Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie zazdroszczę temu, kto te wybory wygra. Nie zazdroszczę też tym spośród nas, którzy wierzą w demokrację. A wierzyć musimy, nic lepszego na obronę naszych praw nie mamy.
Od kilku tygodni obserwujemy coś w rodzaju tańca, w którym nieustannie zmienia się muzyka i figury. Dla demokracji ważne jest, żeby przynajmniej w kwestii muzyki panował jako taki porządek. Wiadomo – jedni chcą tańczyć solo, inni w parach, jedni do rytmu, inni trochę obok, jedni improwizując, inni trzymając się tego, czego się nauczyli na kursach tańca. Muzyka, jeśli jest stała, jakoś te różnice harmonizuje. Problem w tym, że obecnie muzykantom kazano grać kilka melodii naraz. Ci, którzy próbują tańczyć do jednego rytmu, wpadają na tych, którzy tańczą do innego. Nie wiadomo tak naprawdę, co jest grane, jakie zasady obowiązują, a jakie nie. Jest konstytucja, ale jest też „coś” ponad konstytucją: niektórzy mówią, że to „lud”, inni, że „wola jednego człowieka”. Gdybyż jeszcze ten lud czy ten człowiek jedną muzykę zamawiał! Ale nie, jest kakofonia, zgrzyt, chaos. A w chaosie, oczywista sprawa, tańczący zaczynają deptać sobie po palcach, zaczynają się popychać, a nawet jedni drugim podkładają nogi.
Żal na to patrzeć, ale problem w tym, że my nie jesteśmy tylko patrzącymi – my również tańczymy. Miło jest się oszukiwać, że to tylko sprawa tego czy innego ministra, tej czy innej posłanki lub posła. Głupio powiedział, skandalicznie się zachował, ale zrobił to „tam”, nie „tu”. Miło się pośmiać z marionetek w politycznym teatrzyku, zwłaszcza gdy plączą im się sznurki. Niestety, kakofonia dociera wszędzie, do najmniejszego zakątka kraju. Gdy muzyka jest chaotyczna, ludzie też stają się chaotyczni. Gdy jest agresywna, robią się agresywni. Gdy jest byle jaka, bylejakość – jak pisał poeta – zaczyna ogarniać masy i elity.
Przed wielu laty w jednej z podhalańskich wsi odbywało się wesele. Tańczącym przygrywała znakomita muzyka, prymistą był sławny Ludwik Łojas z Łopusznej. Kakofonii nie było, ale pojawił się inny problem. Oto w pewnym momencie tańczący wpadli w trans. Jak wiadomo, oryginalna muzyka ludowa była muzyką transową: opierała się na nieustannym powtarzaniu jednego motywu, przez co tańczących potrafiła doprowadzić do szaleństwa. I tak też się stało na tym weselu. W pewnym momencie muzykanci, widząc, co się dzieje, odłożyli instrumenty. Ale tańczący nie przestali tańczyć. Młodzi czy starzy, wszyscy wirowali jak dotychczas, słychać było tylko tupot, okrzyki i śmiechy. Co robić? Ludzie w transie potrafią tańczyć, aż padną. Wtedy ktoś wpadł na pomysł: ze stodoły obok przyciągnięto wóz, przez otwarte okno wsunięto do środka dyszel. Tańczący wpadali na ten dyszel i zatrzymywali się. Niektórzy porozbijali sobie głowy, poobijali żebra, ale w krótkim czasie wszystko się uspokoiło.
Ten obraz ostatnio często do mnie wraca. Co będzie naszym dyszlem? Co zatrzyma tych, którzy za muzykę odpowiadają? Jest wiele powodów do pesymizmu. Okazuje się, że tam, gdzie pragnienie władzy jest silniejsze niż wszystko, nawet pandemia nie powoduje otrzeźwienia. Czy będziemy tak tańczyć, aż zatańczymy się na śmierć? Z drugiej strony – chodzę, podsłuchuję i mam wrażenie, że zmęczenie tym chaotycznym tańcem dopada nawet tych, którzy skądinąd sympatyzują z zamawiającymi muzykę. Może więc nie potrzeba jakichś nadzwyczajnych środków? Może wystarczy ten dyszel, który każdy z nas – no, powiedzmy ostrożnie: większość z nas – ma gdzieś tam w sobie? ©