Flaga

Patrzcie, jestem Cela, bezdomny, też idę tam, gdzie wy.

19.04.2010

Czyta się kilka minut

Siódmego dnia żałoby, 16 kwietnia, w piątek, Wacław Celiński, zwany "Celą", jak zwykle rusza do pracy, to znaczy do wygrzebywania śmieci z pojemników na trasie Dworzec Centralny-Krakowskie Przedmieście. Na Dworcu Cela koczuje od trzech lat, zwłaszcza zimą. Latem przenosi się na dziką działkę na skraju prawobrzeżnej Warszawy, gdzie z Heniem, również bezdomnym, sklecił szałas ze szmat i dykty. Jak będzie w tym roku, Cela nie wie, bo w lutym Henio zamarzł.

Z nastaniem żałoby Cela ani razu nie był głodny ani spragniony. Wystarczyło zbliżyć się do Pałacu Prezydenckiego, by dostać od harcerzy kawę albo herbatę. W dodatku, podążające tam tłumy wypełniały pojemniki na śmieci wszelkim dobrem. Tak więc w koszu na Królewskiej znalazł np. ledwie napoczętą puszkę z napojem energetyzującym "Tygrys", a przechodząc przez Ogród Saski dostrzegł prawie nietkniętego hot-doga - jakby ktoś zamierzał zjeść, ale kęs utkwił mu w gardle i się rozmyślił.

Drugiego dnia żałoby, w poniedziałek, gdy Cela drepta w kierunku Krakowskiego Przedmieścia, dobiega go wycie syren, które towarzyszą powrotowi pani prezydentowej. Syreny płoszą stado szpaków i gołębi. Z gołębiami Cela ma specjalne konszachty. Nieraz siadywał w Ogrodzie Saskim, rzucał im okruchy i gadał z Białym, co miał żółte oczy i tak ruchliwy łepek, jakby jednym wejrzeniem ogarniał wszystkie strony świata. Po wyciu syren Biały do Ogrodu nie wrócił.

Szóstego dnia, w piątek, idzie Cela swoją trasą, niesie tobołek, mija jak spod ziemi wyrosły jarmark żałobnych gadżetów i potrzeb: stragany z fast foodami, kwiatami, flagami najróżniejszej wielkości, biało-czerwonymi plakietkami przekreślonymi czarną pręgą. Mija starców przycupniętych na parkowych ławkach, potem parę całujących się młodych ludzi, mija szkolne wycieczki, jedne wracające spod Pałacu Prezydenckiego, inne tam podążające. Jakiś chłopiec pokazuje go palcem, nos zatyka: "Śmierdziuch, śmierdziuch!", i grupka wybucha śmiechem. A Cela myśli o Brygidce, córce, co ma teraz 14 lat, a której nie widział, odkąd żona wyrzuciła go z domu za pijaństwo: kto wie, może Brygidka właśnie przeszła w biało-czarnym, odświętnym ubranku, lecz jej nie poznał?

Tuż przed placem Piłsudskiego, na tyłach rozświetlonego zniczami Grobu Nieznanego Żołnierza, w wypchanym po brzegi koszu, między plastikowymi kikutami zgniecionych butelek po wodzie mineralnej a kawałkiem dziennika "Metro" z widocznym tytułem "Wiedzieli, że się rozbiją", Cela dostrzega coś czerwonego, wydłubuje, wyciąga. Za czerwienią pokazuje się druga, jaśniejsza część ni to chustki, ni to szmaty. - Kurka wodna, flaga! - mamrocze do siebie zdumiony. To flaga mała, trójkątna. To, co powinno być w niej białe, zajmuje brązowa plama, jakby komuś rozlała się kawa. "Co warta chorągiewka, co utraciła narodowe barwy?" - musiał pomyśleć ten ktoś, więc ją wyrzucił i pewnie zaraz kupił nową.

Cela nie wie, dlaczego owija uszkodzoną chorągiewkę w kawałek gazety "Metro" i wkłada do tobołka, choć o tej porze dnia umysł ma całkiem sprawny. - Żal, kurka wodna, żal - powtarza tylko, drapiąc się w kudłatą głowę. Zawraca ze znaleziskiem w stronę dworca, ale 300 metrów przed nim postanawia wstąpić do Pałacu Kultury, gdzie zaraz przy głównym wejściu znajdują się znane bezdomnym publiczne toalety. Tu Cela chorągiewkę wyjmuje, wkłada pod kran i długo pod nim trzyma. - Coś ty, Cela, zwariował? - stuka się w czoło jeden tubylec. A Cela nic. To, co uprał, suszy pod automatyczną suszarką, plama w znacznym stopniu zbielała. Prostuje zgięty, podtrzymujący konstrukcję chorągiewki drucik. Potem przygląda się swojej facjacie: czerwonosinej, z niegolonym Bóg wie jak dawno zarostem, i namydliwszy ją, myje. Palcami czesze brodę i włosy. Tak wyszykowany, z tobołkiem w jednej ręce, z chorągiewką w drugiej ponownie rusza w kierunku Krakowskiego Przedmieścia.

Wzdłuż przylegającej do Ogrodu Saskiego ulicy Królewskiej stoją upchane ciasno wycieczkowe autokary. Ogród zamienia się w nieprzebraną rzekę, która zalewa przestrzenie między drzewami wielką falą ludzkich głów. Nad nimi unoszą się setki, a może tysiące flag. I Cela, który przez sześć dni żałoby zawstydzony niesprawiedliwością tego świata przemykał brzegiem tej rzeki, unosi teraz tę swoją chorągiewkę i po raz pierwszy czuje się godzien włączyć w jej nurt, razem z nią popłynąć. Oszałamia go widok wozów transmisyjnych, otępiałych ze zmęczenia twarzy w kolejce do wystawionych trumien i uśmiechniętych fotografii prezydenta i prezydentowej wyłaniających się zza zniczy, kręci mu się w głowie od nagłego doświadczenia wspólnoty z tymi, co mają domy, a nawet pałace. - Kurka wodna, popłakałem się - przyznaje, zaciągając się znalezionym petem. - Ty, koleś, za pięć dych miejsce w kolejce odstąpię - szepcze mu do ucha jakiś facet, na oko jak wszyscy, w ciemnej marynarce, krawacie, ale widzi, że żaden z Celi kontrahent, i daje nura w tłum.

W nocy z szóstego na siódmy dzień żałoby śpiewają z Jędrkiem "Czerwone maki pod Monte Cassino" oraz "Dziś do ciebie przyjść nie mogę". Cela wspomina czasy, kiedy żona gotowała mu - porządnemu jeszcze brygadziście w fabryce pomp wodociągowych - rosół i jak jej kupił jedwabną halkę. Jak potem w takim życiu zrobiło mu się niczym w za ciasnym ubraniu i pokochał wódkę. Aż Jędrek burczy: "Jak baba smęci".

Nazajutrz o 8.56 Celę budzą dzwony i syreny. Wkłada kudłaty łeb pod kran w publicznej toalecie Pałacu Kultury i, jak poprzedniego dnia, udaje się z chorągiewką w stronę placu Piłsudskiego. Przed sobą ma górników w galowych mundurach, obok zakonnice w szarych, pachnących czystością habitach, z tyłu grupę nastolatków z karimatami, plecakami, i ma ochotę wszystkich ich szturchnąć, powiedzieć: "Patrzcie, Celiński Wacław jestem, też idę tam, gdzie wy".

Za granicą Ogrodu Saskiego iść dalej już się nie da. Zatrzymują się przed telebimem. Ktoś wyjmuje termos, pyta Celę, czy napije się herbaty, i Cela pije. Patrzy z ciekawością, nieśpiesznie, na wielkie twarze zmarłych wokół krzyża nad ołtarzem, w większości mu nieznane, bo na Dworcu Centralnym nie ogląda się transmisji z Sejmu, o jednej myśli: "ale ładna", o innej: "z tym gościem to bym poszedł na piwo", i próbuje zrozumieć, dlaczego przeminęły. "Bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły" - słyszy słowa wypowiadane przez aktora i przechodzi go dreszcz. I to pytanie: "czemu oni, a nie ja, cep?" kazało mu każdej z 96 twarzy powiedzieć "przepraszam".

- Lżej mi się zrobiło - mówi Cela. Toteż kiedy po trzech godzinach głodny, na zesztywniałych nogach opuszcza teren celebracji, zamiast w stronę dworca, kieruje się na plac Zamkowy, w pobliże katedry św. Jana, gdzie po południu miały być złożone trumny, w nadziei, że jeszcze przez parę godzin będzie mógł pożyć w tej dziwnie ciężkiej lekkości.

O 17.30 dzwony obwieszczają, że para prezydencka opuszcza Pałac i już nigdy do niego nie wróci. Tuż obok Celi mdleje kobieta. Dzwony dudnią, a on myśli, że nic lepszego niż te siedem żałobnych dni między Dworcem Centralnym a placem Zamkowym już mu się pewnie w życiu nie przytrafi, że oto kończy się święto. Gdy wraca dobrze po zmierzchu przez opustoszały Ogród Saski, szpera w znajomym śmietniku. Wypatrując Białego w koronach drzew, kruszy kawałek bułki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2010