Gadugadu

No i co będzie ze słowem, z naszym przekazem, z tym wszystkim, co, jak nam się wydaje, powinni usłyszeć inni ludzie? Najlepiej wszyscy. Co będzie z tą naszą gadaniną, bez której już nie potrafimy żyć?

09.02.2015

Czyta się kilka minut

Wstajemy rano i się zaczyna. Włączamy, klikamy, wychodzimy na chwilę po gazetę albo pstrykamy pilotem, żeby odpalić fatamorganę na pół ściany, gdzie przedstawiciele gatunku od bladego świtu wypowiadają się o losach świata oraz własnych problemach z takim przekonaniem, jakby wciągnęli do nosa kilogram amfetaminy. Nie ma ucieczki, nie schowasz się, chyba, że oślepniesz i ogłuchniesz. Ale i tak pewnie wszczepią ci jakieś elektrody prosto do mózgu, żebyś nie wypadł z obiegu.
Tak więc nie ma ucieczki. Musisz słuchać, co ci mają do powiedzenia. W autobusie, w pociągu, w tramwaju, w metrze. A jak na chwilę zamilkną, to puszczają obrazki. Gdziekolwiek się zwrócisz – gadanina. Jedni przekonują drugich. Wzdęci od swojej prawdy, z wąsami, bez wąsów, kobiety, mężczyźni, zwierzęta z podłożonymi ludzkimi głosami, sprzęt AGD do ciebie mówi, wdzięczy się proszek do prania, politycy mówią swoje, wychodzą z nich godzinne przemowy bez żadnych znaków przestankowych, zamiast których występują jedynie krótkie przerwy na oddech. Bez szans na ciszę, bez chwili na własną myśl, chyba że umrzesz. I jeszcze sobie do tego wyobraź oldskul maszyn drukarskich, które naprzeciw elektronicznej mgławicy heroicznie wypuszczają płachtę za płachtą, nakład za nakładem, wydanie za wydaniem. A to wszystko pomnożone jeszcze przez ględźbę odbiorców, którzy multiplikują megagadaninę twarzą w twarz na ulicach, po sklepach, targowiskach, przystankach, telewizyjnych pokojach, poczekalniach, przedziałach, zwielokrotnioną echem w pustym kosmosie.
I oto któregoś dnia ktoś przychodzi i mówi: sprawdzam. Któregoś dnia zjawia się ktoś i mówi: tak, wierzę w to, co powiedziałeś, i traktuję to poważnie.
Ach, jak to poważnie? To żart był! Żart? Przecież jesteś człowiekiem wykształconym, mieszkańcem wielkiego miasta, czytałeś zapewne sławnych, w tym francuskich, antropologów i powinieneś wiedzieć, że ludzie są różni i różne rzeczy ich śmieszą.
Ale wolność słowa! Jedni ją uznają, drudzy nie do końca. Wszyscy powinni uznawać! Powinni – nie powinni, niektórzy nie uznają. Poza tym jest globalizacja, którą zresztą sami wymyśliliście. Sprzedajecie nam swoje towary, usługi oraz idee – nawiasem mówiąc bardzo różnej jakości. W każdym razie jesteście zwolennikami swobodnego przepływu. W jego ramach wyeksportowaliśmy nasz brak poczucia humoru w określonych dziedzinach. Oraz wiarę, że słowa jeszcze coś znaczą. Za to drugie powinniście być nam wdzięczni. W każdym razie na przykład wasi pisarze.
Jasne, że nie jestem za tym, by strzelać do ludzi, którzy publikują rysunki z podpisami. Nawet gdy te rysunki i podpisy są wstrząsająco głupie i nieśmieszne. Powinni żyć dalej i publikować. Stwórca w swoim dowcipie zapewne przewidział dla nich jakieś miejsce. Na przykład w czyśćcu, gdzie przez, powiedzmy, tysiąc lat będą musieli śmiać się ze swoich kawałów.
Natomiast czynienie z nich „męczenników wolności słowa” wydaje mi się nieporozumieniem, jeśli nie zwyczajną hucpą. Byli raczej pozbawionymi wyobraźni arogantami wygadującymi, co im ślina na język przyniesie. Wielotysięczne manifestacje szły raczej w obronie swobodnej paplaniny niż w obronie wolności. Zastrzelonym nieszczęśnikom zapewne nie przyszło nawet do głowy, że za ich „wolność słowa” i dobre samopoczucie zapłacą w różnych częściach świata ludzie naprawdę niewinni, którzy nawet nie słyszeli ani o jakiejś paryskiej gazecie, ani o wolności słowa i nigdy by im nie przyszło do głowy, by igrać z ogniem i szydzić z rzeczy, które dla innych mają fundamentalne znaczenie.
Chciałoby się zawołać do tych maszerujących: Ejże! Nie jesteście sami na świecie! Przypominacie egoistyczne dzieci, które nie chcą wydorośleć. Bawicie się w manifestacje w obronie własnego gówniarstwa i nieodpowiedzialności. W dodatku jesteście jak prowincjusze, dla których własny powiat jest najdoskonalszym obrazem świata.
No tak. Chciałoby się. W nieco beznadziejnym poczuciu, że w gruncie rzeczy bierze się udział w globalnej paplaninie i nawet pies z kulawą nogą nie przyjdzie, by cię zastrzelić. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2015