Dzień chorego dziecka

Michał ma 10 lat, choruje od siedmiu. W obronie prawa do leczenia dziecka jego tata organizuje ruch oburzonych na bezmyślność i bezduszność urzędników.

05.06.2012

Czyta się kilka minut

Protest pacjentów i lekarzy przed Ministerstwem Zdrowia. Warszawa, 1 czerwca 2012 r. / fot. Andrzej Stawiński / Reporter
Protest pacjentów i lekarzy przed Ministerstwem Zdrowia. Warszawa, 1 czerwca 2012 r. / fot. Andrzej Stawiński / Reporter

Tylko z pozoru akcja Piotra Piotrowskiego, czyli taty Michała, jest podobna do innych protestów, w których chodzi o dostęp do leczenia nowymi, drogimi lekami. – Nic nie łączy mnie z politykami, nie biorę pieniędzy od żadnej firmy farmaceutycznej – zastrzega na wstępie. Za plakaty ruchu i salę na konferencję prasową zapłacił sam.

A „oburzonym” został w styczniu, gdy okazało się, że cena leku na reumatoidalne zapalenie stawów dla Michała wzrosła z 3,20 zł w grudniu do 600 zł. – Ja pracuję w budżetówce, żona jest pielęgniarką. Razem zarabiamy 3 tys. zł, mamy dwoje dzieci. Pani sobie wyobraża, jak nam było ciężko? – wspomina.Nie mógł i nie chciał pogodzić się z tym, że z 8,5 tys. dzieci chorych tak jak jego syn, tylko 300 leczonych jest nowoczesnymi lekami, bo tylko tyle zakwalifikowano do specjalnego programu. – Wśród 300 szczęśliwców jest mój Michał. Mogłem siedzieć cicho, ale już nie chciałem. Uznałem, że czas na głośne „nie!” – mówi. Rodzina Piotrowskich od siedmiu lat zmaga się z chorobą syna. Dziecko przeszło trzy operacje. Nieleczona choroba prowadzi do kalectwa.

Walka – jak to dzisiaj – zaczęła się w internecie. Na www.porozumienie-1czerwca.pl, Piotrowski zaczął zadawać pytania, na które odpowiedzi tak naprawdę szukamy wszyscy. „Dlaczego o leczeniu decyduje urzędnik i firma farmaceutyczna?” – to pierwsze z nich. A dalej: „Kto toleruje brak współpracy między ministrem zdrowia a prezesem NFZ? To przejaw nieodpowiedzialności za zdrowie i życie pacjentów”. I jeszcze jedno: „Dlaczego bezkarne pozostaje pośpieszne wprowadzanie zmian w leczeniu, a naprawianie błędów w tworzeniu prawa odbywa się przez komunikaty?”.

Pierwsza manifestacja odbyła się 1 czerwca pod ministerstwem zdrowia. W dniu dziecka na ul. Miodowej, gdzie mieści się ministerstwo, protestowało wraz z Piotrem Piotrowskim kilkadziesiąt osób, w tym lekarze. Media podkreślały ten wymiar sprawy: oto medycy i pacjenci stanęli razem naprzeciwko urzędników.

Z oburzonymi spotkał się Bartosz Arłukowicz – bo przecież mamy ministra przyjaznego ludziom. Porozmawiał sobie z nimi „o najważniejszych problemach służby zdrowia, także zmianach w NFZ i zmianach systemowych, które są przed nami”. Jednak Piotrowski nie wie, jak odpowiedzieć na pytanie, czy jest tą rozmową usatysfakcjonowany.

Jego pytania również musiały pozostać bez odpowiedzi, bo te w ministerstwie paść nie mogły. Chaotyczne zmiany w systemie ochrony zdrowia pozostaną bezkarne, inaczej minister Arłukowicz powinien się podać do dymisji. A tego nie zrobił.

Spór między ministerstwem a NFZ jest nieunikniony: zawsze ktoś musi być winien tego, że jest źle. Za błędy polityka zwykle płaci urzędnik. Poza tym w Fundusz najłatwiej uderzać – nikt go przecież nie lubi. To wygodny dla wszystkich chłopiec do bicia.

Warto się też głębiej zastanowić nad sojuszem lekarzy z pacjentami. Czy walcząc o większe pieniądze na ratowanie zdrowia i życia, walczą dokładnie o to samo?

W krakowskim szpitalu psychiatrycznym w Kobierzynie właśnie trwa strajk. Pracownicy chcą podwyżek. Przy okazji konfliktu trochę więcej dowiedzieliśmy się o finansach placówki. W 2012 r. jej budżet to ok. 60 mln zł, z czego 46 mln zł pochłoną pensje dla 1022 pracowników. Ok. 10 mln zł musi wystarczyć na opiekę nad ponad dziesięcioma tysiącami pacjentów. Czyli na diagnostykę (oprócz chorób psychicznych cierpią oni na wszystkie inne przewlekłe choroby), na leki, na czystą pościel i wyżywienie.

We wszystkich szpitalach psychiatrycznych w Polsce 75 proc. budżetu to płace personelu. Czy nie doszło tu do zachwiania proporcji, nawet biorąc pod uwagę specyfikę tych placówek, w których terapia to głównie wysiłek ludzi?

Na płacowe żądania lekarzy źli są już sami dyrektorzy szpitali. W tej złości lubią się czasami poskarżyć, dzięki czemu można się dowiedzieć, że np. znany warszawski chirurg pobiera wynagrodzenie w wysokości 150 tys. miesięcznie. Krakowski mistrz skalpela za kilka zabiegów w miesiącu bierze 60 tys. zł. To są pensje z kontraktów z NFZ! Lekarz powinien dobrze zarabiać, ale czy to nie przesada?

Myślę, Panie Piotrze, że powinien Pan swoje oburzenie przekierować. Na to, żeby pieniądze z naszych podatków w sposób bardziej przemyślany służyły dobru pacjenta, niczyjemu innemu. Wtedy przestanie brakować na refundację leków dla Pańskiego syna i wszystkich innych dzieci. I na leczenie członków tych 30 organizacji, które poparły Pana ruch: chorych na raka, astmę, łuszczycę, cukrzycę, stwardnienie rozsiane...  


IWONA HAJNOSZ jest dziennikarką krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2012