Europa czeka na Churchilla

Jeśli w obliczu zagrożenia - teraz już naprawdę wspólnego - Europejczycy i Amerykanie przezwyciężą spory; jeśli Unia Europejska przyspieszy wewnętrzne reformy, to zamach w Madrycie może okazać się nie sukcesem, ale wielkim błędem Al-Kaidy. Historia uczy, że nic tak nie jednoczy Zachodu i nic nie wyzwala w nim takiej energii do zmian, jak wyzwanie - wspólne i śmiertelne.

28.03.2004

Czyta się kilka minut

Gdyby 11 marca w Madrycie plan zamachowców powiódł się w pełni - to znaczy, gdyby nie spóźnił się jeden z pociągów i gdyby wybuchły wszystkie podłożone bomby, powodując zawalenie się dworca kolejowego - wówczas ofiar byłoby być może więcej niż w wieżach World Trade Center. Jakie skutki “europejski 11 września" będzie mieć dla Unii Europejskiej? Tej Unii, która w odróżnieniu od USA nie jest (jeszcze) wspólną przestrzenią w takich sprawach jak polityka obronna, imigracyjna, ochrona granic, współdziałanie policji i wywiadów. Jakie dla relacji europejsko-amerykańskich? Jakie dla świadomości Europejczyków?

Na te pytania trudno odpowiedzieć w dwa tygodnie “po Madrycie". Ale widać już, że zamachy zadziałały jak katalizator, uświadamiając Europejczykom, iż konstatacja, którą po 11 września powtarzali do znudzenia Amerykanie - że międzynarodowy terroryzm stał się największym i realnym zagrożeniem nie tylko dla USA, ale całego Zachodu - jest faktem.

Przed rokiem 1989 globalne zagrożenie ze strony komunizmu, ZSRR i “zimnej wojny", która na frontach “zastępczych" w Korei, Wietnamie, Afganistanie zamieniała się w wojnę gorącą, miało także skutki pozytywne: jednoczyło Zachód - choć różnice między wieloma krajami także wówczas nie były małe (patrz “osobna" polityka Niemiec Zachodnich wobec Moskwy, aspiracje Francji czy spory wokół zaangażowania USA w Wietnamie czy “gwiezdnych wojen" Reagana) i było impulsem dla integracji (zachodnio-)europejskiej.

Dziś zagrożenie znowu jest wspólne, choć inne jakościowo, a w pewnym sensie trudniejsze, bo - jak mówił w jednym z wywiadów były szef CIA - łatwiej było kiedyś śledzić ruchy mas czołgów Układu Warszawskiego czy szpiegować Sowietów, niż wprowadzać dziś szpiegów do organizacji terrorystycznych, małych i hermetycznych. Czy sytuacja “po Madrycie" będzie mieć podobny - pozytywny - skutek uboczny dla Zachodu, jak kiedyś “zimna wojna"? Czy odwrotnie, pogłębi podziały i wywoła chaos? Niewątpliwie jest to - pisał komentator “New York Timesa", przerażony obietnicami nowego premiera Hiszpanii Jose Zapatero o wycofaniu wojsk z Iraku - najbardziej niebezpieczny dla Zachodu moment od 11 września.

Odwrót Hiszpanów (stanowiących mniej niż 1 procent wojsk alianckich w Iraku) nie byłby fatalny pod względem militarnym, ale politycznym. Zwłaszcza gdy od czerwca eksperyment “arabskiej demokracji" w Iraku prowadzić mają sami Irakijczycy. Wycofanie się Hiszpanii i ewentualny “efekt domina" oznaczałby, przy nie zmienionej postawie Francji i Niemiec, że Europa Zachodnia ucieka od zaangażowania na Bliskim i Środkowym Wschodzie. A hasło “więcej ONZ w Iraku" - warunek, od którego Zapatero chciałby uzależnić pozostawienie tam żołnierzy - świadczy jedynie o tym, że nowy premier żyje mentalnie w nieistniejącym już świecie podziałów nie tylko sprzed 11 marca 2004, ale także 20 marca 2003 roku. Dziś, w rok po upadku dyktatury Saddama, to tymczasowa Rada Zarządzająca nie chcą kurateli ONZ nad Irakiem, bo w obecnej sytuacji opóźniłoby to przekazanie władzy Irakijczykom.

A Polska? Polsce w ciągu minionego półtora roku udało się - bardziej za sprawą dynamiki zdarzeń niż sprawności swych polityków - niewielkim w sumie nakładem sił osiągnąć zdumiewająco dużo. Zacieśniono więzi z USA w sytuacji, gdy Amerykanie poważnie traktują to, na kogo mogą liczyć i warto traktować ten kapitał - zwłaszcza w kontekście wiz czy irackich kontraktów - jako, mówiąc językiem biznesu, inwestycję długoterminową. Zyskiem było umocnienie pozycji USA w Europie: w sytuacji, gdy we Francji i Niemczech rósł antyamerykanizm (nie tylko ulicy, także elit), Polska przyczyniła się do stworzenia “obozu" 19 krajów europejskich solidaryzujących się z USA (sygnatariusze listu ośmiu premierów i prezydenta Czech oraz 10 państw Grupy Wileńskiej). Uświadomiło to wszystkim, że wspólna europejska polityka nie jest realna, jeśli ma być budowana w opozycji do USA.

To wszystko osiągnięto, wydawało się, niewielkim kosztem - ku wyraźnej uldze rządu SLD i prezydenta. Ale teraz nadszedł czas próby - i dla polskich polityków, i dla konsensusu wokół sojuszu polsko-amerykańskiego. Dotąd łatwo było naszym elitom mówić, że Polska jest solidarna z USA. Łatwo było nagłaśniać zabiegi Izraela, gdy ten kraj, żyjący w “codzienności strachu" (określenie Aleksandra Klugmana), z radością witał udział Polski w interwencji w Iraku i wyrażał nadzieję, że po polskim wkładem do Unii będzie więcej zrozumienia dla izraelskiej sytuacji, gdy zachodnioeuropejskim elitom zrozumienia tego brak.

Dopiero teraz okaże się więc, czy polscy politycy są politykami tylko na “dobrą pogodę". Nie tylko José Zapatero, także przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi czy prezydent Aleksander Kwaśniewski pokazali już, że nie są mężami stanu na miarę Churchilla. Ten ostatni nagle poczuł się “zwodzony" przez sojuszników w sprawie irackich arsenałów i uznał, że właściwym będzie dać wyraz publicznie swemu odkryciu. Z kolei gdyby pogląd Prodiego - który w wywiadzie dla “La Stampa" oznajmił, że “siła nie jest odpowiedzą, którą można by rozwiązać konflikt z terrorystami" - miał stać się poglądem w Europie powszechnym, nowemu prezydentowi USA (obojętne kto nim będzie - Bush czy Kerry) nie pozostanie nic innego, jak jeszcze większy unilateralizm. A to byłby początek końca NATO.

Znamienne, że po 11 marca, przed wycofaniem się Hiszpanii z Iraku, przed takim nowym “duchem Monachium" - czyli ustępstwami wobec ludzi, którzy ustępstwo traktują jak zachętę do dalszej agresji - ostrzegać zaczęli publicyści i politycy... niemieccy, w tym minister obrony. Natomiast Amerykanie, nagle bardzo powściągliwi w komentowaniu europejskich debat, rozpoczęli starania o nową rezolucję ONZ.

W przeszłości wrogowie zachodniej demokracji - z totalitaryzmami XX w. na czele - nie doceniali Zachodu i możliwości, które potrafiły wyzwolić w nim sytuacje kryzysowe. Pogardzali Zachodem, jak pogardza nim Al-Kaida. Przeliczyli się.

Europie potrzeba dziś nowego Churchilla, i to w skali nie jednego kraju, ale całej Unii. Kogoś, kto potrafiłby stawić czoło defetyzmowi i histerii, i kto wspólnie z Amerykanami, a nie przeciw nim, umiałby znaleźć strategiczną odpowiedź na terroryzm.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2004