Eliksir młodości

O czym mowa w "Rodzinnej Europie"? Pytanie nie jest moje. Powtarzam je za Gombrowiczem, który uważał, że Miłosz nie dochodzi w swej książce do sedna sprawy. Nie jest jasne "o czym mowa" i "na czym to polega"...

23.12.2011

Czyta się kilka minut

"Rodzinna Europa" nie jest zwartym wykładem pewnego punktu widzenia ani opowieścią o chronologicznie uporządkowanych losach tej czy innej postaci, nie cechuje jej ani jedność miejsca, ani czasu. Jest to zbiór esejów o różnorakiej treści, połączonych osią osoby i zainteresowań autora oraz jego niezwykłą umiejętnością rzucania snopu światła na ten czy inny detal, aby pokazać go takim, "jakim się go widzi w letniej błyskawicy".

Zamazany kontur

Gombrowicz w "Dzienniku" nakreśla krótką sylwetkę literacką Miłosza, w której przypisuje mu "osobiste zainteresowanie w zamazywaniu konturu" oraz bycie jednym z pisarzy, "którym osobiste życie dyktuje dzieło". Bardzo osobistą tematykę Miłosza podkreślają również Jarosław Iwaszkiewicz i Zbigniew Herbert. Pierwszy twierdził, że celem zawiłych konstrukcji intelektualnych Miłosza jest "potrzeba wybielania się", drugi pisze w "Chodasiewiczu", że nad wieloma wierszami Miłosza "ciąży duch sztambucha". Zresztą sam Miłosz przyznaje się do autobiograficznych ciągot: "Jeżeli chcę pokazać, kim się jest, pochodząc ze wschodu Europy, czy mogę to zrobić inaczej, niż opowiadając o sobie?". Owszem, mógłbym stworzyć postać fikcyjną i w jej biografii zamknąć obserwacje zrobione na sobie i na innych. Wtedy jednak (...) nie krępowałaby mnie żadna kontrola, byłbym jak balon bez balastu. A pomimo wszystko balast jest użyteczny. Lepiej więc jest zatrzymać się na sobie i brać na warsztat to tylko, czego się samemu dotknęło".

Mimo tych chlubnych intencji opis samego siebie nie może zapewnić pełnej obiektywności i pełnego braku uprzedzeń. Mamy więc przed sobą selektywną autobiografię Europejczyka wschodniego. Selektywną, bo Miłosz, jak sam żartobliwie twierdzi, rozporządza "okiem teleskopicznym", czyli "nowym organem, który pozwala chwytać równocześnie różne punkty kuli ziemskiej, oraz różne momenty czasu". Widzimy go zatem w okresach dojrzewania i dojrzałości, na tle obszarów, na których się urodził lub które w młodym wieku odwiedził, oraz ludzi, z którymi się stykał. A wszystko, jak zwykle u Miłosza, zabarwione historią.

Wiemy więc już, o kim jest mowa w "Rodzinnej Europie", a teraz zapytajmy: o czym. Oddaję znów głos autorowi. Oto opis jego wrażeń z pobytu w Europie Zachodniej: "W swój ciepły uścisk brała mnie Europa i jej kamienie ciosane ręką minionych pokoleń, tłum jej twarzy wyłaniających się z rzeźbionego drzewa, z malowideł i złotem wyszywanych tkanin, koiły, włączały mój głos pomiędzy jej stare wezwania i przysięgi, pomimo mego buntu przeciwko jej rozdarciu i chorowitości. Pomimo wszystko, rodzinna Europa... Polska i Dordogne, Litwa i Sabaudia, uliczki Wilna i uliczki Quartier Latin zrastały się w jedno, nie byłem przecie nikim innym niż Grekiem, który przeniósł się z jednego do drugiego miasta".

Matka i kochanka

Jan Błoński w książce "Miłosz jak świat" dziwi się, że ta piękna wypowiedź "rzadko bywa przytaczana, choć przecież objaśnia tytuł książki". Choć Miłosz nie daje do swej wypowiedzi żadnego komentarza, można założyć z wyboru "zrastających się" nazw, że rodzinna Europa Miłosza łączy w sobie cechy matki-rodzicielki (Polska, Litwa i Wilno) i spotkanej już w dojrzałym wieku oblubienicy (Dordogne, Sabaudia, Quartier Latin). Jest to więc splot Europy Wschodniej z Europą Zachodnią. Aby podkreślić złożony charakter swej rodzinności, Miłosz, proteuszowy jak zawsze, przedzierzga się w emblematycznego Greka, który jak Odyseusz wędruje po obszarach Morza Śródziemnego, nie opuszczając ani na chwilę swej rodzinnej Pax Hellenica.

Splot odmiennych krain połączonych wspólnym etosem kultury jest nie tylko esencją rodzinnej Europy Miłosza, ale może również stanowić odpowiedź na skargi Błońskiego, że tłumaczenia tytułu książki są "na ogół bardzo nietrafne", a liczba ich wersji świadczy o "zdumiewającej defiladzie nieporozumień". Winowajcą nie są jednak nieporozumienia, ale raczej różne możliwości dzielenia tego splotu: w angielskim "Native Realm", włoskim "Europa familiare" oraz rosyjskim "?????? ??????" przeważa poczucie wierności matce i domowi dzieciństwa, we francuskim "Une autre Europe" przeważa świadomość opuszczenia matczynego Raju i wyboru spotkanej w dojrzałym wieku oblubienicy. To, że akcenty w tytułach angielskim i francuskim są odmienne, chociaż oba tłumaczenia były niechybnie robione przy pomocy Miłosza, wskazuje, że on sam był świadomy dwudzielności splotu i możliwości odmiennych interpretacji.

Pretensje Gombrowicza oraz Iwaszkiewicza sugerują jeszcze jedno pytanie. Jakim bodźcem kierował się Miłosz przy pisaniu? Jego odpowiedź jest jednoznaczna: "moim impulsem było postanowienie »napisać książkę o Europejczyku wschodnim«", a jej celem "przybliżenie Europy Europejczykom". Brzmi to jak masło maślane, bo jak mówią Francuzi, po co nosić wodę do rzeki? Ma to jednak sens, kiedy założymy, że Europa i Europejczyk mają odmienne treści, czyli że twierdzenie Miłosza, iż pisze o Europejczyku wschodnim wskazuje tym samym na zachodniego czytelnika. Miłosz pozostał wierny tej odpowiedzi w rozmowie z Renatą Gorczyńską, przeprowadzoną 25 lat po napisaniu książki. Powtórzył wtedy, że "Rodzinna Europa" powstała z "rozpaczliwej chęci zakomunikowania czytelnikowi zachodniemu jakichś danych, wytłumaczenia, na czym polega fenomen pochodzenia z tej innej, gorszej części Europy".

Ale czy rzeczywiście chodziło mu tylko o Europę i Europejczyków? Wydaje mi się, że ten cel, nawet jeżeli przyświecał mu, kiedy zaczynał pisać, rozszerzał się stopniowo w miarę zbliżania się do końca książki.

Pożegnanie z Tygrysem

Wymienię tu dwie okoliczności, które przemawiają za takim wnioskiem. Jedna z nich dotyczy zasięgu Europy. Zastanawia bowiem, że jednym z dwóch najdłuższych rozdziałów w książce, której celem ma być zakomunikowanie czytelnikowi zachodniemu, co się dzieje w "gorszej części Europy", jest esej o Rosji, co oznaczałoby, że Miłosz Rosję zalicza do Europy, co poza atlasami geograficznymi i podręcznikami geografii nie jest ogólnie uznanym faktem. Wiadomo bowiem, że Zachód nie był i nie jest przychylny uznaniu Rosji za kraj europejski. Wymownym świadectwem tego są debaty o zasięgu Unii Europejskiej, a także mowa Winstona Churchilla wygłoszona 65 lat temu, kiedy to brytyjski premier użył po raz pierwszy terminu "żelazna kurtyna", ale nie uwzględnił Moskwy w spisie europejskich stolic, leżących po jej wschodniej stronie.

Zastanawiają barwy, w jakich Miłosz maluje Rosję czytelnikowi zachodniemu. W opinii Polaków - pisze - "stara Moskwa, zanim przekształciła się w Rosję, nie reprezentowała nic atrakcyjnego. Czym dla Polski jako kulturalne piętno był wiek XVI i XVII, dla Rosji miał się stać dopiero wiek XIX. Z okresu wcześniejszej pustki na wschodzie pochodzi u Polaków pojęcie Rosji jako czegoś z zewnątrz, poza orbitą świata". Ocena ta jest poparta długim cytatem z "Ustępu" do "Dziadów", który sam Miłosz nazywa "okrutnym pamfletem na Rosję" i który istotnie zniża się miejscami do poziomu politycznego paszkwilu.

Można zapytać, na czym opierał Miłosz nadzieję, że zachodni czytelnik uzna jego poglądy na Rosję za miarodajne, tym bardziej iż sam przyznaje, że "nie ma sensu (...) ukrywać [antyrosyjską] obsesję, właściwą wszystkim Polakom", oraz że Polacy i Rosjanie "mają dla siebie wszelkie nieprzychylne uczucia, od pogardy, odrazy, do nienawiści"? Nie jestem też pewien, czy czytelnik zachodni potrzebuje pośrednictwa Miłosza do przybliżenia mu Rosji. Francuzi nie mogli się skarżyć na brak kontaktów z Rosjanami. W II poł. XVIII w. Diderot ubolewał, że hotele paryskie są pełne Rosjan, podczas kampanii 1812 r. legiony Napoleona przemaszerowały przez połowę Rosji, a kilka lat później umundurowani kozacy biwakowali w Bois de Boulogne. Markiz de Custine opisał Rosję czasów Mikołaja I i zrobił to tak przekonująco, że George Kennan, który prowadził zagraniczną politykę Stanów Zjednoczonych w okresie zimnej wojny, zalecał przeczytanie "Listów z Rosji" Custine’a wszystkim pracownikom amerykańskiej ambasady w Moskwie.

Drugą okolicznością jest umieszczenie w "Rodzinnej Europie" pożegnania z Tadeuszem Juliuszem Krońskim, występującym w książce pod przydomkiem "Tygrys". Bo cóż może dać zachodniemu czytelnikowi długa, bardzo przyjaźnie nakreślona sylwetka filozofa-komunisty, który po wojnie i powrocie do kraju zabrał się gorliwie do budowy w nim stalinizmu, łącznie z zaleceniem, aby w razie potrzeby wprowadzać go "sowieckimi kolbami"? Nie sądzę, by Miłosz uważał Krońskiego za reprezentatywnego mieszkańca Europy Wschodniej, wiedząc dobrze, że jego skrajne poglądy nie mają w narodzie poparcia.

Eseje o Rosji i Krońskim świadczą, że rozszerzenie horyzontów zachodniego czytelnika nie było jedynym impulsem Miłosza do napisania "Rodzinnej Europy". Dzięki niej mógł on także udokumentować swą przynależność do Europy Zachodniej, kwestionowaną wtedy w wielu kołach polskiej emigracji i przez całą prawicę francuską, oraz wytłumaczyć okoliczności, które doprowadziły go do zgody na przyjęcie posad w peerelowskich ambasadach, a później do decyzji rozstania się z nimi i pozostania na Zachodzie.

Skóra węża

Czyżby więc Gombrowicz i Iwaszkiewicz mieli rację, że w "Rodzinnej Europie" Miłosz pisał apologię pro domo sua? Gdyby ktoś miał co do tego wątpliwości, powinien go przekonać przedziwny wymysł Miłosza, opisany na końcu książki. Jest nim "eliksir młodości", odkryty ponoć przez Europejczyków wschodnich "w głębi piekieł naszego stulecia" i reklamowany przez Miłosza jako środek na uczynienie ich szczęśliwszymi od "mieszkańców państw spokojnych i uładzonych".

Spodziewając się zdziwionej reakcji czytelnika, Miłosz wyjaśnia: "Jest to pewność, że nasza wiedza o tym, co ludzkie, nie ma kresu, że nie przystoi nadymać się powagą, bo każde nasze osiągnięcie spada we wczoraj, zawsze więc jesteśmy uczniami wstępnej klasy. Podejrzewam, że tam, gdzie na niezmiennym niemal tle jednostka odbywa swoją wyprawę od dzieciństwa po starość, gdzie nie burzą jej przyzwyczajeń zmienne koleje społecznego ładu, zbyt łatwo popada [się] w melancholię rzeczy zastanych i nieprzejrzystych". Kończy zaś rozważania ustępem pełnym niezwykłego dla siebie patosu: "poprzez klęski i katastrofy ludzkość szuka eliksiru młodości (...) żaru, jaki podtrzymuje wiara w powszechną użyteczność naszego indywidualnego wysiłku, choćby z pozoru nie zmieniał nic w żelaznych trybach świata. Nie jest wykluczone, że nam z Europy wschodniej przypadło być w tym awangardą. Wybierając, musieliśmy poświęcać jedne wartości w imię innych, co jest istotą tragizmu. Tylko jednak za cenę wyostrzającego doświadczenia w nowym blasku ukazują się stare prawdy. Kiedy ambicja doradza nam wznieść się ponad proste zasady moralne (...) niszczeje to, co jedynie może okupić nasze szaleństwa i błędy - miłość".

Piękna to wypowiedź, ale po doświadczeniach XX w. nie bardzo trafia do przekonania, bowiem miłości, a nawet miłosierdzia, nieopatrzonych żadnym konkretem i niewspartych szczyptą zdrowego rozsądku, może nie starczyć, aby okupić "ambicje wznoszenia się ponad proste zasady moralne". Trzeba również pamiętać, że poświęcanie (może "porzucanie" brzmiałoby mniej patetycznie) jednych wartości w imię innych nie musi być "istotą tragizmu", ale także oportunizmu.

Nie sądzę, by Europejczyk zachodni, znużony "melancholią rzeczy zastanych i nieprzejrzystych", imputowanej mu przez Miłosza, zechciał podążać wraz z "awangardą Europejczyków wschodnich" w pogoni za eliksirem, który wydaje się jedynie balonem bez balastu, puszczonym w siną dal. Świadczącym, że człowiek jak wąż musi zmieniać skórę, ażeby - "odmłodzony" - dalej pełznąć ku śmierci.

Aleksander Schenker (ur. 1924) jest językoznawcą i historykiem kultury, emerytowanym profesorem Yale, autorem m.in. monografii pomnika Piotra Wielkiego w Petersburgu ("The Bronze Horseman: Falconet’s Monument to Peter the Great", 2003). Urodzony w Krakowie, po wojennej ucieczce na wschód, aresztowaniu i zesłaniu w głąb ZSRR, od roku 1946 mieszka w Stanach Zjednoczonych. Przyjaźnił się m.in. ze Zbigniewem Herbertem i Czesławem Miłoszem, walnie przyczyniając się do wydania pierwszego amerykańskiego zbioru poezji tego ostatniego, co po latach opisał w szkicu "Geneza »Zielonego« tomu poezji Miłosza", opublikowanym przez "Zeszyty Literackie" nr 1/2005. Także w "Zeszytach" ukazał się fragment jego książki o pomniku Piotra Wielkiego (nr 3/2003) oraz esej "Miłosz w amerykańskim i francuskim wydaniu" (nr 1/2011). Szkic powyższy jest skróconą przez redakcję "TP" wersją wykładu, jaki autor wygłosił w maju tego roku, podczas konferencji towarzyszącej otwarciu Międzynarodowego Centrum Dialogu w Krasnogrudzie. Jego pełna wersja ukaże się w książce zbiorowej, przygotowywanej do druku przez Fundację "Pogranicze".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2011