Lato na wyspach

Brytyjczycy cieszą się wakacjami. Nie chcą myśleć o brexicie, o jesiennej drugiej fali epidemii ani o kryzysie gospodarki. Jeszcze nie.

10.08.2020

Czyta się kilka minut

Biały Koń z Uffington, figura licząca  ok. 3 tys. lat, to cel wielu Brytyjczyków, którzy w tym roku spędzają urlop w kraju. / DAVID PARKER / EAST NEWS / DAVID PARKER / EAST NEWS
Biały Koń z Uffington, figura licząca ok. 3 tys. lat, to cel wielu Brytyjczyków, którzy w tym roku spędzają urlop w kraju. / DAVID PARKER / EAST NEWS / DAVID PARKER / EAST NEWS

W gorące sobotnie popołudnie łąka koło mostu nad Tamizą, łączącego Pangbourne i Whitchurch-on-Thames, szybko się zapełnia. Rodziny z dziećmi, grupy nastolatków, psy. Ktoś przygotowuje do zwodowania kajak, ktoś już jest na wodzie, na popularnej paddleboard – desce do wiosłowania na stojąco. Nieopodal trwają przygotowania do imprezy urodzinowej: postawiono ogrodowy namiot, goście już się schodzą, niosą prezenty i własne składane krzesełka. To alternatywa wobec rodzinnego spotkania dla tych, którzy nie mają domu z ogrodem.

Łąka w Pangbourne zawsze była celem spacerów okolicznych mieszkańców. Miejscem, gdzie można poczytać, pokarmić kaczki czy pograć w piłkę. Ale nigdy jeszcze nie była tak oblężona jak dziś. Podobnie jak ścieżka wzdłuż rzeki, na której teraz co chwila mijają się – co trzeba podkreślić, z zachowaniem dystansu i ostrożności – piesi i rowerzyści.

To, co w weekendy dzieje się w Pang­bourne, jest jednak idylliczną sielanką w porównaniu do zatłoczonych plaż i promenad w nadmorskich miejscowościach. Rząd zalecił Brytyjczykom spędzenie wakacji w kraju – wielu posłuchało i teraz z desperacją szuka miejsca, by nacieszyć się słońcem i wolnością po tygodniach narodowego lockdownu. Z sondaży wynika, że tylko co jedenasty Brytyjczyk wyjedzie w tym roku na urlop za granicę.

O czym szumią wierzby

Niewielka rzeka Pang, od której pochodzi nazwa miejscowości, wpada do Tamizy nieco powyżej mostu. Wcześniej przecina podmokłe łąki, pastwiska i niewielkie zagajniki. Korzenie drzew, zanurzone w wodzie, dają schronienie wszelakim wodnym stworzeniom, w tym rakom, których kiedyś żyło tu sporo (teraz są zagrożone przez swojego amerykańskiego kuzyna, raka sygnałowego, sprowadzonego do Europy kilkadziesiąt lat temu).

Na pierwszy rzut oka okolice rzeki niewiele zmieniły się od czasów, gdy miały być inspiracją dla Kennetha Grahame’a, autora słynnej książki dla dzieci „O czym szumią wierzby”, której pierwsze wydanie ukazało się 112 lat temu.

To właśnie tu, nad brzegiem Pang, Grahame miał zobaczyć szczura wodnego, jednego z głównych bohaterów opowieści. Do miana pierwowzoru rzeki, opisanej przez pisarza, pretenduje jednak kilka miejsc, a Grahame zamieszkał w Pangbourne już po napisaniu książki. Natomiast wiadomo, że tutaj spotkał się z Ernestem Howardem Shepardem, znanym malarzem i ilustratorem (twórcą wizerunku Kubusia Puchatka) – i skierował Sheparda do swoich kilku ulubionych miejsc nad rzeką, które stały się potem motywem jego ilustracji.

W sumie to nieważne, czy Grahame opisał Tamizę, Pang czy inną rzekę. „O czym szumią wierzby” to przede wszystkim magiczno-sielankowy obraz angielskiej prowincji – wciąż w znacznym stopniu aktualny.

Teraz, gdy zmęczeni ostatnimi miesiącami Brytyjczycy szukają wytchnienia, nie tylko na łące nad rzeką, ale też na samej rzece zrobiło się tłoczniej. Kąpiących się mijają typowe dla brytyjskich rzek i kanałów narrowboats – wąskie długie łodzie, rodzaj barek, nierzadko z ziołowym ogródkiem na płaskim dachu kabiny. Są też łodzie większe. I oczywiście pojawiają się stada kaczek i gęsi.

Przy białej ażurowej balustradzie zabytkowego mostu gromadzi się kilku chłopców. Najstarszy, może 15-letni, przypomina młodszym, jak przygotować się do skoku. Po chwili sam staje na balustradzie – skok, fontanny wody, śmiech. Za nim skaczą kolejni, a po nich grupa dziewczyn. Skaczą, nieustraszeni siłą swych kilkunastu lat, beztroscy i szczęśliwi.

W takiej chwili nikt nie myśli o korona­wirusie.

Prawo wolnych ludzi

Nieco powyżej mostu, przy śluzie, stoi pub The Swan (Łabędź), którego historia sięga XVII stulecia. On też zapisał się w literaturze: jako miejsce, gdzie „Trzech panów w łódce nie licząc psa” ­Jerome’a K. ­Jerome’a zakończyło w 1889 r. swoją rzeczną wyprawę.

Przy pubie można przycumować i od razu z łodzi wejść na taras, gdzie serwowane są piwo oraz ryba z frytkami, a także bardziej wyszukane dania. A raczej, tak było do epidemii. Jak wszystkie takie lokale, pub pozostawał zamknięty przez długie miesiące. Po ponownym otwarciu działa zgodnie z nowymi zasadami: goście muszą rezerwować stolik i zarejestrować się w specjalnym systemie, podając swoje dane kontaktowe. To część zaleceń rządowych, mających ułatwić dochodzenie epidemiologiczne w razie zakażenia koronawirusem wśród odwiedzających. Mimo tych obostrzeń w weekend na miejsce w Łabędziu nie ma szans.

Otwarcie pubów, na które rząd Borisa Johnsona zezwolił 4 lipca, było dla wielu Brytyjczyków świętem. Niektórzy zjawili się na progu ulubionych lokali już w porze śniadania.

Bo brytyjski pub to coś więcej niż knajpka, gdzie można napić się piwa. Szczególnie w małych miejscowościach i na wsi jest to miejsce spotkań mieszkańców, to często też zapis lokalnej historii – jak choćby Łabędź. Dlatego gdy pod koniec marca rząd informował o kolejnych restrykcjach, w tym o zamknięciu pubów, Johnson się tłumaczył: „Zdaję sobie sprawę, że to, co robimy, jest nadzwyczajne. Odbieramy pradawne niezbywalne prawo wolnych ludzi Zjednoczonego Królestwa, aby pójść do pubu”.

Teraz prawo to zostało przywrócone, ale kłopoty dla pubów wcale się nie kończą. Wiele mieści się w starych zabytkowych budynkach: wcześniej ciasnota mało komu przeszkadzała, ale dziś trudno tu o zachowanie dystansu. Mogą więc wpuszczać znacznie mniej klientów. Wiosennych strat nie mogą odrobić też puby w centrach miast: nadal nie wrócili pracownicy biur, teraz pracujący zdalnie, którzy kiedyś chętnie wstępowali po pracy na pintę guinnessa.

Ale, przede wszystkim, jak wynika z sondażu ośrodka YouGov: z powodu zagrożenia koronawirusem prawie połowa pytanych Brytyjczyków deklaruje, że nadal nie czułaby się w pubie komfortowo. Prawie 80 proc. ankietowanych ocenia wyjście do pubu jako ryzykowne. W pierwszych tygodniach po otwarciu ulubiony lokal odwiedziło tylko 20 proc. Ponad 30 proc. ma zamiar to zrobić, ale później.

Powrót do pubu trochę jeszcze potrwa. Pytanie więc, czy pandemia nie zmieni trwale brytyjskich przyzwyczajeń. A także, czy wszystkie puby ją przetrwają.

Na rachunek Rishiego

Na pomoc całej gastronomii – pubom, kawiarniom, restauracjom – stara się przyjść minister finansów Rishi Sunak, który ogłosił program pod chwytliwym hasłem „Eat Out to Help Out” (co z grubsza można przetłumaczyć jako: „Jedz, aby pomóc”). Przez cały sierpień w lokalach biorących udział w programie goście mogą liczyć na 50-procentową zniżkę na jedzenie i napoje (z wyjątkiem alkoholu), choć tylko do wysokości 10 funtów na osobę. Ma to zachęcić Brytyjczyków, aby zaczęli wychodzić z domu i wsparli gospodarkę.

W pierwszych dniach sierpnia media społecznościowe zalała seria postów zadowolonych gości, posilających się – jak pisano – „na rachunek Rishiego” oraz deklarujących żartobliwie, że właśnie wspierają kraj, zajadając się burgerami i stekami.

Jednocześnie program spotkała krytyka. Niezadowoleni argumentowali, że zachęca do nadmiernego jedzenia, i to jedzenia kalorycznego oraz niskiej jakości. W programie biorą bowiem udział także sieci fast foodów – i to przed nimi w pierwszych dniach ustawiały się kolejki.

Paradoksalnie dzieje się to w chwili, gdy Boris Johnson wypowiedział narodową wojnę otyłości, zapowiadając m.in. zakaz reklamowania niezdrowych produktów w telewizji i sklepach. Problem nie jest nowy: Brytyjczycy od lat są w niechlubnej czołówce narodów cierpiących na nadwagę. Jako otyłych klasyfikuje się na Wyspach ponad 13 mln dorosłych (na 67 mln obywateli); otyłe jest też co piąte dziecko w wieku 10-11 lat.

Bardziej zdecydowaną reakcję rządu wymusił zresztą koronawirus. Nadwaga może przyczynić się do cięższego przebiegu choroby, o czym miał okazję przekonać się osobiście sam premier.

Jak ma się to do frytek za połowę ceny? Rząd broni programu Sunaka – bo przecież zniżka obowiązuje też na sałatkę, a każdy może zamówić, co chce.

Brexit, jak zawsze

W cieniu epidemii minęła też pierwsza rocznica objęcia przez Johnsona stanowiska premiera. Rok temu, gdy nim zostawał, miał jeden cel: doprowadzić do brexitu.

W zasadzie mu się udało, umowa o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej została przyjęta i obecnie trwa okres przejściowy, podczas którego miały zostać wypracowane nowe relacje Londynu z Unią. Sądzono, że negocjacje będą trudne, ale nikt nie przewidział epidemii. Rozmowy się więc toczyły bez większego powodzenia, tyle że zniknęły z pierwszych stron gazet.

Porozumienie wciąż jest możliwe, ale czasu coraz mniej. Kolejne rozmowy zaczną się w drugiej połowie sierpnia. Ich fiasko, czego skutkiem byłby brexit bez umowy z Unią i wszystkie związane z tym konsekwencje, nie pomogłoby Johnsonowi w poprawieniu wizerunku rządu.

Strategiczne błędy, jakie gabinet Johnsona początkowo popełniał w walce z wirusem, jeden z najwyższych w Europie wskaźnik zgonów na COVID-19 (do początku sierpnia zmarło ponad 46 tys. ludzi, zaś infekcję zdiagnozowano u ponad 306 tys.), narastające problemy gospodarcze, a do tego napięcia w relacji z Chinami wokół Hongkongu [patrz „TP” nr 30 – red.] – jest tego sporo i Johnson ma się czym martwić. Według sondażu YouGov, w połowie czerwca brak aprobaty dla rządu zaczął przewyższać poparcie i odtąd trend ten się umacnia. Dziś poparcie dla rządu deklaruje tylko 34 proc. pytanych.

Szkocja, jakżeby inaczej

Co ciekawe, o ile epidemia nadszarpnęła reputację Borisa Johnsona, o tyle szefową szkockiego rządu autonomicznego Nicolę Sturgeon wzmocniła. A precyzyjnie, wzmocniła ją nie tyle epidemia, co sposób, w jaki lokalne władze na nią zareagowały.

Szkocja, w porównaniu z Anglią, radzi sobie z wirusem nadzwyczaj dobrze – w ostatnim czasie odnotowywano tam niewiele nowych przypadków ­COVID-19. Zdeterminowana, by powstrzymać koronawirusa, Sturgeon nie traci przy tym okazji, żeby podkreślać różnice między Szkocją i Anglią. W pewnym momencie nie wykluczała nawet wprowadzenia kontroli osób wjeżdżających do Szkocji z południa, co doprowadziło do politycznej słownej przepychanki na temat istnienia (bądź nie) granicy szkocko-angielskiej.

W przyszłości kwestia granicy może okazać się jak najbardziej realna, bo poparcie dla niepodległości Szkocji rośnie – i można podejrzewać, że ma na to wpływ także sukces Sturgeon jako sprawdzonej liderki w czasie pandemii. Według danych z początku lipca, za niepodległą Szkocją opowiada się 54 proc. ankietowanych mieszkańców tego kraju, zaś 46 proc. popiera unię z Londynem.

Przewaga zwolenników niepodległości zaczyna być stałym trendem. Na tyle poważnym, że Johnson pofatygował się ostatnio z wizytą na północ, by przypomnieć o znaczeniu unii i jedności państwa w czasie epidemii.

Przed pomnikiem Churchilla

Na początku pandemii Brytyjczykom sugerowano, że społeczeństwo ma szansę osiągnąć tzw. odporność stadną. Potem powiedziano im stanowczo, żeby zostali w domach. Teraz premier stara się ich skłonić, aby porzucili „domowe biura” i wracali do pracy i sfery publicznej (choć z zachowaniem reżimu sanitarnego). Wszak od tego zależy również przetrwanie sklepów, barów i kawiarni w centrum miast, gdzie rzesze urzędników zwykle kupowały kanapki, kawę na wynos i ciasta.

Na razie jednak w godzinach porannego szczytu londyńskie metro nadal jest pustawe. Podobnie stacje w centrum. Choć do miasta powoli wracają turyści – można ich spotkać przy budynkach parlamentu i opactwa westminsterskiego.

W tej okolicy zawsze jednak coś się dzieje. Ostatnio podczas antyrasistowskich protestów uwagę przyciągały pomniki, w tym Winstona Churchilla, na którym napisano „Rasista”. Teraz dwóch mężczyzn w podkoszulkach z brytyjską flagą ustawiło przed pomnikiem napis „Bohater”. Z drugiej strony pomnika czarnoskóry mężczyzna w eleganckim garniturze i z niewolniczym łańcuchem na szyi rozwiesza flagę Jamajki i ustawia kartonowe plansze. Wynika z nich, że domaga się sprawiedliwości dla swego nieżyjącego już ojca, który należał do „pokolenia Windrush”.

Po II wojnie światowej, gdy w Wielkiej Brytanii brakowało rąk do pracy, do imigracji zachęcano mieszkańców Jamajki i innych państw karaibskich. Kilka lat temu okazało się, że w wyniku błędów ministerstwa spraw wewnętrznych ludzie ci i ich rodziny nie mają dokumentów, by udowodnić swoje prawo pobytu na terenie Brytanii. Tym samym utracili prawo do ubezpieczenia i świadczeń socjalnych, a część z nich deportowano.

Określa się ich jako „pokolenie Wind­rush” – od nazwy jednego ze statków, którym przybyli. Teraz do sprawy Wind­rush – jako przestrogi – wraca się przy okazji uregulowania pobytu obywateli Unii Europejskiej, mieszkających i chcących pozostać na Wyspach po brexicie. Choć pandemia utrudniła załatwianie spraw urzędowych, termin na uzyskanie tzw. statusu osiedlonego się nie zmienił.

Wielkomiejska namiastka

Latem zwykle nie sposób przejść pieszo przez Most Westminsterski. To jedna z najbardziej popularnych tras turystycznych, prowadząca spod parlamentu na drugi brzeg rzeki, gdzie mieści się koło obserwacyjne London Eye i inne atrakcje. Teraz jednak przechodniów jest mało, choć optymistycznie otwarto już stoiska z kawą i lodami.

Idąc dalej wzdłuż nabrzeża, za kolejnym mostem dochodzimy do centrum kulturalnego Southbank. Pod koniec lipca było jeszcze zamknięte, ale na nabrzeżu życie wróciło już właściwie do normy. Na ławkach liczni spacerowicze, uliczny sprzedawca książek układa kolejne tomy na swoich stolikach, świeci słońce, biegają dzieci. Skaterzy jak zwykle ćwiczą na deskorolkach. Jest błogo i leniwie. Trwa właśnie odpływ, więc można zejść schodkami na dół – tam, gdzie cofające się wody Tamizy odsłoniły piach i kamienie. Gdzieniegdzie piachu jest tak dużo, że kilka rodzin rozłożyło koce, dzieci bawią się wiaderkami i foremkami.

Po drugiej stronie rzeki widać City, centrum finansowe i biznesowe, ciągle jeszcze opustoszałe. Jednak w okolicach South­bank o pandemii można zapomnieć, choćby na chwilę. Dla tych, którzy nie mogą lub nie chcą wyjeżdżać dalej, to wielkomiejska namiastka wakacji. Bo dalsze podróże są ryzykiem: ostatnio rząd ogłosił, z zaledwie kilkugodzinnym wyprzedzeniem, przywrócenie 14-dniowej kwarantanny dla powracających z wakacji w Hiszpanii (gdzie ostatnio notuje się kilka tysięcy nowych infekcji dziennie).

Ale krajowe wakacje też nie są wolne od stresu. Bardzo trudno jest o miejsca na polach kempingowych w Kornwalii czy na południu Anglii, a ze względu na tłumy niektóre plaże zostały określone przez lokalne władze jako „nie do opanowania”. Także ceny noclegów idą w górę. Może trudno się dziwić, skoro na krajowe wakacje decyduje się w tym roku prawie 20 mln Brytyjczyków. Pozostali zostają w domach.

Powiew spokojnego lata

Są jednak wciąż miejsca, gdzie jest spokojniej.

Biały Koń z Uffington to słynna figura rumaka, długa na ponad 100 metrów, „narysowana” w wapieniu na stoku wzgórza w hrabstwie Oxfordshire (jej powstanie, co najmniej kilkaset lat przed naszą erą, przypisuje się Celtom).

Choć już rankiem parking przy Białym Koniu zapełnia się szybko, to przestrzeń łagodnych zielonych wzgórz pozwala turystom rozproszyć się i nie wchodzić sobie w drogę. Gdzieniegdzie są nawet zakątki, gdzie nie ma nikogo. Można wtedy usiąść w wysokiej trawie i poczuć ciepły powiew angielskiego spokojnego lata.

No i zawsze jest Tamiza lub jakaś inna rzeka. Bo, jak to mówił Szczur Wodny z opowieści Kennetha Grahame’a: „Wierz mi, młody przyjacielu, nie ma nic, naprawdę nic, co dałoby się porównać ze zwyczajną włóczęgą łodzią. Po prostu płynąć (...) płynąć… łodzią… płynąć...”.

Podczas pandemii to być może najbezpieczniejszy sposób na wakacje. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2020