Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Udało się tylko połowicznie, bo zamiast do głównej sekcji, trafiliśmy do Innych Spojrzeń, w których prezentowano kino eksperymentujące. Po siedmiu latach walki o dokończenie filmu mogliśmy wreszcie pokazać go publiczności, co było niezwykłym przeżyciem. Zwłaszcza że pokazywałem „Polskie gówno” w moim rodzinnym Trójmieście.
Film zdobył nagrodę, a publiczności na tyle się spodobał, że organizowano dodatkowe pokazy. Z jednej strony nasze ambicje zostały połechtane, a z drugiej strony czuliśmy, że trochę przycięto nam skrzydła, nie dopuszczając nas do Konkursu Głównego ze względu na kontrowersyjny tytuł.
Wcześniej bywałem w Gdyni zarówno jako jeden z prowadzących telewizyjny program „Łossskot”, jak i autor muzyki do „Przemian” Łukasza Barczyka z 2003 r. Ale to były zupełnie inne przeżycia. Wtedy czułem się jak widz, który ogląda mecze na Stadionie Narodowym. Kiedy przyjechaliśmy do Gdyni z „Polskim gównem”, po raz pierwszy musiałem wyjść na murawę i zagrać na najwyższym poziomie rozgrywek.
W ostatnich latach Festiwal bardzo się zmienił. Kiedy trzy lata temu byłem w Gdyni, obejrzałem sześć filmów i aż cztery z nich mi się podobały. To był dla mnie znak, że coś się ruszyło w polskim kinie.
Wcześniej jako krytyk i prelegent kulturalny miałem poczucie, że Festiwal to targowisko próżności, w którym na 18 nudnych filmów trafiał się jeden ciekawy. W ostatnich latach te proporcje się zmieniły, a w środowisku filmowym powoli następują przetasowania. Pojawiają się filmy niezależnych twórców, takich jak Arek Jakubik czy Bodo Kox. Nie wszystkie są idealne, ale na pewno prawdziwe. ©