Celem jest droga

Chrześcijaństwo to nieustanny ruch i rozwój. Pielgrzymowanie to ćwiczenie w takiej postawie.

07.08.2017

Czyta się kilka minut

 / HENRYK PRZONDZIONO / FOTO GOŚĆ / FORUM
/ HENRYK PRZONDZIONO / FOTO GOŚĆ / FORUM

Każda i każdy z nas jest trochę jak hobbit Bilbo Baggins. Z jednej strony przywiązany do swego domu w Shire, zakorzeniony tam, wrośnięty w zbudowane mniejszym lub większym wysiłkiem wygodne życie, obrośnięty w rzeczy, może całkiem ładne, może nawet piękne; stateczny i szanowany przez innych członków społeczności. Z drugiej strony – coś go niepokoi, gdzieś go gna. W każdym z nas jest pragnienie, otwartość na głos Czarodzieja, który wyrywa nas z tego, co znane i oswojone, by wplątać w przygodę życia.

Duchowa…

Taki właśnie jest początek Tradycji, w której wyrastamy. Jak pisał św. Paweł, jesteśmy dziedzicami obietnicy danej Abrahamowi (Ga 3, 16). A pierwsze zdanie tej obietnicy, które nasz „ojciec w wierze” (por. Rz 4, 11-12) usłyszał w głębi serca, gdy jeszcze nosił imię Abram, brzmi: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę” (Rdz 12, 1).

Z kontekstu całej historii przekazywanej ustnie przez wieki, a zapisanej w Księdze Rodzaju, możemy wywnioskować, że Abraham miał już w swoim kraju ustabilizowaną pozycję, nie tylko wygodne, ale także dobre życie: ze znanymi, uświęconymi przez tradycję prawami i obowiązkami, moralnymi regułami, rytmem sakralnych i świeckich wydarzeń. Usłyszany głos obietnicy nie określał, dokąd ma się udać. Zapowiadał tylko: „do kraju, który ci wskażę”, bez określenia, kiedy i w jaki sposób kraj ów zostanie wskazany – co sprowadzało moment wyjścia do decyzji wędrówki w nieznane i zmuszało do nieustannej uważności na możliwe objawienie: „oto tu, oto doszedłeś – jesteś”.

W kabale, jednym z mistycznych nurtów judaizmu, wyjście z ziemi rodzinnej rozumie się jako uwolnienie z miłości własnej – od pragnień skierowanych na własną, konkretną i dobrze już znaną przyjemność. Nie musi to być wcale przyjemność grzeszna, ani nawet zmysłowa, jak smak czekolady czy wina. Chodzi także o życiowe radości o bardziej wysublimowanej naturze, takie jak satysfakcja z dobrze wykonanego – i docenionego przez szefa i współpracowników – zadania w pracy czy frajda, jaką daje czas spędzony wspólnie z przyjaciółmi. Wszystko to są dobre rzeczy, a umiejętność ich smakowania należy do właściwie pojętej sztuki życia. Są one jednak, po pierwsze, na tyle określone i powtarzalne, iż możemy się z nimi oswoić, dobrze je poznać, niejako w nich się zadomowić. Po drugie zaś: należą one do przemijalnego świata, więc poczucie zadomowienia, jakie dają, jest złudzeniem. Rozpoznać tę iluzję to wyjść w nieznane.

To właśnie jest chrześcijaństwo. Bo Jezus mówi o sobie: „Ja jestem drogą” (J 14, 6). Drogą się idzie. Owszem, przy drodze można się zatrzymać, a nawet zbudować zajazd i dom. Ale wówczas jest się, co najwyżej, blisko drogi, lecz nie na niej. Bo drogą się idzie. Wejść na drogę to rozpocząć ruch. W boskiej rzeczywistości Chrystusa jesteśmy tylko wtedy, gdy jesteśmy w ruchu. Gdy się stajemy. Gdy w wolności porzucamy każdą przemijającą chwilę i świat oraz siebie, jakimi w niej byliśmy. W apokryficznej Ewangelii Tomasza napisano: „Bądźcie przechodzącymi obok” (EwT 42). List do Hebrajczyków przypomina: „Nie mamy tutaj miasta, które trwa, ale szukamy przychodzącego” (Hbr 13, 14). Bo tu nic nie trwa, wszystko – Wszystko! – przychodzi.

Piesza…

Dobrym ćwiczeniem takiej postawy jest praktyka pielgrzymowania. Na bardzo prostym, fizycznym poziomie zmusza ona do pozostawienia na jakiś czas rzeczywistości, w której się zadomowiliśmy, w której obrośliśmy przedmiotami i nawykami. Na pielgrzymkę, świętą pieszą drogę, możemy wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy (a więc już na samym początku, podczas pakowania, trzeba wrócić do świadomości, co jest nam, tak naprawdę, potrzebne!).

Pielgrzymowanie to fizyczny wysiłek, który – krok za krokiem – sprowadza naszą świadomość z rozległych społecznych konstrukcji do prostej rzeczywistości naszego ciała. Ruch, zmęczenie, ból, oddech. Widok przychodzi, widok odchodzi. Kropla potu lub deszczu toczy się po skórze. Myśli, obrazy, uczucia płyną przez głowę, ale ból w stopach sprawia, że są coraz bardziej jak chmury na niebie nad drogą. Zakręt za zakrętem – oczyszczanie duszy.

Pielgrzymować można samotnie – taka tradycja dominuje na Szlakach św. Jakuba – albo w mniejszych lub większych pielgrzymkowych grupach, jak podczas większości pielgrzymek organizowanych w polskim Kościele. Ale w gruncie rzeczy święta droga łączy oba aspekty. Z jednej strony nawet w tłumnej i hałaśliwej grupie na Jasną Górę nikt za nas kilometrów nie pokona. Bolą mnie moje własne nogi i pomimo okazywanego przez innych wsparcia, to ja ostatecznie podejmuję decyzję kontynuowania wysiłku. Moje mięśnie, moje nogi. Moje myśli, moja głowa. Moja droga.

Z drugiej jednak strony, także podążając samotnie, np. za znakami jakubowej muszli, spotykamy innych ludzi. Istotnym aspektem pielgrzymiego oczyszczania duszy z miłości własnej – czego symbolem jest wyjście z domu – jest poszerzanie serca, ćwiczenie uważności na bliźniego swego, jak ja pielgrzymującego lub mijanego po drodze, albo przyjmującego mnie w gościnę. Jeśli idziemy we właściwym kierunku, nieuchronnie zawiązują się więzi, tworzy się wspólnota.

To ważny i trudny moment, bo wysiłek, zmęczenie i ból zamykają nas w sobie, przez trudną do pominięcia obecność w polu świadomości przesłania drugiego. Jeśli zaś – można by strawestować słowa Ewangelii – jesteście otwarci na bliźniego swego tylko wtedy, gdy wam wygodnie i gdy wasze potrzeby są zaspokojone, cóż szczególnego czynicie? Czy i grzesznicy tacy nie bywają? Ty więc zauważ, czego twój bliźni potrzebuje, gdy jesteś głodny i zmęczony, nie wyprzedzaj go w zajmowaniu najlepszego miejsca na postoju, podziel się z nim ostatnim batonem i nie budź go, nawet jeśli chrapie tuż obok na karimacie.

…droga

Pielgrzymka tym się różni od włóczęgi, że ma miejsce docelowe. Pielgrzymujemy dokądś. Najczęściej do świętego miejsca: sanktuarium z cudowną ikoną lub figurą, miejsca objawień czy grobu świętego. To sprawa ważna, gdyż cel pielgrzymki, przez swój sakralny charakter, symbolizuje przychodzące „miasto z góry”, Boże królestwo, skarb, „arcyklejnot”, którego poszukujemy. Ale – dobrze wiemy – dojście do celu pielgrzymki jest w pewnym sensie zawsze rozczarowujące. Oto święty czas pielgrzymowania się skończył: już tylko chwila modlitwy, msza w kaplicy czy bazylice sanktuarium, już tylko ostatnie słowa zamienione z towarzyszami drogi, już ostatni rzut oka na źródło czy na ikonę… – i trzeba wracać: do domu, do pracy, do codzienności, która wydaje się znacznie mniej święta od czasu pielgrzymiej drogi, bardziej zwyczajna, obrośnięta w rzeczy i sprawy o przyziemnym charakterze. Tu wystarczały nam przedmioty mieszczące się w plecaku, tam meble, za dużo ubrań (a część już na nas nie pasuje), samochód i kredyt.

Doszedłszy do kresu pielgrzymki, myślimy więc często (choćby w głębokich zakamarkach świadomości): a może by tak…, a trzeba by… jeszcze raz. Pielgrzymować tu albo gdzie indziej. Za rok, może za kilka lat. Ale na pewno: znów wyruszyć w drogę. Okazuje się, że choć szliśmy do konkretnego celu, to w rzeczywistości szukamy „Bożego miejsca”, do niego dążymy, a ziemskie sanktuaria – bazyliki, kaplice, figury i źródła – to tylko jego namiastki, nie mogą nam więc wystarczyć. Dojście do celu pielgrzymki wskazuje, że właściwie nie on się liczył, lecz droga. Choć bowiem „święte miejsce” będące celem pielgrzymki bezpośrednio symbolizuje ostateczny cel religijno-egzystencjalnego dążenia, to przecież natura tego ostatniego taka, że to droga, ruch, rozwój, poszukiwanie jest najbardziej dla nas – skończonych – dostępnym sposobem celu tego znalezienia. Jak pisał już w IV w. św. Grzegorz z Nyssy: najbardziej adekwatnym sposobem poznania Boga jest wieczne poszukiwanie i niezatrzymywanie się nigdy.

W gruncie rzeczy nie jest więc ważne, dokąd pielgrzymujemy. Każda pielgrzymka to tylko ćwiczenie się w sposobie życia, w którym nieustanne wychodzenie ze swojego jest zawsze realizującym się i nigdy niezrealizowanym celem; w którym chodzi o dążenie do miejsca, które nie będzie nam wskazane – „oto tu” – przed naszym ostatnim oddechem.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2017