Fiodor Michajłowicz dopisuje pointy

Dziwne rzeczy zaczęły się dziać w naszym mieście - rzuca ze sceny zaaferowany narrator Biesów. - Wybuchały tajemnicze pożary, podwoiła się liczba kradzieży. Ale pożar wybuchł też w duszach.... Płoniemy - wtóruje mu nazajutrz moskiewski dziennik. Pisze jednak nie o przedpremierowym przedstawieniu Andrzeja Wajdy, lecz o pożarze Maneżu. 14 marca 2004, dzień wyboru prezydenta Rosji...

28.03.2004

Czyta się kilka minut

Szatow i Maria Lebiadkina /
Szatow i Maria Lebiadkina /

Teatralna Moskwa czekała na Andrzeja Wajdę trzydzieści dwa lata, tyle bowiem minęło od premiery sztuki amerykańskiego dramaturga Davida Rabe “Jak brat bratu" na deskach Sowriemiennika w 1972. Po tej realizacji Wajda zaproponował teatrowi wystawienie “Biesów", które rok wcześniej wyreżyserował w Starym Teatrze w Krakowie. Marzyła o tym także Galina Wołczek i Oleg Tabakow, założyciele Sowriemiennika i przyjaciele Wajdy. Lecz “na górze" twórczość Dostojewskiego - zwłaszcza powieść o tym, że aby dokonać rewolucji, trzeba najpierw unurzać Rosję we krwi i błocie - budziła partyjną czujność. Wajda nie miał wówczas szans, by zrealizować ,,Biesy" w Sowriemienniku.

Po rewolucji “Biesy" znalazły się na czerwonym indeksie. Stalin pozwolił wznowić je dopiero po ataku Hitlera na ZSRR, przy czym opatrzono je ideologicznym wywodem, jakoby Dostojewski prorokował faszyzm niemiecki!

“Jak brat bratu", opowieść o moralnych konsekwencjach wojny wietnamskiej, grano zaledwie cztery sezony. Sztuka nie budziła w Moskwie entuzjazmu. Manipulowani przez antyamerykańską propagandę widzowie stawali bezradni wobec antywojennego dramatu. Trzydzieści lat później artyści Sowriemiennika i teatromani przyznają, że profetyczne ostrzeżenie Wajdy pojęli dopiero po Afganistanie i Czeczenii...

A jaki los pisany jest “Biesom"? Czy Zła Nowina - jak Wajda prywatnie nazywa powieść Dostojewskiego - będzie zrozumiana dziś czy znów po trzydziestu latach?

Pojawi się nowy car

O “Biesach" mówi się na ulicy. Prawda, to Czistoprudnyj Bulwar, gdzie znajduje się Sowriemiennik, a kobiety, które spierają się o przedstawienie Wajdy, choć go jeszcze nie widziały, nie są zwykłymi gospodyniami. Grube szkła ich okularów mówią wszystko: te inteligentki zapewne straciły wzrok ślęcząc po nocach nad rosyjską klasyką, zaniedbując się, zapominając o dzieciach i mężach - gdzież zresztą podziewają się ci mężowie? Pewno zostali przed telewizorem, czekając na wyniki wyborów - choć od dawna wiedzą, kto przez następne lata będzie rządził Rosją. I czytają gazety, w których potomkowie Szigalewa, dziś zbliżeni do Kremla, proponują obywatelom, by dla wzmocnienia Putina - a przede wszystkim dla własnego dobra! - wyrzekli się części praw i swobód obywatelskich. A może w domach nikt nie czeka na okularnice? W samotności wypiją herbatę, skubiąc wczorajszą bułkę. Telefon milczy...

Stoją więc i czekają, choć kasy dawno otwarto i co chwila podchodzą do nich eleganccy młodzi ludzie. Okularnice odprowadzają ich wzrokiem pełnym nadziei. Nie ma pan zbędnego biletu? - pytają pięknych dwudziestoletnich. Ale nikt nie ma zbędnych biletów, więc cierpliwie czekają, aż pojawi się Sasza, administrator teatru. Sasza słynie z miękkiego serca i na pewno podaruje bezpłatną wejściówkę. A jeśli zabraknie? Trudno, przyjdą jutro, pojutrze. - Zresztą, Dario Nikołajewna - powiada jedna do drugiej - niech pani powie, na cóż nam Dostojewski na scenie, mało nam biesów biegających po ulicach? - Mario Pawłowna, to jednak Wajda! - strofuje ją przyjaciółka. Rozmawiałyby dłużej, ale do teatru wbiega administrator. - Nie mam, nie mam! - opędza się Sasza.

Sasza nie łże. Ośmiusetosobowa widownia pęka w szwach. Tuż przed trzecim dzwonkiem na widownię wsuwają się okularnice. Cicho, skromnie, przez nikogo nie zauważone. Sasza znów okazał się miłosierny. Za chwilę podniesie się kurtyna i pojawią się wajdowskie biesy. Czy takie same, jak na moskiewskich ulicach?

Po przedstawieniu za kulisy wbiegnie Eugenia Kuzniecowa, kierownik literacki teatru, z wieścią, że płonie Maneż! Pożar wybuchł w połowie przedstawienia, gdy Narrator mówił o “dziwnych rzeczach w naszym mieście", a zaraz po nim złowieszczy Piotr Wierchowieński kusił Stawrogina wizją pożarów, zamachów, nieustających zamieszek, ośmieszania wszystkiego. “Rozumie pan, prawda? O, to będzie wspaniałe! Ciężka mgła spadnie na Rosję. Ziemia będzie opłakiwać dawnych bogów. I wówczas... (podbiega do Stawrogina, klęka przed nim) Wówczas pojawi się nowy car".

- Czasami przeklinam dzień, w którym nazwaliśmy nasz teatr “współczesnym" - gorzko wzdycha Eugenia. Nazajutrz antyputinowski “Kommiersant" na pierwszej stronie zamieści reportaż “Płoniemy" i wielkie zdjęcie płonącego Maneżu. Na fotografii widać baszty Kremla, natomiast w wiadomościach telewizyjnych Maneż filmowano z takiej perspektywy, by dawna siedziba carów, sekretarzy, a dziś Putina pozostała niewidoczna.

Dziennikarz “Kommiersanta" dyżurował w sztabie wyborczym kandydata numer 1. Informacja o pożarze pojawiła się wraz z pierwszymi oficjalnymi wynikami wyborów. Gdy reporter dotarł pod Kreml, nad dachem Maneżu ujrzał wysoki na pięćdziesiąt metrów słup ognia. Pożar szalał od godziny, lecz strażacy jeszcze nie dotarli. W oczach wielu gapiów dziennikarz ujrzał zachwyt. Niektórzy fotografowali się na tle płonącego zabytku, zbudowanego przed dwustu laty na pamiątkę zwycięstwa cara nad Napoleonem. “Patrz - powiada jakiś człowiek do siedmioletniej wnuczki - patrz, bo może nigdy więcej czegoś takiego nie zobaczysz".

Może nie zobaczy, może zobaczy. Moskwa paliła się nie raz...

Najważniejsze: nie kłamać!

Od 1956 r. Sowriemiennik jest świątynią rosyjskiej inteligencji. Założyli go młodzi absolwenci szkoły teatralnej słynnego MChAT-u. Galina Wołczek, Oleg Tabakow, Oleg Jefremow, Igor Kwasza i ich rówieśnicy zbuntowali się przeciw skostniałej metodzie aktorskiej Konstantina Stanisławskiego i kłamstwom propagandy, która imitowała sztukę. Korzystając z politycznej odwilży, zbuntowali się także przeciw kłamstwu politycznemu. Stworzyli teatr, w którym od pół wieku toczy się nieustanny dialog ze współczesnością. Nie należeli do partii, nigdy nie skompromitowali się uległością wobec rządzących, swoich ideałów nie zaparli się nawet w najczarniejszych czasach.

- W Moskwie były tylko dwa miejsca, o których każdy wiedział, że tam się nie kłamie: konserwatorium muzyczne oraz Sowriemiennik. Nie zawsze mogliśmy mówić prawdę, ale nie kłamaliśmy nigdy - wspomina Galina Wołczek.

Ta wspaniała aktorka teatralna i filmowa - polski widz pamięta jej wstrząsającą Reganę w “Królu Lirze" Grigorija Kozincewa - nienawidzi jednak kombatanctwa, roztkliwiania się nad swoim losem, wspominania ponurej przeszłości, choć miałaby do tego prawo. Cenzura nieraz zdejmowała przedstawienia. Galinę Wołczek często wzywali dobroduszni urzędnicy, współczując jej, że Rosjanka musi się męczyć w żydowskim teatrze. - Ja, córka biednego żydowskiego chłopca z Witebska, który mieszał farby Chagallowi, byłam zaszczycana mianem prawdziwej Rosjanki! - śmieje się.

Oleg Jefremow, pierwszy dyrektor teatru, zwany za plecami führerem, stworzył niezwykły kolektyw, w którym aktorzy nie tylko grali, ale większość także reżyserowała, a nierzadko pisywała scenariusze i dramaty. Jefremow, a po nim Wołczek przyciągnęli do współpracy młodych, często nieznanych dramaturgów, z którymi nie odważyłby się współpracować żaden inny teatr. Sowriemiennik odkrył m. in. Wasilija Aksjonowa, Czingiza Ajtmatowa, Jewgienija Szwarca, Wasilija Szukszyna, Ludmiłę Pietruszewską, w ostatnich latach popularnego i u nas Nikołaja Koladę. Ci sławni dziś literaci często pisywali sztuki z myślą o konkretnych aktorach.

Kiedy Jefremow odszedł z Sowriemiennika, kolektyw zadecydował, że teatrem kierować musi Galina Wołczek. Od trzydziestu lat Galina Borysowna kieruje więc teatrem i reżyseruje, ale sama już nie gra, z czym trudno się pogodzić moskiewskim teatromanom.

Wołczek jako reżyser zadebiutowała w 1962 roku sztuką Williama Gibsona “Dwoje na huśtawce", tą samą, która dwa lata wcześniej w Teatrze Ateneum wystawił Andrzej Wajda, ze Zbigniewem Cybulskim. W Moskwie, podobnie jak i w Polsce, spektakl zrobił furorę i nie schodził z afisza przez trzydzieści lat! W tym czasie Galina Wołczek reżyserowała kilkanaście znakomitych przedstawień, ale jej przepustką do nieśmiertelności stała się “Stroma droga" według wspomnień Eugenii Ginzburg, ofiary terroru stalinowskiego i więźniarki łagrów kołymskich.

“Stroma droga" miała premierę w czasach pieriestrojki. Wywołała wstrząs polityczny i artystyczny, a u niejednego widza nawet egzystencjalny. Spektakl, o którym krytyka w Rosji, a potem na całym świecie, pisała, że godzien jest porównania z dziełem Dantego i Goyi - najpełniej wyraża artystyczne i obywatelskie credo Galiny Wołczek i jej teatru. Niejeden z widzów - a w Sowriemienniku bywają ludzie, którzy historię znają wyśmienicie - mówił: wiedziałem, że był terror, ale po raz pierwszy zobaczyłem, czym on jest. Konsultantką przedstawienia, a zarazem aktorką była sędziwa Paulina Miasnikowa, więzienna i obozowa towarzyszka Eugenii Ginzburg. W latach 90. Sowriemiennik podbił tą sztuką Broadway, na którym poprzedni raz podziwiano teatr rosyjski w roku 1924, gdy występował tam MChAT z inscenizacjami Stanisławskiego.

Skoro o credo obywatelskim mowa: w latach 90. nadal bezpartyjna Galina Wołczek była członkiem Dumy Państwowej. Krótko. - Wycofałam się z polityki w 1999 r. - wspomina - i powróciłam do teatru, bo tylko w nim mogę walczyć o człowieka.

W opublikowanej niedawno biografii Wołczek, Wajda pisze: “Lebiadkin powiada, że »Rosja cała jest igraszką natury, nic więcej«, nie zaś rozumu. Wielka prawda, choć czytając klasykę rosyjską, przekonywałem się, że Rosjanki połączyły w sobie rozum z naturą. Jednak czy taka synteza możliwa jest w życiu? Jak najbardziej, a przekonuje mnie o tym spotkanie z Galiną. Jeśli miałbym określić jej fenomen, powiedziałbym, że to kobieta trzymująca za rękę umierającego mężczyznę. Dlaczego umierającego? Dlatego że w Rosji trudno być kobietą, a jeszcze trudniej mężczyzną. Zatem pojawiając się w Sowriemienniku, duszę powierzałem Bogu, a wszystko pozostałe - Galinie. Poraziła mnie wielkim sercem i szlachetną duszą. Jakim sposobem udaje się jej zarazem pozostawać poważnym i wiarygodnym dyrektorem - pozostanie jej tajemnicą".

Szkoda, że we wspomnianej biografii zabrakło wspomnień innych polskich przyjaciół Galiny Wołczek, np. Agnieszki Osieckiej. Jej “Apetyt na czereśnie" z pieśniami Bułata Okudżawy wystawiono w Sowriemienniku w latach 70. Lub Jerzego Grotowskiego, na którego “Apocalypsis cum figuris" Wołczek z Jefremowem pielgrzymowali do Wrocławia. Później Grotowski bywał z kolei w Moskwie, spotykając się z aktorami i widzami Sowriemiennika.

Żywoty ironiczne i nie tylko

Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda przyjęli zaproszenie Sowriemiennika z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony propozycja Galiny Wołczek wydawała im się niebywale atrakcyjna. Fantastyczna publiczność i fantastyczni aktorzy, z którymi chciałby pracować każdy reżyser. Poza tym Wajda spełniłby jedno ze swoich największych marzeń i usłyszał, jak brzmi Dostojewski po rosyjsku. Wcześniej wystawiał go w wielu teatrach świata i w wielu tłumaczeniach, ale nigdy w Rosji...

Galina Wołczek niczego wprawdzie nie sugerowała, Wajda czuł jednak, że “Sowriemiennik" oczekuje od niego wyreżyserowania którejś z powieści Dostojewskiego. Był przekonany, że nie powinna to być “Zbrodnia i kara" ani “Idiota", choć prowadząc przed dwoma laty warsztaty aktorskie w Petersburgu, do pracy z młodymi artystami wybrał kilka scen z opowieści o Myszkinie. W Moskwie postanowił reżyserować “Biesy", choć męczyło go pytanie, czy po trzydziestu latach od krakowskiej premiery warto wracać do przeszłości.

Rzecz nie w tym nawet, że sięgał po pomysły sprawdzone przed laty w Starym Teatrze: pokryta błotem scena, która jest bezkresną drogą, Ciemne Postacie wywodzące się z tradycji japońskiego teatru bunraku, przerażająca muzyka Zygmunta Koniecznego. Wajda nie wątpił w oryginalność i świeżość scenografii i muzyki. Bał się natomiast, że zwietrzeć mogła adaptacja Alberta Camusa. Camus sięgnął po “Biesy", by odsłonić mechanizmy rewolucji i zdemaskować przed lewicującą publicznością francuską zbrodniczość tych, co zamierzali zawieść ludzkość do fałszywego raju nieograniczonego despotyzmu. Ale czy to, co przed pół wiekiem w Paryżu zdumiewało przenikliwością, a przed trzydziestu laty w Krakowie polityczną odwagą, mogło dziś poruszyć w Moskwie?

Wajda nie wiedział tego do końca. Jego przyjaciel Igor Kwasza był przekonany, że “Biesy" rozminą się ze współczesnością i w głębi duszy żałował, że reżyser nie zabrał się za “Zbrodnię i karę", powieść nieśmiertelną, której moralny i egzystencjalny wymiar nie przemija. Po pierwszych przedstawieniach, po szoku, jaki wśród publiczności wywołuje przedstawienie Wajdy, Kwasza bije się w piersi.

Galina Wołczek wierzyła natomiast w nieomylny instynkt Wajdy: - Ufam Andrzejowi bezgranicznie. Nie wątpiłam w jego zwycięstwo i nie dziwi mnie, że publiczność przeżywa szok w konfrontacji z jego Dostojewskim. Tak być powinno. Sowriemiennik zawsze szokował!

Sam Wajda uwierzył w sens powrotu do “Biesów" dopiero po przedpremierowym spektaklu: - Słysząc o pożarze w Maneżu poczułem, jakby sam Fiodor Michajłowicz dopisywał pointy do tego przedstawienia.

Ale czy gdyby zabrakło owej pointy, “Biesy" nie budziłyby zachwytu moskiewskiej publiczności, która nie znała dotąd wersji Camusa i nigdy nie ogladała arcydzieła Dostojewskiego na scenie? Lub tych nielicznych, którzy mimo upływu lat pamiętają krakowskie przedstawienie z Janem Nowickim jako Stawroginem, Wojciechem Pszoniakiem jako młodym Wierchowieńskim czy Izabelą Olszewską w roli Marii Lebiadkiny? Wajda często powtarza, że reżyseruje Dostojewskiego, by się do niego zbliżyć. Wydaje się, że moskiewskie przedstawienie pozwoliło mu podejść do rosyjskiego geniusza jeszcze bliżej niż przed laty w Krakowie. Nie ma w tym przedstawieniu dostojewszczyzny, której Wajda zawsze unikał. Jest natomiast najprawdziwszy Dostojewski, który miota anatemy na opętaną przez biesy Rosję. Premierowa publiczność - pośród niej Michaił Gorbaczow - trafnie odczytała, że “Biesy" to niepokojąco współczesny pamflet polityczny.

Gorbaczow po przedstawieniu powiedział Wajdzie: - Od lat nie rozstaję się z tą powieścią. Samobójca Kiriłow mówi: ,,Historię będą dzielili od goryla do zabicia Boga", a Narrator dodaje: ,,I od zabicia Boga do goryla..." Właśnie dzieki Dostojewskiemu zobaczyłem i zrozumiałem, co się zdarzyło w naszym kraju...

Można było się spodziewać, że ze sceny wiać będzie apokaliptyczną grozą. Władisław Wietrow jako Stawrogin czy Aleksander Chowański w roli Piotra Wierchowieńskiego (jego rola jest znacznie poszerzona w porównaniu ze spektaklem krakowskim) tworzą wyraziste postaci. Nie oni jednak nadają główny ton przedstawieniu. Moskiewskie “Biesy" to rodzaj teatru absurdu i czarnego humoru. Jego głównymi bohaterami stali się kapitan Lebiadkin oraz jego jurodiwa siostra. Siergiej Gamrasz i Jelena Jakowlewa stworzyli postacie, których egzystencja wydaje się metafizycznym skandalem. Wielkie monologi Lebiadkina - gdy z dna ludzkiej nędzy oskarża Boga, że zamiast stworzyć go szlachetnym Ernestem, czyli Kimś, stworzył go ordynarnym Ignatem, czyli Nikim - jego grafomańskie wiersze o karaluchu, ergo o nim samym, zapowiadają dramaty, których smak zaczynamy dopiero poznawać. Dramaty zer, istot, których życie nie może mieć żadnego sensu.

Podobnych wrażeń dostarcza genialna Jelena Jakowlewa w roli Kuternóżki, zwanej też Marią Nieznaną. Trzeci wariant egzystencji absurdalnej tworzy młody Dmitrij Żamojda w roli samobójcy Kiriłowa - w Sowriemienniku pokolenie młodych już dziś godne jest podziwu, Żamojda odniósł niedawno sukces jako reżyser “Martwych dusz" Gogola. Wielki teatr absurdu panuje nawet w scenach w powieści epizodycznych, ot choćby w tej, kiedy do Szatowa powraca jego była żona, by urodzić dziecko, które zawczasu przeklnie...

Jeśli pamiętamy, że Dostojewski nazwał Stawrogina “żywotem ironicznym" i żywot ironiczny - czyli Jan Nowicki - zdominował ongiś krakowskie “Biesy", to w ich nowej wersji Wajda koncentruje się na żywotach absurdalnych oraz komicznych. Nieodparcie komiczne są role Igora Kwaszy jako Stiepana Wierchowieńskiego oraz Tamary Diegtiarewej jako Barbary Stawrogin. Kwaszy wystarczy podnieść brew, by do łez rozśmieszyć publiczność. Natomiast w scenie śmierci, gdy prosi, by Barbara odczytała mu fragment Apokalipsy, publiczność zamiera: “Przyjaciółko moja, savez-vous, przez całe życie zastanawiał mnie ten cudowny i niezwykły fragment dans ce livre... Te czarty wychodzące z chorego (...) to nasze rany, oczywiście nasze nieczystości, a chory to Rosja. Ale nieczystości wyjdą z niej i wejdą w wieprze. (...) Chory zostanie uzdrowiony i siądzie u stóp Jezusa. Rosja zostanie uzdrowiona. Droga moja, comprenez vous".

- Przyjechałem do Rosji z dwoma pytaniami do rodaków Dostojewskiego - mówi Andrzej Wajda. - Pierwsze: jak by się potoczyła ich historia, gdyby w przeszłości uważnie czytali “Biesy"? Po drugie zaś: czy Rosja już wyzdrowiała...". Galinę Wołczek również trapią te pytania, ale dodaje: - Być może trzeba by postawić je nieco inaczej: czy losy świata potoczyłyby się inaczej, czy świat uwolnił się od biesów...

Może i ma rację? W “naszym mieście", czyli w całym świecie, nadal trwa pożar w duszach. “Pewien podporucznik - powiada Narrator - który palił świece przed dziełami materialistów, podrapał i pogryzł swojego dowódcę. Pewna pani z najlepszego towarzystwa zaczęła bić swoje dzieci zawsze o tej samej porze i wymyślać biedakom. Inna dama zapragnęła uprawiać wolną miłość ze swoim mężem. Mówiono jej, że to niemożliwe: - Jak to niemożliwe? - zawołała - Przecież jesteśmy wolni? W istocie byliśmy wolni, ale od czego?".

Fiodor Dostojewski, "Biesy". Reżyseria: Andrzej Wajda. Adaptacja: Albert Camus. Scenografia i kostiumy: Krystyna Zachwatowicz. Muzyka: Zygmunt Konieczny. Premiera: 16 marca 2004, Teatr Sowriemiennik.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2004