Życie literackie

Czemu nigdy nie zadzwonią do mnie z „Pytania na śniadanie” czy innego równie kulturotwórczego programu, żebym opowiedziała, jak wygląda dziś życie literackie?

28.06.2021

Czyta się kilka minut

Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /
Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /

Widzę miękką sofę, widzę skyline Warszawy za panoramicznym oknem studia, widzę perłową szminkę i swoją twarz niecodziennie zmatowioną i misternie wykonturowaną, a na pasku pytanie: „Jak wygląda dziś życie literackie stolicy?”. Ja wtedy opowiadam, że takich sensu stricto może kawiarni literackich i życia jako takiego to nie ma… Ale bywa, że nierzadko się spotykamy, by dyskutować i rozmawiać, wymieniać uwagami i opi… Trzeba już kończyć. Więc Tomasz Kammel, czy tam ktoś, pyta mnie jeszcze o takie może ostatnie przykładowe spotkanie, na jakim byłam. Mówię, że ostatnio to chyba z pisarzy spotkałam się de facto z Adamem i Waldkiem. Tak. On zaś pyta, bo jednak jakieś nazwiska, nazwiska… Otwieram usta, by… Niestety, trzeba już kończyć; ani się obejrzę, a wywalają mnie już z tej sofy. Więc ani słowa o tym, że umówienie się wymagało niesłychanych przepychanek i negocjacji, gdyż Adam jest leniwym, rozpsutym przez towarzyskie powodzenie, ziewającym wciąż kotem, natomiast Waldek starszym panem nerwowym jak moja babcia, a ja z kolei bardzo asertywna nowoczesna dziewczyna po dziesięciu psychoterapiach umiem zaznaczyć swoje granice i z diabłem umówię się tak, że będzie na moje: gdzieś blisko mnie albo przynajmniej gdzie mam niekłopotliwy dojazd.

Z Adamem i Waldkiem pasujemy więc do siebie jak nie ulał, jak sofix, żółta ciżemka i but kota w butach udające w CCC parę. W dodatku oni są na Żoliborzu, a ja na Ochocie i kiedy próbujemy się w jakimś dogodnym miejscu umówić, wymaga to około jedenastu telefonów każdego do każdego, narad w diadach, toksycznych przegrupowań, szantaży i rzucania słuchawką. Potem znów pojednawczych esemesów, ponownych umawiań, przekonywań, rejtanów, przejść na stronę wroga i targowania się o każdy kilometr do przejechania w tym upale. Ogrom tych podchodów wart jest lepszej sprawy niż tyskie z kija w Iglicy przy Pałacu Kultury, na którą drogą kompromisu ostatecznie pada. Na początku nie kojarzę, ale ostatecznie przypominam sobie taki pocieszny okrąglaczek; jak wracam zimą z kina, to czuję wyślizgujące się z niego, ciężkie wstęgi zapachu frytury. Takie jest teraz życie literackie. Umawiamy się 18.30. Ale Waldek to taki facio, co o 18.26 już do mnie dzwoni, gdzie niby jestem. Mimo konieczności ciągłego zatrzymywania roweru przez jego przynaglające telefony udaje mi się dojechać na miejsce. Panowie siedzą przy piwku, po całym dniu wynudzeni już sobą, więc całkiem radośnie witają taką odmianę od siebie jak ja. Parasole Żywiec łopoczą. Policjanci spacerują melancholijnie w swoich zbrojach, chrzęszcząc rynsztunkiem, z dłońmi założonymi na lędźwiach. Plac Defilad. Niezłote tarasy. Zero Zary, zero jarmużu, zero komosy i zdecydowanie nie na sojowym. Towarzystwo wspaniale eklektyczne, za naszymi plecami rozsiadają się Polskie Babcie, emanując aurą sławy i rebelii; wszędzie ich przybory do manifestacji; torby z Ikei pełne transparentów, tęczowych flag. Obok różni polscy mężczyźni tryskający cholesterolem, w różnym stopniu upojenia, rozgogolenia i wysmażenia słonecznego, zaś jako wisienka na tym torcie my, pisarze, dyskutujący o pisaniu.

Waldek mówi, że rano się budzi i ma całe kawałki napisane w głowie; musi tylko wstać i je zapisać. Adam mówi, że źle mu się teraz pisze, wolno. Że trochę pisze, ale w większości juroruje w konkursach poetyckich. To nie taka zła praca. Siedzi sobie z kartonem wierszy. Karton wierszy – to już samo w sobie brzmi jak krótki wiersz. Oddziela dobre wiersze na kupkę. Potem ponownie je czyta. Złymi wierszami mama Adama całą zimę rozpala potem w piecu. Gdy szykuje piec do rozpalenia, czyta te złe wiersze i zaczyna ponownie jakby je przeżywać, rozgrzewać i przywracać do życia ciepłem swojego serca. Dzwoni do Adama i chce o nich rozmawiać, jeszcze je jakoś ratować przed unicestwieniem. To jednak ostatni podryg tych wierszy, już za chwilę są tylko smogiem. Mierniki smogu mierzą poziomy PM1, PM2,5 i PM10, jednak w ogóle nie mówi się o zawartości w powietrzu ZW – złych wierszy. Porywy dusz, namiętności, marzenia, biadolenie serca wdychane są przez mieszkańców miejscowości zamieszkiwanej przez mamę Adama, bez żadnej świadomości, przenikając do ich krwiobiegów. Jednak tego wątku w „Pytaniu na śniadanie” też nie dadzą mi rozwinąć. W tych programach jest ogromny pośpiech, następny, następny… Widzę tylko siebie, jak potem siedzę i zmywam godzinami ten cały make-up, po kolei te mazy, brwi, bronzery, rozświetlacze, aż moja twarz zostanie niewykonturowana i pusta jak kartka albo pupcia niemowlęcia. ©

Czytaj wszystkie felietony Doroty Masłowskiej 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2021