Duchowość zabieganych

Zapracowani nie mają jednej duchowości, tak jak nie mają jej pustelnicy, mnisi czy księża. Istnieją jednak filary, bez których ta duchowość nie może istnieć.

20.06.2022

Czyta się kilka minut

Procesja Bożego Ciała. Gdańsk, 3 czerwca 2021 r. / KAROLINA MISZTAL / REPORTER
Procesja Bożego Ciała. Gdańsk, 3 czerwca 2021 r. / KAROLINA MISZTAL / REPORTER

Gdańsk i Kraków, krótko potem Wrocław i Elbląg, a na koniec Serpelice – tak wyglądał mój kalendarz w ostatnich dziesięciu dniach, a między tymi miejscami radio i podkast, kilka większych tekstów i kilka mniejszych, i jeszcze książka, którą muszę oddać za kilkanaście tygodni, i dodatkowo rekolekcje dla małżeństw.

Czy to już oznacza, że jestem zabiegany? Czy fakt, że jestem w ruchu, że wciąż się coś wokół mnie zmienia, że nie znoszę siedzieć w jednym miejscu i robić stale jednej rzeczy, jakoś mnie określa? Czy określenie to ma znaczenie w życiu religijnym i duchowym? Czy jest ono tylko przeszkodą (a że bywa, to rzecz pewna), czy stanowi także szansę na specyficzną drogę duchową? Te pytania stanęły przede mną, gdy usłyszałem propozycję napisania tekstu o duchowości zabieganych. Od tamtego momentu są ze mną pośród różnych zajęć. I nie mogę powiedzieć, bym był bliżej odpowiedzi.

Turysta czy pielgrzym

A wszystko dlatego, że termin „zabiegany” może być rozumiany na tysiące różnych sposobów. Czy zabiegany to to samo, co zajęty, zapracowany, skoncentrowany na celu? Jeśli tak, to niewątpliwie zabiegany był św. Tomasz z Akwinu czy św. Teresa z Ávili. Ten pierwszy nie tylko zmieniał miejsca pobytu i zaangażowania na polecenie władz zakonnych, lecz także dnie i noce poświęcał na pisanie i myślenie. Jean-Pierre Torrell wskazuje, że w ostatnich latach życia Akwinata pisał (a w zasadzie dyktował) 12 i pół strony znormalizowanego wydruku dziennie, i każde z jego dzieł było głęboko przemyślane. Teresa Wielka, choć prowadziła życie mistyczne, także nieustannie przemieszczała się, spotykała z ludźmi, organizowała nowe ośrodki. I nawet jeśli wziąć poprawkę na fakt, że ówczesne tempo przemieszczania było o wiele mniejsze niż teraz, to można spokojnie powiedzieć, że oboje byli zajęci do granic możliwości (a czasem poza nimi). Czy jednak oznacza to, że byli zabiegani?


„ZOSTAJĘ W KOŚCIELE”. KIM SĄ MŁODZI KATOLICY

PIOTR SIKORA: Uwaga mediów koncentruje się na kryzysie Kościoła i przyspieszającej sekularyzacji. Ale wielu młodych ludzi nadal odnajduje w katolicyzmie swój duchowy dom.


Odpowiedź wcale nie jest prosta, ale jeśli gdzieś jej szukać, to jak się zdaje w baumanowskim rozróżnieniu między pielgrzymem, turystą a włóczęgą. Pielgrzym wie, dokąd idzie, ma świadomość jasno określonego celu, zarówno drogi, którą przemierza, jak i własnego życia. Taką świadomość mieli i św. Tomasz, i św. Teresa. Ich zabieganie, zajęcie, wieczne bycie w drodze prowadziło do zbawienia, do zjednoczenia z Bogiem. Tyle że, wskazuje Zygmunt Bauman, współcześnie takie życie wcale nie jest czymś oczywistym.

„Jak można planować swe życie jako pielgrzymkę do celu, jeśli święte przybytki nie mają stałego adresu, jeśli same się po świecie miotają? (...) Jak inwestować w papiery wartościowe w imię odległych tantiem, gdy o wartościach to tylko wie się na pewno, że jeśli nie jutro, to pojutrze zdewaluują się lub roztopią w inflacji?” – pyta Bauman. A to pytanie staje przed wieloma z nas, wieloma ze współczesnych. Zabieganie pomaga uniknąć zmierzenia się z nim, postawienia sobie pytania o cel, o sens, o kierunek, a niekiedy staje się, jak w przypadku „turysty”, wyborem lub jak w przypadku „włóczęgi” – życiowym przymusem, który pomaga uporać się z owym brakiem celu, sensu, zakorzenienia.

Można, co zresztą Bauman przyznaje, także dzisiaj zacisnąć zęby i traktować swoje życie jak pielgrzymkę, można odnaleźć autorytet (może to być instytucja, wspólnota czy charyzmatyczny lider), który sprawi, że pozbędziemy się konieczności nieustannego wybierania, że ktoś nada nam kierunek i jeszcze dodatkowo zaoferuje jednoznaczne wskazówki pozwalające osiągnąć zaplanowany cel... Tyle że wówczas gdzieś po drodze tracimy wolność, i nie jesteśmy już – by pociągnąć dalej metaforę – pielgrzymami, ale dobrowolnymi niewolnikami zakutymi w doktrynę, osobowość i charyzmę lidera.

Religia (bo i ona może być jedną z form takiego zniewolenia) nie jest wówczas uzupełniona o duchowość. Bóg jest szukany nie dla niego samego, ale dla zachowania integralności światopoglądu. To zaś oznacza, by posłużyć się słowami Mistrza Eckharta, że nigdy nie znajdziemy Boga. „Wiedz, że jeśli w jakikolwiek sposób szukasz swego, nigdy nie znajdziesz Boga, bo nie szukasz tylko Jego samego” – wskazywał niemiecki mistyk. Ten radykalizm zaś uświadamia, z czym musi się zmagać ktoś, kto wbrew wszystkiemu chce być dziś bardziej pielgrzymem niż turystą, kto chce swoje zabieganie przeżywać jako drogę, a nie jako ucieczkę.

„Sanktuarium czasu”

To ukierunkowanie – ostrożne, bo jesteśmy wszak ludźmi współczesności, nie jesteśmy w stanie wrócić do przeszłości – ku pielgrzymowaniu określa kierunek, w jakim toczyć się ma nasze życie i postępowanie. Aby to było jednak możliwe, konieczny jest czas, a konkretnie znalezienie czasu na to, by wyskoczyć choć na moment z pędu życia. W tradycji żydowskiej, co niesamowicie ukazuje Abraham Joshua Heschel, takim czasem pozostaje szabat. „Ciągła gonitwa albo bycie pędzonym przez zmienne koleje życia to jedno, a czymś innym jest zatrzymanie się i przyjmowanie momentu wieczności. Szabat jest zawieszeniem broni w okrutnej walce o życie” – wskazuje Heschel i dodaje, że jest on „sanktuarium czasu”. I takiego właśnie sanktuarium, w codziennej pogoni, w zabieganiu, potrzeba, by zachować choćby minimum duchowego ukierunkowania.

Ten czas trzeba sobie wziąć samemu, wyrwać go z pogoni dnia, wygospodarować. Nie ma życia duchowego, nawet w zagonieniu, bez czasu na modlitwę. „Jeśli nie możecie znaleźć pół godziny na modlitwę, nic z was nie będzie, zupełnie nic” – mówił Pierre Goursat, założyciel Wspólnoty Emmanuel. Jak to zrobić? Wpisać sobie ten czas w kalendarz, i to możliwie w terminie psychicznej i fizycznej przytomności. „Dlaczego tylu ludzi się nie modli? – pytał Goursat. Bo zostawiają modlitwę na ostatnią minutę. A wtedy okazuje się, że są zmęczeni, że wpadła im do rąk jakaś gazeta, i cały czas przeciekł przez palce”. Dzisiaj ten przeciekający czas zagospodarowują media społecznościowe (wiem, co mówię, bo sam mam z nimi problem), czy wciąż napływające informacje. Im – jeśli w codziennym zabieganiu ma być prowadzone życie duchowe – także trzeba powiedzieć stop.

Ten czas – a nie jest to proste dla człowieka nastawionego zadaniowo, mającego listę rzeczy, które dziś trzeba zrobić – nie ma być jednak czasem wypełnienia kolejnego zadania (odmówienia modlitw, realizacji postawionych celów), ale czasem milczenia i słuchania. Zatrzymania się i zdania na Innego, pozwolenia sobie na odpoczynek. Modlitwa Jezusowa, monotonne powtarzanie tych samych słów, sznur modlitewny w rękach, pozwalają zwolnić, zatrzymać się, wsłuchać w siebie i pozwolić przemieniać przez Słowa. Wejście w ciszę rodzi zaś słuchanie. Pierwsze słowo jednej z dwóch najważniejszych modlitw wierzącego żyda brzmi: „Słuchaj”. „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym” – te słowa z Pisma Świętego każdy religijny żyd odmawia dwa razy dziennie, rano i wieczorem. I to wezwanie pozostaje kluczem do życia duchowego.

Tyle że nie da się słuchać Boga, nie słuchając człowieka. „Jeśliby ktoś mówił: »Miłuję Boga«, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4, 19) – wskazuje św. Jan. Kto nie umie słuchać bliźniego, którego widzi i słyszy, nie jest w stanie słuchać Boga, którego nie widzi i nie słyszy. Słuchanie jest także, o czym nie wolno nam zapomnieć, odpowiedzią na Słowo wypowiedziane do nas przez innych. Dopiero gdy w pełni zrozumie się, czym jest owo słowo, czym jest mówienie, możemy pojąć, czym jest słuchanie!

Otwartość na Sens

Emmanuel Levinas – jeden z najwybitniejszych filozofów XX wieku – wskazywał, że „mówić to zbliżać się do bliźniego”, otwierać się na niego. „Otwarcie to polega na ryzykownym odkryciu siebie, na szczerości, na przerwaniu wewnętrzności i porzuceniu wszelkiego schronienia, na wystawieniu się na wstrząs, na podatność na zranienie” – wskazuje Levinas i dodaje: „jeden otwiera się na drugiego tak jak skóra wystawia się na ostrze, które je rani, jak policzek, który nadstawia się na uderzenie” – dodaje. To według takiego klucza musimy czytać słowa Jezusa z Ewangelii św. Mateusza: „A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: »Bezbożniku«, podlega karze piekła ognistego” (M5 5, 22). Człowiek, mówiąc do nas, komunikując, otwiera się całkowicie na zranienie, to, jak mu odpowiadamy, jest więc aktem otwarcia na otwartość. I tu już dokonuje się przejście od życia modlitewnego do życia codziennego, do duchowości w zabieganiu. Słowo ma znaczenie, ma moc, jest czymś, co buduje lub ­niszczy.

Słowo/Logos wreszcie jest jednym z imion Syna Bożego. „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało” (J 1, 1-3). „Na początku” z Ewangelii Jana powinniśmy zestawić z „na początku” z Księgi Rodzaju. „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1, 1). Jedno i drugie odsyła nas do faktu stworzenia, do tego, że świat został stworzony i jest podtrzymywany w istnieniu, że nie jest niezależny, samodzielny, ale pozostaje zależny w samym fakcie swego istnienia od Innego niż on sam. Ewangelia Jana uzupełnia zaś owo na początku informacją o tym, że tym, który był na początku, było właśnie Logos/Słowo, w tym konkretnym miejscu odniesione do Osoby Jezusa Chrystusa. Ale ów Logos, o którym czytamy w Ewangelii, to nie tylko słowo, ale także Sens, Znaczenie, Rozumność, która przenika świat.

Prolog Ewangelii św. Jana uświadamia nam niezmiernie mocno, że ostatecznie świat jest stworzony, a to oznacza ­obdarzony sensem, będący Słowem Boga do człowieka. „»Powoływanie do istnienia« i »nadawanie sensu« to nie są dwa różne akty Boga. Istnienie, jakim Bóg obdarza, jest sensem, wartością i urzeczywistnieniem celu. To wszystko jest zawarte w jednym »niech się stanie!«. Taka koncepcja jest zgodna z koncepcją stwarzającego Logosu. Wypowiedziane przez Boga Słowo jest istnieniem, wartością, zamiarem i jego urzeczywistnieniem. W takiej koncepcji stwarzania nie ma elementu czasu: zamiar jest tym samym, co jego urzeczywistnienie, sens tym samym, co jego spełnienie” – zauważa ks. prof. Michał Heller.

Słuchanie Słowa, spotkanie ze Słowem dokonuje się właściwie najpierw w owym poszukiwaniu Sensu, odczytywaniu przekraczającego doczesność znaczenia codzienności i rzeczywistości. „To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy” (Rz 1, 19-20) – pisał św. Paweł w Liście do Rzymian. Świat nas otaczający jest także słowem skierowanym do nas przez Boga. Kontemplacja naturalna jest właśnie wsłuchaniem się w ten świat, w tę rzeczywistość. Uważnością wobec niej, a co za tym idzie – wobec jej Stwórcy. „Droga do Boga otwiera się przez uważność, a nie przez myślenie dyskursywne. Bóg jest, ale Go nie zauważamy” – wskazuje jezuita Franz Jalics i dodaje, że aby zacząć Go widzieć i słyszeć, musimy się nauczyć żyć w uważności.

„Pozostać w uważności znaczy pozostać w teraźniejszości. W przeszłość i przyszłość przenosimy się przez myśli i życzenia. Co istnieje w danej chwili (»okamgnieniu«) jest teraźniejszością. Przeszłość była i przeszła. Pozostało w niej wspomnienie i oddziaływanie. Przyszłość jeszcze nie przyszła. Być ukierunkowanym na rzeczywistość, oznacza być w obecności, teraźniejszości. Bóg jest dostępny – obecny – w teraźniejszości (...) Ale ponieważ na ogół żyjemy w przeszłości i przyszłości, musimy nauczyć się być w teraźniejszości” – namawia Jalics. Nauczycielką takiej uważności może się stać przyroda. Spacer, obcowanie z nią ma pozostać doświadczaniem, smakowaniem, zauważeniem. Jeśli się tego nauczymy, będziemy umieć choć niekiedy być „w teraz”.

Szukając woli Bożej

Zabieganie, pośpiech, tempo życia, a także wielość obowiązków wymagają nieustannego decydowania, rozeznawania, szukania woli Bożej. To także istotny element duchowości zabieganych. Tyle że wola Boża to nie jest jakiś rebus, który – i to bez podanych zmiennych – trzeba odgadnąć, ale nasze szczęście. Poddanie się Bogu nie jest bezwzględnym posłuszeństwem wobec przełożonych, przewodników duchowych i spowiedników czy dokumentów i doktryn. „Często niewłaściwa teza dotycząca relacji do Boga wyraża się w przekonaniu, że jeżeli jestem blisko Boga, to nie mam samodzielności, Bóg mi ją odbiera” – wspomina w swojej książeczce „Patologie duchowości” ks. dr Krzysztof Grzywocz.

Z tym obrazem związana jest wizja drogi chrześcijańskiej, jaką Bóg przed nami stawia. „Czasem ludzie myślą, że wolą Boga jest spełnienie jakiegoś bardzo ścisłego planu wobec nich. Że trzeba ten plan odkryć i że ta ścieżka nie pozostawia wiele możliwości wyboru. To niebezpieczna teza” – opisuje tę wizję ks. Grzywocz. „Wola Boża” rozumiana jako ściśle określony plan, który mamy rozpoznać i zrealizować, może (zazwyczaj nieświadomie) wyrastać z silnie obecnej w myśli zachodniej koncepcji predestynacji i klasycznie – choć teologicznie niewłaściwie – rozumianej wszechwiedzy Bożej. Jeśli wszystko jest już zdecydowane (nawet w rozumieniu tomistycznym istnieje przecież przeznaczenie do zbawienia), to w istocie jedyną rolą człowieka pozostaje „odczytanie woli”, dostosowanie się do niej. Każda niewierność, odstępstwo, rezygnacja jest ostatecznie odrzuceniem woli Absolutu, zachwianiem porządku i ostatecznie oznacza zaciągnięcie na siebie kary.

Oczywiście – jeśli wziąć pod uwagę całą pozaczasowość Absolutu w myśli klasycznej, a także świadomość, że wszystko znajduje się we władzy Opatrzności – trudno wyciągać tak dalece idące wnioski, ale trudno nie dostrzec, że są one konsekwencją pewnych założeń obecnych w myśli klasycznej. Nie jest bowiem łatwo zachować chwiejną równowagę między prawdą o wszechmocy i wszechwiedzy Boga a prawdą o wolności człowieka. Jest to szczególnie trudne, gdy przyjmuje się (a czyni to przecież nie tylko Kalwin, ale także cały szereg myślicieli katolickich, w tym św. Tomasz z Akwinu) wiedzę uprzednią Boga dotyczącą naszego zbawienia (a w niektórych przypadkach także potępienia). Różnica między predestynacją pojedynczą a podwójną z perspektywy jednostki nie jest szczególnie istotna, bo tak się składa, że brak wyboru do zbawienia jest tożsamy z potępieniem.

Droga uniżenia

Jaka może być odpowiedź na ten problem? Możliwe drogi są dwie. Jedną z nich jest cierpliwe wyjaśnianie pozaczasowości wiedzy Boga, natury Jego transcendencji, a także wolności Boga, drugą – droga teologii kenotycznej i uznanie, że stwarzając wolną istotę, jaką jest człowiek, Bóg zdecydował się uniżyć (ograniczyć) własną wszechmoc i wszechwiedzę ze względu na wolność, autonomię człowieka i czasowość człowieka. I dotyczy to nie tylko losu całego świata, ale także jednostki. Jak się wydaje, szczególnie ta ostatnia koncepcja pozwala zachować wizję większej autonomii człowieka, a także postrzegać chrześcijańską drogę jako realizację planu, który nie tylko nie jest z góry określony, ale jest raczej wspólnotą drogi, towarzyszenia, a nie poddaniem Boskiemu planowi.

Nie będę ukrywał, że mnie bliższa jest odpowiedź kenotyczna. Bliższa, bo bardziej biblijna, bliższa historiom bohaterów i Pierwszego, i Nowego Testamentu, bliższa historii mylącego się i błądzącego Abrahama i towarzyszącego mu także w jego błędach Boga. Bliższa historii Dawida i Salomona i wreszcie bliższa wizji Boga, który – jak to ujmuje Paul Evdokimov – kocha nas do szaleństwa i ofiarował swojego Syna, by tylko nas uratować, ale i by towarzyszyć nam w naszym codziennym, zabieganym życiu.

Gdy na jeziorze trwa burza, gdy Apostołowie miotają się w codzienności, Jezus przychodzi do nich po jeziorze i zapewnia: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się” (Mt 14, 27). To jest istota nadziei na duchowość dla zabieganych. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2022