Egzamin z dymka

15 listopada weszła w życie ustawa o zakazie palenia w miejscach publicznych. Nowe przepisy będą testem naszej praworządności. Wiele wskazuje na to, że na razie testem oblanym.

16.11.2010

Czyta się kilka minut

Pub koło Ronda Wiatraczna to typowa knajpka z warszawskiego Grochowa. Trzy stoliki na krzyż, ekran plazmowy, automaty do gry, na ścianach gadżety Legii. I chmura papierosowego dymu, która doczekała się aluzji w powieści "Plama na suficie" Piotra Zaremby.

- Przychodzę tu na trzy pe: piwo, piłka i palenie. I z żadnego nie zamierzam zrezygnować - mówi R. Spotykamy się właśnie 15 listopada. Od północy obowiązuje zakaz palenia, na który właściciel pubu zareagował stosowną wywieszką nad barem i usunięciem popielniczek. R. nie daje za wygraną. Zamawia duże jasne i zapala papierosa. - Od dziś nie można u nas palić - rzuca zza bufetu barmanka. - Już kończę -  odpowiada R., po czym spokojnie dopala i gasi elema na podstawce od kufla. Przy drugim dużym jasnym sytuacja się powtarza. "Tak Polak omija nieżyciowe przepisy" - triumfuje R.

Palarniany bubel

W myśl nowej ustawy za złamanie uchwalonego przez parlament zakazu palenia powinien zapłacić mandat w wysokości 500 zł. Dotkliwe sankcje czekają też właściciela lokalu. Samo wyeksponowanie "imitacji przedmiotu związanego z paleniem papierosów" może kosztować aż 20 tysięcy zł. Za brak widocznej informacji o zakazie palenia grozi kara 2 tysięcy. Ustawa dopuszcza palenie w lokalach co najmniej dwuizbowych, z zastrzeżeniem, że dla amatorów dymu może być przeznaczona specjalna sala, szczelnie odizolowana od reszty pomieszczeń. W restauracjach, pubach i kawiarniach jednoizbowych palenie możliwe jest tylko pod warunkiem wydzielenia wentylowanego, odseparowanego od reszty lokalu miejsca. Koszt takiej instalacji wynosi co najmniej kilkanaście tysięcy złotych, co dla większości z 80 tysięcy polskich pubów, kawiarni i restauracji jest wydatkiem nie do udźwignięcia. Zapewne więc właściciele zareagują jak ten z Grochowa, do którego na trzy pe przychodzi R. Nikt przecież nie będzie donosił na swoich żywicieli, zwłaszcza jeśli lokal znajduje się poza centrum, daleko od ciągów turystycznych, zdany na klientów z sąsiedztwa, z którymi barmani znają się od lat. Z tych samych powodów nie trzeba się obawiać wizyt inspekcji z sanepidu, która ma na głowie lokale w znacznie bardziej eksponowanych miejscach stolicy.

Załóżmy jednak, że właściciel chce żyć w zgodzie z prawem i zamierza urządzić przepisową palarnię. Sęk w tym, że ustawa nie precyzuje, jakimi parametrami technicznymi taki przybytek ma się charakteryzować. Nie wiedzą tego ani w biurze legislacyjnym Sejmu, ani w Ministerstwie Zdrowia. Można sobie wyobrazić, że ktoś zainwestuje w pokój dla palaczy, a kontroler sanepidu dopatrzy się uchybień w wartej 70 tys. zł instalacji. Zapis w ustawie jest bowiem enigmatyczny: głosi, że palarnia to pomieszczenie, z którego dym ma "nie przenikać".

Ale nie tylko palarniany fragment nosi znamiona bubla legislacyjnego. Polska jest sygnatariuszem konwencji Światowej Organizacji Zdrowia o ograniczeniu użycia tytoniu - zobowiązała się do przyjęcia jej do 2012 r. Konwencja zobowiązuje nas do niemalże całkowitego wykluczenia palenia z miejsc publicznych i nie przewiduje palarni w restauracjach. Trudno się więc dziwić restauratorom, że nie chcą finansować czegoś, co za dwa lata może okazać się inwestycją do rozbiórki.

Niepalący jak feministki

Przeciwnicy ustawy straszą finansowymi konsekwencjami. Zakaz palenia ma spowodować odpływ klientów, którzy zamiast w pubie, pokrzepią się piwem w domowym zaciszu, gdzie nikt nie będzie im zabraniał ulubionego dymka. Podobnych argumentów używali krytycy ustawy w Irlandii. Kiedy w 2004 r. tamtejszy parlament jako pierwszy w Europie uchwalił restrykcyjny zakaz palenia, wieszczono falę bankructw tamtejszych pubów. Wróżby okazały się chybione. Klienci po kilku tygodniach porzucili popijanie guinnessa przed telewizorem: wrócili do pubów, a gastronomicy na Zielonej Wyspie zrezygnowali nawet z podstawiania przed lokalami busów zaadaptowanych na palarnie. Podobnie zareagowała publiczność w Szkocji, Walii, Irlandii Północnej, Anglii, Turcji i Grecji, gdzie również przeforsowano antytytoniowe przepisy.

Można zaryzykować stwierdzenie, że skoro w krajach o tak wysoko rozwiniętej kulturze biesiadnej przepis chwycił, to w końcu sprawdzi się także nad Wisłą, gdzie knajpiany etos po kilku dekadach komunistycznej hibernacji dopiero się odradza.

Przyjmijmy jednak, że nieprecyzyjne sformułowania i nieskuteczność w ich egzekwowaniu w połączeniu z wrodzoną Polakom umiejętnością lawirowania w gąszczu przepisów spowodują, że nowa ustawa pozostanie kodeksem papierowym. Być może ustawa okaże się niewypałem, ale przyniesie, a właściwie już przyniosła wymierne korzyści. Dzięki tej inicjatywie w dyskursie publicznym została przekroczona kolejna bariera. Na długo przed uchwaleniem wywołała ona debatę, która jeszcze kilka lat temu wydawała się niemożliwa. Choć pali mniej niż połowa rodaków, podnoszenie kwestii praw niepalącej większości było kwitowane pukaniem w czoło lub co najwyżej poklepywaniem po ramieniu. Dziś też nie brakuje argumentów, że ustawodawca najpierw powinien się uporać z kwestią emisji spalin, a potem zabrać się za tysiąc razy mniej szkodzących środowisku palaczy.

Podobny mechanizm zadziałał, kiedy sprawę stygmatyzacji zawodowej kobiet zaczęły podnosić feministki. Po kilku latach narracja feministyczna jest obecna w dyskursie publicznym i tylko ekstremiści pozwalają sobie na próby sprowadzenia dyskusji o równouprawnieniu do propozycji wysłania kobiet do kopalni albo na traktory.

***

Wiele wskazuje na to, że za pierwszym podejściem Polak nie zda sprawdzianu z lojalności wobec prawa i współobywateli, którzy nie chcą po każdej wizycie w kawiarni wietrzyć płaszcza. Tak jak ciągle nie nauczył się sprzątać po swoim psie, chodzić prawą stroną chodnika czy segregować śmieci.

Ale zrobi pierwszy krok w dobrą stronę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2010