Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Puchate drzewa usiane milionami białych kwiatków wyglądają jak porzucone suknie ślubne albo papierowe żyrandole z Ikei. Ostatnie dni lockdownu – jak swoje coraz mniej wyraźne ksera; chodzę ciągle tymi samymi trzema ulicami do tych samych sklepów po te same produkty, wręcz stroniąc od urozmaiceń i zbędnych odmian, które mogłyby zburzyć tę coraz ciekawszą monotonię. To taktyka odwrotna do dawnej pazerności, rozwiązłości tamtego życia, kompulsywnego szukania ruchu i odmiany: teraz raczej skłaniam się ku powtórzeniom, gapieniu się w pozornie nic niemówiące obiekty z cierpliwością i konsekwencją tak długo, aż pękną i zaczną sypać. Jest w tym jakieś marzenie, by odpowiednio poważnym, natężonym wzrokiem móc przeniknąć banał rzeczy. Przejrzeć ich wierzchnią warstwę; podważyć korę materii i patrzeć w ten kryjący się pod nią tętniący chaos rozmaitych wynikań, powiązań i wpływów; plątaninę łańcuchów przyczynowo-skutkowych, istny teatr rozmaitości… Na przykład wpatrując się dostatecznie mocno w tę kartkę, moglibyście zobaczyć mnie po jej drugiej stronie piszącą teraz te słowa. Mój pokój nieschlebiający żadnym gustom i stylom. Samolot za oknem szyjący maszynowo zaróżowione majowe niebo. A także rozścielone wszędzie akordeony moich notatników, rozbebeszone i wzdęte od słów i różnych zdań, samogrające na sobie jakby mimowolnie, z rozpędu… Moje moleskiny, notesy, luźne kartki… Słowa parujące i parzące się. Ich pary, trójkąty i konstelacje. Testowe połączenia barw, eksperymenty albo przeciwnie: zestawienia kwadratowe i nudne jak gamy i pasaże zdań wykonywane co rano dla formy. Wprawki. Zdania-przysiady, zdania-skłony. Różne pomniejsze i większe zapiski i szkice, półportrety, bzdury. Trochę jakbym prowadziła w tych zeszytach azyl. Nierentowne schronisko dla chwil ulotnych jak ulotki. Jest w tym oczywiście rodzaj literackiej gospodarności, skrzętności, która podpowiada, by nic nie wyrzucać. Ale jest i intuicja ocalenia obrazów i zdarzeń bezbronnie bezsensownych, bezowocnych.
Niechże będzie ten tekst elegią dla tych bidoków. Dla chwil i obrazów, które nie składają się w żaden sens, nie tworzą żadnych całości, a są jedynie odrzutem, przez nikogo nierozważanym miałem życia, któremu w ramach dziwnego wolontariatu daję schronienie w swoich zeszytach. Dla artykułu „Jak rozmawiać z umierającą osobą?” na Onecie, wciśniętego między kobietę z czterema piersiami a najnowsze mordobicie o ostatni w całym dyskoncie lód Ekipa. Dla tego, kto porzucił na gzymsie modernistycznej kamienicy wielki słoik po Majonezie Napoleońskim, wybiórczo wyjadłszy śledzie, a zostawiwszy olej i cebulkę, w przekonaniu, że znajdzie jeszcze ten zdekompletowany rarytas swojego amatora. Niech będzie tam też coś o starszym mężczyźnie z mojej ulicy, któremu decyduję się nie mówić „dzień dobry”. Sunie on bowiem w tak strasznym śmiertelnym skupieniu, z takim bólem ważąc każdy centymetr, łapiąc każdy kolejny kawałek chodnika laską i desperacko przytrzymując się go, zaciekły i przerażony, że byłoby to jak pozdrawianie kogoś idącego w huraganie na linie rozwieszonej nad przepaścią. Niech będzie to utwór na hipnotyczny poszum pendolino w wagonie „strefa ciszy” i dwie rozsiadające się w nim kobiety bez maseczek w suto zdobionych bluzkach Paris. Bije z nich nieelegancja-nieFrancja; złe, niesprawiedliwe życie zostawiło na ich twarzach i ustach brzydkie wyrazy. Niech będzie to pieśń na ich niskie od dymu głosy, duże piersi, grube ramiona i silnie upierścienione dłonie, w których trzymają, jak morderczą broń, jakieś wielkie bagiety z KFC. (Nie do określenia jest ich wiek, a jedynie można podejrzewać, że to młodsza babcia i jej babcia. Albo że któraś z nich jest przedwcześnie starą córką drugiej, a ta z kolei jej matką-równolatką, albo coś w tym rodzaju. W dodatku jedna mówi: „zapociłam się tak, że normalnie śmierdzę”, a przytomny młody mężczyzna kilka siedzeń dalej mówi wtedy głośno: „smacznego”. Bo my, Polacy, kochamy grillować i żartować).
Może chórem kiedyś zaśpiewają te wszystkie mgnienia, przypadkowe twarze, które sobie codziennie przynoszę do domu w jakimś skąpstwie, w mentalnej syllogomanii, nie mogąc ich tak po prostu zostawić na pastwę niezauważonego przez nikogo przeminięcia. ©