Europa się rozczaruje

Europę czeka rozczarowanie bez względu na to, czy zwycięży Demokrata, czy Republikanin. I bez względu na to, na ile wpływowi pozostaną neokonserwatyści, dziś obwiniani o wszelkie zło.

19.05.2008

Czyta się kilka minut

Irak, sierpień 2003 r. /fot. KNA-Bild /
Irak, sierpień 2003 r. /fot. KNA-Bild /

Zbliżające się wybory stawiają na wokandzie pytanie o przyszłą politykę zagraniczną USA. W szczególności zaś o to, jaki wpływ będą na nią mieć tzw. "neokonserwatyści" - nurt posiadający, jakoby, decydujący wpływ na działania odchodzącej administracji. Kim jednak właściwie są przedstawiciele tego środowiska? Czy faktycznie dowodzili amerykańską polityką zagraniczną w ostatnich latach? I jakie będą ich wpływy w przyszłości?

Środowisko neokonserwatywne powstało w latach 60. ubiegłego wieku. W jego skład weszli intelektualiści (m.in. Irving Kristol i Norman Podhoretz), których do szukania nowej formuły konserwatyzmu skłoniły różne motywy. Szybko jednak powstały nurt zaczął być kojarzony głównie z pewnym stylem w polityce zagraniczej Waszyngtonu. Wywierając spory wpływ na działania administracji prezydenta Ronalda Reagana na początku lat 80., neokonserwatyści proponowali rzucenie otwartego wyzwania Związkowi Sowieckiemu tak na poziomie politycznym, jak i ideowym. Słynne przemówienie Reagana o "imperium zła" było nacechowane wpływami tego nurtu.

Po końcu "zimnej wojny" i kilkuletnim kryzysie, środowisko neokonserwatystów odtworzyło swoją wizję polityki zagranicznej w latach 90. Raz jeszcze miała to być polityka "określona na wroga", zmierzająca do odepchnięcia wszelkich zagrożeń jak najdalej od amerykańskich granic.

Ataki terrorystyczne z 11 września 2001 r. zdawały się potwierdzać słuszność założeń tego programu. Kilka osób z ich środowiska (m.in. Paul Wolfowitz i Richard Perle) uzyskało duży wpływ na działania administracji Busha, szczególnie w okresie pierwszej kadencji. Nie była to jednak - jak często się utrzymuje - dominacja bezwględna. Za wojną w Iraku (o której wywołanie neocons - jak ich się w skrócie nazywa - najczęściej bywają oskarżani) opowiadali się również przedstawiciele "realistycznego" nurtu w polityce zagranicznej USA.

Mimo to możemy dziś mówić o kryzysie neokonserwatywnych idei. Casus interwencji irackiej udowodnił, że wiara neocons w możliwość przeobrażenia Bliskiego Wschodu z geopolitycznej beczki prochu z krótkim lontem w oazę demokracji i stabilności była wiarą naiwną. Błędem okazało się też definiowanie konfliktu z globalnym terroryzmem jako IV wojny światowej (określenie Podhoretza, który za III wojnę światową uznaje "zimną wojnę"). Dziś widać już, że międzynarodowych organizacji terrorystycznych nie da się skutecznie zwalczać przy użyciu tych samych metod, które działają w przypadku wrogich mocarstw. Te ostatnie stanowią łatwe do określenia podmioty polityczne, przy których globalny terroryzm wydaje się zjawiskiem z mgły i galarety.

Czy oznacza to jednak koniec marzeń neokonserwatystów o wpływaniu na kształt polityki USA? Wniosek taki jest przedwczesny. Sami neocons bynajmniej nie są zdania, że niepowodzenia przekreślają ich doktrynę. Przeciwnie: na łamach "Commentary" czy "The Weekly Standard" wciąż wskazują, że decyzja o interwencji w Iraku była mimo wszystko słuszna. A niedawno Podhoretz przekonywał, że warto rozważyć pomysł podjęcia akcji militarnej w Iranie.

Za możliwością zachowania przez neocons wpływów w Waszyngtonie przemawia tymczasem fakt, że w republikańskich prawyborach w 2000 r. większość neokonserwatywnych komentatorów popierała... Johna McCaina! Z nurtem tym łączy go zresztą kilka rzeczy: to, że jest "zimnowojennym wojownikiem", że ma charakter amerykańskiego "mavericka", gotowego samotnie stawiać czoła niebezpieczeństwom; wreszcie, że w różnych kwestiach światopoglądowych jest dość liberalny. Nie oznacza to, że w wypadku zwycięstwa senatora McCaina neocons przejmą ster polityki Waszyngtonu. Ale nie należy oczekiwać ich marginalizacji.

Zwłaszcza że neokonserwatywny optymizm co do możliwości "budowania narodów" ma w sobie coś charakterystycznego dla amerykańskiej kultury politycznej. Amerykanie wierzą w siłę demokratycznych wartości. W to, że wszędzie da się powtórzyć amerykański "nowy początek", za którego symbol możemy uznać miasto Las Vegas, wzniesione pośrodku nevadzkiej pustyni.

Dlatego można się spodziewać, że "ponowoczesną" Europę - skoncentrowaną dziś raczej na przekreśleniu dotychczasowych podziałów, przez swoistą dekonstrukcję granic - czeka po wyborach w USA rozczarowanie. I to bez względu na to, na ile wpływowi pozostaną neokonserwatyści.

JAN TOKARSKI jest doktorantem w Instytucie Historii PAN, autorem książki "Neokonserwatyści a polityka USA w nowym wieku".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2008