zdrowia, ale też np. śmieciarze. „Rząd może was nie doceniać, ale my tak” – mówił Brennan.

Dawn Taylor: – Może to, czego dziś doświadczamy, jest także okazją, aby pomóc Wędrowcom znaleźć bezpieczną przystań, zbudować wzajemne zaufanie? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2020