Dzieła, które mają głos

Wiele średniowiecznych krucyfiksów przemawiało do pobożnych wiernych. Dosłownie.

06.04.2020

Czyta się kilka minut

Ołtarz z połowy XVIII w. (F. Placidi (?), 1743-45) z XIV-wiecznym cudownym krucyfiksem królowej Jadwigi, Kraków, katedra na Wawelu / WIRTUALNE MUZEA MAŁOPOLSKI / DOMENA PUBLICZNA / WIRTUALNE MUZEA MAŁOPOLSKI / DOMENA PUBLICZNA
Ołtarz z połowy XVIII w. (F. Placidi (?), 1743-45) z XIV-wiecznym cudownym krucyfiksem królowej Jadwigi, Kraków, katedra na Wawelu / WIRTUALNE MUZEA MAŁOPOLSKI / DOMENA PUBLICZNA / WIRTUALNE MUZEA MAŁOPOLSKI / DOMENA PUBLICZNA

Wśród legend związanych z dziełami sztuki sakralnej ważne miejsce zajmują opowieści o cudownym ożywieniu świętego wizerunku. Fenomen popularności legend o mówiących krucyfiksach łączy się szczególnie z późnym średniowieczem.

Był to czas przemian religijności Europejczyków. Nastąpił zwrot ku duchowości indywidualnej, osadzonej w koncepcjach mistycznych, określanej mianem devotio moderna (nowa pobożność). W rezultacie w XIV i XV w. powstawały nie tylko krucyfiksy, które miały do kogoś przemówić, ale także rozmaite przedstawienia popularyzujące legendy o tego typu cudach. Niektóre z tych dzieł nie przetrwały, ale wiemy o nich dzięki zachowanym źródłom pisanym.

Ożywienie krucyfiksu nie musiało ograniczać się jedynie do słów. Według legend św. Jadwigi Śląskiej oraz Jadwigi Andegaweńskiej Chrystus nie tylko do każdej z nich przemówił, ale także pobłogosławił, odrywając rękę od krzyża. Ten akurat motyw mógł zagościć w wyobraźni odbiorców pod wpływem dramatyzacji liturgicznych, szczególnie wielkopostnych i wielkanocnych, do których używano często figur animowanych, z ruchomymi kończynami.


CZYTAJ WIĘCEJ: „TYGODNIK” NA WIELKANOC 2020 >>>


Zaginione skrzydła

Jednym z najcenniejszych źródeł dla badacza zajmującego się dawną sztuką sakralną są protokoły wizytacji biskupich – dzięki nim możemy się dowiedzieć, co znajdowało się w świątyniach kilkaset lat temu. Wiele ciekawych informacji o wyposażeniu katedry na Wawelu znajdziemy w protokołach wizytacji biskupa Andrzeja Trzebickiego z lat 1670–1672. Należy do nich opis niezachowanych niestety skrzydeł ołtarza, w którego środkowej części znajdował się tzw. Krucyfiks królowej Jadwigi. Dziś rzeźba ta wstawiona jest w XVIII-wieczny ołtarz, ale w XVII w. istniała jeszcze gotycka nastawa w formie tryptyku. Wówczas gotyckie malowidła na skrzydłach były widoczne tylko na rewersach, czyli stronie eksponowanej po zamknięciu ołtarza, podczas gdy awersy, widoczne przy otwarciu, były obite czarnym aksamitem – na którym wisiały wota, jako że krucyfiks uchodził za cudowny i otoczony był kultem.

Po zamknięciu ołtarza można było obejrzeć cztery malowane kwatery (po dwie na każdym skrzydle), ukazujące pobożne kobiety, do których przemawia krucyfiks. Były to święte Brygida oraz Jadwiga Śląska, a także Jadwiga Andegaweńska i krakowska księżna Kinga. Dwie ostatnie ukazano na ołtarzu, choć kanonizacji doczekały się dopiero w XX w. (Kinga została jednak beatyfikowana w 1690 r.).

Trudno powiedzieć, kiedy powstały zaginione skrzydła tryptyku; wiemy jednak, że w ramach procesu beatyfikacyjnego księżnej Kingi spisano w 1684 r. ekspertyzy dzieł sztuki potwierdzających jej kult. W roli rzeczoznawców wystąpiło wówczas dwóch krakowskich malarzy. Ocenili oni malowidła z owych skrzydeł jako pochodzące sprzed dwustu lub więcej lat. Zakłada się zatem, że mogło to być dzieło z połowy XV w. Niewykluczone, że pierwotnie niewiasty z krucyfiksami zdobiły awersy skrzydeł, na rewersach zaś widniały inne przedstawienia – może Chrystus Mąż Boleści i Matka Boska Bolesna? Tryptyk poddano renowacji w 1634 r. (wtedy umieszczono w tle srebrną blachę) i wówczas prawdopodobnie zakryto zniszczone przez upływ czasu rewersy czarnym aksamitem, a skrzydła zamontowano odwrotnie, aby aksamit z wotami widoczny był w otwarciu nastawy.

Święte możne

Cztery wymienione niewiasty łączył nie tylko epizod rozmowy z krucyfiksem, ale także pochodzenie z wyższych sfer. Księżna Kinga (zm. 1292 r.), żona Bolesława Wstydliwego, przywdziawszy po śmierci męża habit, zakończyła życie w ufundowanym przez siebie klasztorze klarysek w Starym Sączu. Tam właśnie miał do niej – wedle legendy – przemówić Chrystus z krucyfiksu.

Święta Jadwiga Śląska (zm. 1243 r.) była córką księcia Bertholda IV von Andechs oraz żoną piastowskiego księcia Henryka I Brodatego; po urodzeniu siedmiorga dzieci złożyła wraz z małżonkiem śluby czystości. Zmarła w opinii świętości w 1243 r. w ufundowanym przez siebie klasztorze w Trzebnicy, a już w 1267 r. została wyniesiona na ołtarze. Z połowy XIV w. pochodzi wyjątkowy zabytek: ilustrowany żywot św. Jadwigi (rękopis „Vita beatae Hedwigis”, powstały w 1353 r. z inicjatywy księcia Ludwika I brzeskiego, dziś w kolekcji J. Paul Getty Museum w Los Angeles). W górnej części rewersu karty 24. widnieje przedstawienie cudu: oto Chrystus z krucyfiksu, do którego modliła się księżna, oderwał dłoń od krzyża, pobłogosławił ją i zapewnił, że jej modlitwy zostaną wysłuchane.

Św. Brygida Szwedzka (zm. 1373 r.) również pochodziła z rodziny szlacheckiej, po kądzieli była nawet spokrewniona z władcami Szwecji. Była żoną Ulfa Gudmarssona, władcy prowincji Närke, któremu urodziła ośmioro dzieci. Owdowiawszy, zdecydowała się na życie zakonne; założyła zresztą nowy zakon: brygidek. Była mistyczką, a jej spisane wizje („Objawienia”, łac. „Revelationes”) cieszyły się wielką popularnością już w XIV w. (kanonizowana została w 1391 r.). Krucyfiks, który miał do niej przemówić, gdy przebywała w Rzymie, znajduje się w bazylice św. Pawła za Murami.

Chrystus zamalowany…

Niewątpliwie kult świętych Brygidy i Jadwigi Śląskiej oraz zmarłej w opinii świętości księżnej Kingi był bardzo ważny dla królowej Jadwigi Andegaweńskiej – a ostatecznie dołączyła ona do nich jako kolejna niewiasta, do której miał przemówić krucyfiks. Wedle legendy stało się to, gdy oczekiwano od niej zerwania zaręczyn z Wilhelmem Habsburgiem i poślubienia pochodzącego z pogańskiej Litwy Jagiełły. Chrystus miał wówczas powiedzieć do Jadwigi: „Czyń, co widzisz”. Mając przed oczami umęczonego Zbawiciela, królowa stwierdziła, że widzi cierpienie, które odkupiło świat. Uznała zatem, że Chrystus oczekuje od niej poświęcenia: poślubienia Jagiełły, dzięki czemu Litwini zostaną ochrzczeni.

Drewniana rzeźba, powstała prawdopodobnie w Italii w drugiej połowie XIV w., do dziś znajduje się w katedrze na Wawelu, lecz nie wygląda już tak jak wówczas, gdy modliła się do niej królowa Jadwiga. To tzw. krucyfiks mistyczny, czyli charakterystyczny dla późnego średniowiecza typ przedstawienia ukrzyżowanego Chrystusa, w którym szczególnie podkreślano aspekt cierpienia. Kontemplowanie takich wizerunków było ważnym elementem ówczesnych praktyk pobożności, szczególnie tych osadzonych w mistyce zakonnej, zalecającej rozpamiętywanie Męki Pańskiej. Przedstawiały Chrystusa nienaturalnie wychudzonego, o zapadniętych policzkach i wystających żebrach, ale przede wszystkim o umęczonym ciele, pokrytym licznymi krwawiącymi ranami od biczowania, z wielkimi skrzepami krwi zwisającymi z pięciu głównych ran. Realizmu dodawały tym rzeźbom takie elementy jak starannie modelowane uchylone usta, „naturalistyczna” polichromia czy też peruki z prawdziwych włosów.

Ekspresyjna sztuka późnogotycka nie odpowiadała raczej nowożytnym gustom i wiele średniowiecznych dzieł po prostu usuwano ze świątyń w XVII i XVIII w. Prawdopodobnie tę akurat figurę pozłocono w 1634 r., a na jednolity ciemny kolor pomalowano w 1826 r. – by estetycznie komponowała się ze srebrnym tłem i czarnym marmurem późnobarokowej nastawy. Gotyckie skrzydła przepadły, ale krucyfiks królowej Jadwigi przetrwał – choć pomalowany – dzięki opinii cudowności, jako dzieło otoczone kultem.

...w peruce…

Jak pierwotnie wyglądał Chrystus z tego krucyfiksu? Pomalowany był w realistyczny sposób: ciało w naturalnym kolorze, pokryte skrzepami czerwonej krwi. Miał też perukę: gładko pod nią opracowano górną część jego głowy. Nie było to wcale szczególną rzadkością w przypadku średniowiecznych dzieł.

Aby dziś zobaczyć, jak wyglądał średniowieczny krucyfiks z włosami, wystarczy się udać np. do kościoła św. Marka w Krakowie. Tam w ołtarzu głównym znajduje się drewniany krucyfiks datowany na lata 60. XV w. Należy on do grupy małopolskich krucyfiksów, które powstały w jednym warsztacie; inne egzemplarze znajdują się u krakowskich dominikanów, w kościele w Dobczycach oraz w katedrze łacińskiej we Lwowie. Dla wywołania większego wrażenia realizmu Chrystus z kościoła św. Marka ma nie tylko perukę, ale też otwarte usta ze starannie rzeźbionymi zębami. Ponadto jest on rzeźbą opracowaną ze wszystkich stron, a więc pierwotnie nie był przeznaczony do ołtarza, lecz zapewne na belkę tęczową, na co wskazuje też jego rozmiar: figura ma niemal 2,5 m. Zgadza się to z legendą, która głosi, że błogosławiony Michał Giedroyć, aby porozmawiać z tym krucyfiksem, lewitował.

Ów Michał Giedroyć był zakonnikiem przy kościele św. Marka i zmarł w 1485 r. w opinii świętości. Najprawdopodobniej nie miał szlacheckiego pochodzenia – wbrew XVII-wiecznej tradycji, która wywiodła go z książęcego litewskiego rodu Giedroyciów, zapewne po prostu przybył do Krakowa z miejscowości Giedrojć, położonej ok. 45 km na północ od Wilna. Nie przyjął też nigdy wyższych święceń kapłańskich.

Nie jest pewne, czy jego właśnie dotyczą zapisy w archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego mówiące o jakimś Michale z Giedrojci, który w 1465 r. został bakałarzem i jeszcze w 1466 r. zalegał z opłatami za uzyskanie tego stopnia. Wydaje się natomiast prawdopodobne, że brat Michał był niepełnosprawny: był bardzo niskiego wzrostu i wedle najstarszych przekazów poruszał się o kulach. Najwyraźniej jednak potrafił latać: tradycja mówi, że od czasu do czasu wznosił się ku Chrystusowi, który przemawiał do niego z krucyfiksu.

W listopadzie 2018 r. papież Franciszek beatyfikował Michała Giedroycia, potwierdzając kult sięgający niepamiętnych czasów. Według legendy, gdy po śmierci brata Michała zakonnicy głowili się, gdzie go pochować, do zakrystii kościoła św. Marka przyszedł przyjaciel zmarłego Świętosław Milczący, słynący z praktykowania cnoty milczenia. Podał im – ma się rozumieć, bez słowa – kartkę z informacją, że w chórze koło drzwi zakrystii znajdą gotowy pusty grób, który czeka na ciało błogosławionego.

Do owego Świętosława, choć on sam milczał, też miał przemówić krucyfiks.

...i bez pępka

Jednym z najwspanialszych późnogotyckich krucyfiksów w naszych świątyniach i zbiorach jest niewątpliwie tzw. krucyfiks Slackera z kościoła Mariackiego w Krakowie – dzieło samego Wita Stwosza. Fundatorem tej rzeźby był królewski mincerz Henryk Slacker.

W połowie XVII w. Piotr Hiacynt Pruszcz wydał przewodnik „Kleynoty stołecznego miasta Krakowa abo koscioły, y co w nich iest widzenia godnego y znacznego, krotko opisane...”, uzupełniony o dodatkowe informacje niemal sto lat później (w 1745 r.). W jednym z XVIII-wiecznych dopisków jest wzmianka, że ten właśnie krucyfiks miał pewnego razu przemówić do wspomnianego Świętosława Milczącego, mansjonarza przy kościele Mariackim w Krakowie, również lokalnie otoczonego kultem. Po to, by – paradoksalnie – zganić go za milczenie, gdy ów zaniedbał śpiewania psałterza.

Dziś informację tę powtarzają nie tylko przewodniki, ale także niektóre naukowe publikacje. Jest tylko jeden problem: otóż Świętosław zmarł w 1489 r., a krucyfiks Slackera datowany jest na lata 90. XV w. A zatem jeśli jakiś krucyfiks przemówił do Świętosława, to chodziło o inną rzeźbę. A może krucyfiks Slackera odezwał się jednak do kogoś innego?

Legenda o ożywieniu krucyfiksu Slackera nie dotyczy zresztą tylko opowieści o mówieniu; wspomniany Pruszcz napisał także (w swoim oryginalnym tekście z XVII w.), że gdy pewnego razu rzeźbę zdjęto z ołtarza do renowacji, okazało się, że ciało Zbawiciela jest ciepłe i miękkie niczym ludzka skóra – choć w rzeczywistości figura ta nawet nie jest z drewna, lecz z kamienia. To niewątpliwie zasługa kunsztu Wita Stwosza, który potrafił stworzyć rzeźbę tak realistyczną, że odbiorcom wydaje się prawdziwym ludzkim ciałem. Z jednym wszakże zastrzeżeniem: otóż przy całej staranności odwzorowania szczegółów anatomicznych Chrystus z krucyfiksu Slackera nie posiada… pępka.

Trudno założyć, że artysta niechcący zapomniał o jego wyrzeźbieniu. Musimy przyjąć, że była to świadoma decyzja Stwosza, a zatem stoi za nią teologiczne znaczenie. Zapewne chodzi o to, że Chrystus jest „nowym Adamem”, odkupicielem grzechu, który z pierwszego Adama przeniósł się na całą ludzkość. A jako że starotestamentowy Adam się nie urodził, lecz został stworzony, to pępka nie miał.

Twarz Zbawiciela

Na wykształcenie się legendy o przemawiającym krucyfiksie Slackera wpłynęły niewątpliwie otwarte usta Zbawiciela – podobnie zresztą, jak to jest w przypadku innych tego typu dzieł. Przewodnik Pruszcza zawiera informacje o rozmaitych krakowskich krucyfiksach, a wydanie z XVIII w. wymienia krzyż w jednej z kaplic przy kościele dominikanów, zaznaczając, że „miał przemówić do pewnego Zakonnika Kapłana staruszka (...) Jako poznać z otwartych Jego ust”. Przedstawienie Chrystusa z otwartymi ustami znacząco zwiększało szansę na wykształcenie się legendy o tym, że dana rzeźba ongiś ożyła.

Krucyfiks Slackera powstał ponad sto lat po okresie największej popularności krucyfiksów mistycznych i nie reprezentuje już tego typu. Stwoszowski Chrystus nie zwisa bezwładnie (w przypadku XIV-wiecznych krucyfiksów mistycznych często nawet sam krzyż miał kształt litery Y, co potęgowało wrażenie bezwładności), nie jest wychudzony, a jego ciała nie pokrywają strupy.

A jednak dzieło to znakomicie mogło służyć mistycznym praktykom. Bo wrażenie ożywania rzeźby Stwosz osiągnął dzięki starannie zaplanowanej kompozycji: Chrystus ma opuszczoną głowę i na wpół zamknięte oczy; kiedy patrzymy na figurę z większej odległości, widzimy po prostu martwego Zbawiciela na krzyżu. Jednakże w miarę zbliżania się do ołtarza i zmiany kąta patrzenia zaczynamy dostrzegać, że jego oczy są jednak otwarte. Efekt jest taki, jakby Chrystus unosił powieki, gdy podchodzimy.

Krucyfiks w czasach zarazy

Takie dzieło sztuki bardzo sprzyjało kontemplowaniu Męki Pańskiej, popularnemu szczególnie w ramach późnośredniowiecznego nurtu nowej pobożności. A nie bez znaczenia dla rozwoju tego modelu religijności była trauma czarnej śmierci: pandemii, która w latach 40. i 50. XIV w. zabiła niemal połowę ludności Eurazji.

Z drugiej strony, duża część legend o przemawiających rzeźbach wydaje się pochodzić ze znacznie późniejszych czasów. Na gruncie krakowskim szczególnie interesujące jest porównanie wspomnianych wydań „Kleynotów...” Pruszcza – z 1650 i z 1745 r. W XVII-wiecznej publikacji znajdziemy bowiem jedynie wzmianki o dwóch krucyfiksach, które przemówiły: tym w katedrze i tym w kościele św. Marka. Tymczasem poszerzone wydanie z XVIII w. dodaje opowieść o krucyfiksie Slackera i Świętosławie Milczącym, oraz o krzyżu u dominikanów. A także o tym, że krucyfiks z kościoła św. Barbary miał się odezwać do świątobliwej panny Barbary Langi, podczas gdy w oryginalnej publikacji przeczytamy tylko, iż w tym kościele „Iest y ciało świątobliwie żyiącey P. Barbary Langowney (...) y krucyfiks przed ktorym modlitwy swe czyniła”.

Niewykluczone, że liczne legendy o cudach, dodane do książki z 1745 r., powstały dopiero w pierwszej połowie lub początkach XVIII w. Pytanie, na ile ówcześni mieszkańcy miasta łaknęli takich opowieści ze względu na fakt, że na przełomie XVII i XVIII w. Kraków przeżywał okres drastycznego upadku, przypieczętowany epidemią dżumy. Zaraza rozpoczęła się na kresach Rzeczypospolitej w 1702 r., rozprzestrzeniła się na kolejne tereny państwa i do 1711 r. pochłonęła życie być może nawet 25 proc. ludności. W Krakowie od jesieni 1707 r. do wiosny 1708 r. zamknięty był uniwersytet, ustał też handel, bractwa zawiesiły działalność. Pozostawało siedzieć w domu i się modlić, licząc na cud.

A jak na religijność i jej odzwierciedlenie w sztuce wpłynie pandemia koronawirusa w XXI w.? To się dopiero okaże; nie spodziewam się mistycznej nowej pobożności prowadzącej do wizji przemawiających krucyfiksów, lecz raczej „nowej pobożności cyfrowej” i rozwoju religijności online. Może nawet i sztuka sakralna przejdzie do świata wirtualnego? ©

Autorka jest doktorem historii sztuki, mediewistką. Prowadzi blog www.posztukiwania.pl. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”, w Podkaście Powszechnym tworzy cykl Sztuka Powszechnie Nieznana.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absol­wentka Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, doktor historii sztuki, medie­wistka. Ma na koncie współpracę z różnymi instytucjami: w zakresie dydaktyki (wykłady m.in. dla Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Otwartego AGH, licznych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2020