Dobry początek

Wielką, choć rzadką niestety, przyjemnością jest możliwość napisania czegoś dobrego o krakowskich muzeach. Tym razem nadarza się okazja: wystawa otwarta właśnie w Kamienicy Szołayskich już dzisiaj jest sukcesem jej twórców.

17.04.2005

Czyta się kilka minut

Wit Stwosz, "Modlitwa w Ogrojcu" z kościoła w Ptaszkowej /
Wit Stwosz, "Modlitwa w Ogrojcu" z kościoła w Ptaszkowej /

Pomysł wystawy poświęconej Witowi Stwoszowi pojawił się w 2003 roku, kiedy analizy naukowe udowodniły, że relief z drewnianego kościółka w Ptaszkowej, przedstawiający Modlitwę w Ogrojcu, został najpewniej wykonany ręką mistrza. Niemal równolegle prowadzono badania nad krucyfiksem z kościoła w Iwanowicach i znów pojawiło się imię Stwosza. Te dwa dzieła koniecznie należało pokazać.

Kuratorom nie chodziło jednak o stworzenie kolejnej monografii jednego z największych artystów, jacy kiedykolwiek działali w Polsce. Chcieli raczej pokazać wpływ, jaki wywarł on na polską sztukę i - szerzej - na polską wrażliwość, a także ślady tutejszego klimatu artystycznego w jego dziełach.

Temat - pozornie specjalistyczny - zrealizowano czytelnie, otwierając przed zwiedzającymi nowe ścieżki myślenia o artyście, który większości kojarzy się z wycieczką przed Ołtarz Mariacki i “Historią żółtej ciżemki". I szkoda tylko, że trzeba było się zmieścić w niewielkich salach krakowskiej Kamienicy Szołayskich. Choć z drugiej strony to miejsce buduje kolejne konteksty wystawy: tu pokazywano dawniej kolekcję sztuki średniowiecznej, tu mieści się teraz Muzeum Wyspiańskiego, który w pewien sposób był w Krakowie następcą Wita Stwosza...

W tle prezentowanych na wystawie dzieł pojawia się XV-wieczny Kraków - bogata i wyrafinowana stolica monarchii jagiellońskiej; rysuje się mapa dawnych szlaków handlowych (i artystycznych) prowadzących na Śląsk i Pomorze; powracają zarówno polskie strachy, jak i polskie dumy, które w życiorysie i dziele średniowiecznego artysty całkiem jeszcze niedawno szukały pożywki.

I choć punktem centralnym pozostają dwa dzieła przypisane niedawno Stwoszowi, to przecież cała wystawa rozgrywa się “wokół". Najpierw słowo to ma wymiar przestrzenny. Wystawę otwiera prezentacja rzeźby, która powstawała w Małopolsce, zanim przybył tu Stwosz. Miejscowe środowisko artystyczne wypracowało własny, rozpoznawalny styl. Nieznany z imienia Mistrz Tryptyku Trójcy Świętej dążył do “realizmu detalu". Twórcy licznych krucyfiksów wypełniających małopolskie świątynie nad drobiazgowość przedkładali jednak emocje, tworząc “portrety psychologiczne" Ukrzyżowanego.

Kolejne zdziwienie: wbrew powszechnej opinii o wszechmocnym wpływie Stwosza na krakowskie warsztaty okazuje się, że współcześnie z nim działali tu twórcy, którzy wybrali inną drogę. Dwie figury z Iwanowic, przedstawiające świętą Małgorzatę i świętą Katarzynę, charakteryzują się niezwykle płynną dynamiką. Postaci kobiet, ukryte w delikatnych fałdach płaszczy, zdają się wirować wokół osi, coraz mocniej pogrążać się w jakimś ekstatycznym tańcu. Ich nieznany z imienia twórca związany był z Górną Nadrenią. Tam zapewne się kształcił, zanim otworzył warsztat w Krakowie.

Dalej wystawa podąża “śląskimi śladami Wita Stwosza". Oglądamy lipowy relief, wyrzeźbiony we Wrocławiu przez Jakoba Beinharta i przedstawiający św. Łukasza malującego Madonnę. Monochromatyczna scena we wnętrzu podzielonym kolumną wspierającą sklepienie palmowe jest niezwykle domowa i delikatna. Uwagę oglądającego skupiają twarze jej bohaterów. Cała trójka - Maria, Jezus i portretujący ich malarz - skupiona jest na codziennej pracy. I tyle samo jest w tej zwartej, nieco zgeometryzowanej kompozycji realizmu, ile idealizmu. To coś, co zbliża ten relief do twórczości Stwosza. Nic w tym dziwnego: Beinhart, podobnie jak Stwosz, pochodził najprawdopodobniej ze Szwabii...

Droga prowadzi jednak dalej: aż na Pomorze Wschodnie. Oto Madonna z Dzieciątkiem, pochodząca z elbląskiego warsztatu Schofsteina: wsparta na lewej nodze, o twarzy okolonej splotami włosów i wysmukłej (może nawet nieco ponad miarę) sylwetce. Nakryła prawą dłonią nóżkę Dzieciątka: tak, jakby chciała ochronić ją przed chłodem.

Słowo “wokół" odnosi się także do czasu. Bo ponowne odkrycie sztuki (i imienia) Stwosza, które nastąpiło w dobie romantyzmu (w dużej mierze dzięki krakowskiemu dziejopisowi Ambrożemu Grabowskiemu), również zaowocowało sztuką. Stwoszowski krucyfiks Slackera z kościoła Mariackiego powraca w twórczości Michała Stachowicza, Antoniego Madeyskiego, Leona Wyczółkowskiego. Jan Matejko przyczynia się do zbudowania XIX-wiecznej legendy rzeźbiarza, malując “Ociemniałego Stwosza z wnuczką". I wreszcie Tadeusz Kantor, który utożsamiał się ze średniowiecznym artystą. “C’est moi!" (to ja!) napisał przygotowując się do spektaklu “Niech sczezną artyści". Krakowską wystawę zamykają “Apostołowie - pręgierze", obiekty, które Kantor stworzył specjalnie do tego projektu.

***

To bardzo ważna prezentacja. Dlatego trochę szkoda, że w scenariuszu zabrakło kilku elementów spoza “czystej" historii sztuki. Przede wszystkim tych, które wprowadziłyby wątek krakowsko-norymberski, środkowoeuropejski. Oczywiście trudno sobie wyobrazić, by do Krakowa przyjechało słynne “Pozdrowienie Anielskie" z jednego z norymberskich kościołów. Ale w tamtejszym Muzeum Germańskim znajdują się przecież niewielkie obiekty dłuta tego artysty. W Krakowie zaś (choćby tylko w katedrze wawelskiej) bez trudu znaleźć można ślady działalności innych norymberczyków. Może dałoby się zbudować jeszcze jeden kontekst?

Druga sprawa to XIX-wieczny spór o Wita Stwosza. Chodziło o spolonizowanie (z pobudek patriotycznych) artysty, który w źródłach historycznych pojawia się jako Vitus Almanus, czyli Niemiec. Wątek ten zostaje na wystawie zasygnalizowany (np. broszurami Ludwika Stasiaka, zaciekłego obrońcy polskości rzeźbiarza), ale wydaje się jakby urwany. A przecież mógłby powiedzieć nam wiele o nas samych. Warto by przeprowadzić sondaż i zapytać “statystycznego" Polaka, gdzie urodził się autor Ołtarza Mariackiego. Odpowiedzi mogłyby okazać się zdumiewające. Ciekawe, ilu osobom kojarzy się z nazwiskiem Stwosza szwabskie miasteczko Horb?

I jeszcze uwikłanie biografii i dzieła artysty w propagandę polityczną - zarówno nazistowską, jak i komunistyczną. Tu można by przypomnieć zarówno wystawę, którą hitlerowcy poświęcili Stwoszowi w “uralte deutsche Stadt Krakau" (równocześnie wywożąc stąd jego najważniejsze dzieło, które miało zdobić cesarską Norymbergę), jak i “Sonety o Wicie Stwoszu" Włodzimierza Słobodnika z 1954 r.; rzeźbiarz okazuje się w nich antyfaszystą z NRD, antykolonialistą, a przede wszystkim pierwszym “nadwiślańskim" komunistą...

Ta lista oczekiwań nie ma być pretensją do organizatorów wystawy. O ich zaangażowaniu świadczy katalog, daleko wykraczający poza ramy gatunku i wprowadzający wątki, które nie mogły zostać zaprezentowane w Krakowie. Jeśli w ogóle można mieć do kogoś pretensje, to raczej do tych, którzy odpowiadają za politykę kulturalną miasta. Stwosz - podobnie jak Wyspiański i Kantor - to nazwisko, które powinno stanowić markę współczesnego Krakowa. Dumna świadomość, że to w Krakowie znajdują się Ołtarz Mariacki, nagrobek Kazimierza Jagiellończyka i krucyfiks Slackera, nie wystarcza. Trzeba zbudować wokół nich pewną opowieść. Słowo “marka" nie musi wcale oznaczać redukcji czy wulgaryzacji. Przeciwnie: ratuje, a przynajmniej może ratować, przed zapomnieniem i bylejakością. Miejmy nadzieję, że wystawa “Wokół Wita Stwosza" to dobry początek nowego krakowskiego myślenia.

“Wokół Wita Stwosza"; Muzeum Narodowe w Krakowie, Kamienica Szołayskich; kurator wystawy: Adam Organisty; opieka merytoryczna: Marek Walczak; współpraca: Dobrosława Horzela i Wojciech Walanus; wystawa czynna do końca lipca 2005.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2005