Fajerwerk form poprawnych

Nie miałem zamiaru pisać relacji z "Dialogu, ale skupić się na trzech, czterech najwybitniejszych spektaklach. A jednak będzie relacja. Po prostu: na tegorocznym festiwalu aż tylu przedstawień wartych wyróżnienia nie było.

30.10.2007

Czyta się kilka minut

Od razu zaznaczam: mówię o spektaklach zagranicznych. Polskie produkcje zaproszone do Wrocławia omawialiśmy już w "Tygodniku", poza tym na "Dialog" jeździ się przecież po rzeczy z importu. Festiwal - jeden z najważniejszych w kraju - przyzwyczaił nas do wysokiego, wyrównanego poziomu; na każdej z poprzednich trzech edycji miały miejsce prawdziwe wydarzenia. Tym razem było inaczej. Zaproszonych zostało kilka zespołów słabo lub zupełnie w Polsce nierozpoznawalnych, jak się okazało - niemal bez wyjątku całkowicie słusznie. Z kolei zabrakło wybitnych nazwisk, które były wizytówką poprzednich edycji: Marthalera, Percevala, Hermanisa. Gdyby jednak festiwal poległ jako impreza odważnie promująca nowe zjawiska - rzecz byłaby prosta. Tymczasem nie. Zaproszono bowiem także twórców znanych, o pewnej reputacji - tyle że, niestety, zaprezentowane przez nich produkcje tej reputacji nie potwierdziły. Z dziesięciu zagranicznych spektakli właściwie tylko "Życie jest snem" Simonsa nie rozczarowało.

Jarzyna zagraniczny

Program festiwalu został skonstruowany w sposób, wydaje się, przypadkowy, a na pewno niestaranny. Oczywiście trudno się spodziewać, aby na tych rozmiarów imprezie były wyłącznie fajerwerki - można jednak oczekiwać, że przynajmniej obędzie się bez karkołomnych wpadek. A tych było kilka.

"Rewizora" Nikołaja Kolady podczas dyskusji z reżyserem trafnie podsumował Jacek Żakowski słowem "etnograficzny". To mniej więcej taki rodzaj teatru, jakiego - kierując się najgorszymi uprzedzeniami i stereotypami - można by się spodziewać, odwiedzając miejsce o egzotycznej nazwie Jekaterinburg, siedzibę zespołu. Teatr Kolady to przedsięwzięcie prywatne, skupione na kształceniu młodych dramatopisarzy, słowem: teatr z pewną misją, którą można wiele usprawiedliwić, jednak nie zaproszenie na prestiżowy festiwal. Podobnie rzecz się ma z greckim "Golfo 2.3 Beta". Spektakl nawet sympatyczny, w takim sensie, w jakim sympatię wzbudzić mogą młodzi, tryskający energią i humorem półamatorzy - dla tych zasług na jakimś festiwalu teatrów studenckich miałby szansę ujść niezauważony. Tutaj raził.

Tych spektakli w ogóle nie powinno być na "Dialogu", bo tylko szargają reputację festiwalu. Na obronę organizatorów można powiedzieć jedno: zaproszenie małych, niezależnych zespołów obarczone było ryzykiem. Ten argument odpada przy sprowadzonym z wiedeńskiego Burgtheater przedstawieniu Grzegorza Jarzyny "[mede: a]". Tutaj zadziałała magia nazwiska, być może połączona z chęcią prezentacji zagranicznych przygód polskiego reżysera - o tyle bezzasadną, że zagraniczny Jarzyna okazał się twórcą równie pogubionym i przewidywalnym, co Jarzyna krajowy. Reżyser umieścił antyczną tragedię w środowisku wielkiego biznesu i przepisał na sensacyjny melodramat, a jej współczesny potencjał pokazał zastępując zabójczą szatę tabletkami nasennymi. Gdyby chociaż na tym poprzestał - jednak nie: kochanka Jazona ubiera jednocześnie sukienkę Medei, w ten sposób czyniąc jakże zgrabną aluzję do pierwowzoru. I tak wszystko: grube, naiwne, obliczone na łatwy efekt. Do tego momenty, w których Jarzynę zupełnie zawiódł instynkt reżyserski - bo jak inaczej wytłumaczyć sekwencję, w której pięcioletni chłopiec słania się przez pół długości sceny, udając, że umiera?

Mała syrenka

Obok ewidentnych nieporozumień na festiwalu dominowały produkcje letnie, do pewnego stopnia poprawne, mało interesujące. Z kilku wycieczek do egzotycznych krajów wróciłem z przekonaniem, że nie było warto, bo podobnych emocji dostarczy pierwszy lepszy miejscowy teatr. Reklamujący festiwalowe propozycje epitet "najodważniejsze" pozostał jedynie hasłem marketingowym, zresztą - nie wiadomo, co dokładnie miał oznaczać. Krystyna Meissner, dyrektor festiwalu, jako klucz do programu wskazała rozmaitość teatralnych form. Słaby argument, skoro pod podobnym hasłem można by zgromadzić dowolne, wskazane na chybił trafił spektakle. Trudniej byłoby znaleźć współczesne przedstawienie, które nie podejmuje zabawy formą. Chyba że rzecz potraktować grubo: rzeczywiście na tegorocznym "Dialogu" silniej niż podczas poprzednich edycji obecne były produkcje otwarcie wykraczające poza formę teatru dramatycznego. Tyle że, jak pokazał przykład "Małej syrenki", to jeszcze niczego nie musi dowodzić - na pewno nie odwagi.

Duńsko-szwedzka koprodukcja pożeniła cyrk, taniec i teatr dramatyczny, jednak celem było nie tyle szukanie odpowiedniego scenicznego kształtu na granicy gatunków, ile zbudowanie widowiska przytłaczającego rozmachem i pompą. Scena, w której Syrenka usadowiona przez turystkę na czerwonej kuli stygnie na ułamek sekundy w figurę ze słynnego kopenhaskiego posągu - była jedynym momentem, w którym spektakl wydostał się z kleszczy gładkiej, do znudzenia spójnej narracji. Znacznie lepiej wypadła irlandzka "Giselle": dynamiczna, ostra, z pazurem. Opowieść o życiu astmatycznej dziewczyny na irlandzkiej prowincji podana została w serii szybkich ujęć, w których elementy groteski, horroru i czarnego humoru budują oryginalną, w sumie wzruszającą całość. Taniec wprowadzony tu został z wyczuciem i bez szarży, dopełniając ciekawą formę przedstawienia. Szkoda, że w drugiej części ta chwiejna równowaga została zupełnie zaprzepaszczona.

Ale "rozmaitość form" można potraktować bardziej subtelnie, jako odwagę wykraczania poza obręb jednolitego języka scenicznego, umiejętność prowadzenia wielowymiarowej narracji, brak przywiązania do formy jako gotowego, nieruchomego pomysłu inscenizacyjnego, gotowość rozbijania jej, przełamywania. Właśnie takich spektakli w zagranicznym bloku festiwalowym brakowało. Królowały produkcje zastygłe w jednym koncepcie, skazujące widza na bierność - jak "DOMlalki" amerykańskiej grupy Mabou Mines. Feministyczny charakter przedstawienia mógł się podobać, tyle że sprowadzał się do obsadzenia w męskich rolach karłów. Rzecz zaraz na początku uwięzła w statycznym, zbyt czytelnym obrazku; zabawa formą musicalu i melodramatu stanowiła tu tylko ciekawy ornament.

Fidel Castro

Na tym tle zdecydowanie wyróżnił się spektakl Johana Simonsa "Życie jest snem". Reżyser nawiązał do tradycji hiszpańskiego teatru z czasów Calderona: fasada budynku z tyłu sceny tworząca drugi poziom gry, narysowane grubą kreską postaci, sugestywne kostiumy i rekwizyty. Do tego grana na żywo muzyka i duża dawka humoru, składanego wprost w podarku publiczności. Simons posłużył się tymi elementami swobodnie, nie rekonstruując, ale raczej bawiąc się i przekształcając cytaty. Przede wszystkim jednak starannie wyeksponował szwy przedstawienia, nadając mu kształt jakby niegotowy, tylko pobieżnie skrojony, otwarty. Dzięki temu w drugiej połowie mógł swobodnie przefastrygować go na rzecz o rewolucji pod szyldem Fidela Castro. Zawieszony na ścianie portret dyktatora funkcjonuje tu na zasadzie przyszytego kontekstu, który, dając spektaklowi zaczepienie w konkrecie, jednocześnie nie sprowadza go do wymiaru politycznej publicystyki. Przy tym, choć całość stopniowo nabiera ognia i grozy, stale umiejętnie balansuje na granicy scenicznego żartu.

I tak jest do końca - do obrazu rewolucji, która pożera swoje dzieci. Książę, niedawny buntownik, a teraz król, pierwszym dekretem więzi swojego towarzysza. Ten stoi półnagi, bezbronny - jak kiedyś książę - i w tym wymownym obrazie historia zatacza koło. Finał mógłby być mocniejszy, bardziej dosłowny i nawet brakowało takiego momentu, w którym wyszlibyśmy poza teatralny cudzysłów. A jednak właśnie to było, moim zdaniem, wartością spektaklu - że zatrzymał się na granicy bolesności. Przedstawienie Simonsa uwiodło swobodą i świadomością użycia rozmaitych teatralnych środków i stylistyk, konsekwencją przeprowadzenia zamysłu, umiejętnością podjęcia dialogu z widzem. Czy jest to odwaga? Raczej rzeczy podstawowe. Warto do nich wrócić przy kolejnej edycji festiwalu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2007