Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przypominamy o obowiązku zasłaniania ust i nosa podczas wykonywania usługi” – takie esemesy wysyła fryzjer przed wizytą. Ale na miejscu mówi: „Daj pan spokój z tą maską”. W kościołach nie lepiej: tłok, duszno, mało kto wytrzymuje z zasłoniętą twarzą dłużej niż do czytań. W restauracjach, pubach, kolejkach – maski wiszą na uchu bądź podtrzymują żuchwę.
COVID-19 jest w odwrocie? Zniesienie kolejnych obostrzeń 25 lipca (większa liczba uczestników meczów, koncertów, konferencji, targów; mniejszy dystans – 1,5 metra) opatrzono komentarzem: „Sytuacja związana z COVID-19 w Polsce jest ustabilizowana, jednak epidemia trwa nadal i dlatego nie wszystkie ograniczenia zostały zniesione”.
Tylko środkowa część tego zdania jest prawdziwa: żaden wykres epidemiczny – ani liczby nowych zachorowań, ani zgonów, ani hospitalizacji czy przypadków kwarantanny – nie ulega wyraźnemu wypłaszczeniu. Sanepidy poszukują uczestników nabożeństw, w czasie których doszło do zakażeń – wszyscy powinni trafić na kwarantannę. Media donoszą o takich wydarzeniach jak „koronawesele” w Mszanie Dolnej czy o imprezach na katamaranie w Gdyni, które stały się ogniskami zakażeń. Są o tyle groźne, że ich uczestnicy rozjeżdżają się potem po Polsce. Epidemiolodzy z niepokojem patrzą na zatłoczone stadiony: krzyk zwiększa zasięg aerozolu wydobywającego się z ust. Trwają też podróże wakacyjne, a ignorowanie zasad sanitarnych sprawia, że wirus z mocniej zaatakowanych województw śląskiego, małopolskiego, łódzkiego czy mazowieckiego trafia do nowych populacji na Pomorzu czy Mazurach.
W zeszłym tygodniu wskaźniki dziennych zakażeń w Polsce sięgały 600. Potem opadły, niemniej długi okres, kiedy mieściły się w przedziale 250-350, wydaje się zakończony. W porównaniu do 60 tys. przypadków dziennie w USA czy 50 tys. w Indiach to może niewiele, ale wskaźnik reprodukcji koronawirusa zbliżający się do 1,2 wróży jak najgorzej. Były szef NFZ Tadeusz Jędrzejczyk przewiduje rychłe przekroczenie tysiąca zachorowań dziennie.
Czy nadchodzi druga fala COVID-19? Właśnie przechodzi przez kraje, które zdawały się mieć epidemię już pod kontrolą. Jak Serbia, gdzie liczba zachorowań skoczyła do poziomu z kwietnia, czy Izrael – gdzie aktywność wirusa drastycznie wzrosła po otwarciu szkół, i gdzie przywrócono część obostrzeń. W Katalonii zamknięto kluby, odwołano imprezy, przywrócono zakaz zgromadzeń większych niż na 10 osób. Niektóre restrykcje przywrócili Czesi i Francuzi.
Tymczasem decyzje polskiego rządu idą w kierunku przeciwnym, a spora część społeczeństwa nie wierzy w realność epidemii. To efekt z jednej strony skutecznego zduszenia infekcji podczas marcowej i kwietniowej izolacji, z drugiej – nieodpowiedzialnych wypowiedzi polityków z czasu kampanii. Szczególnie premier Morawiecki lubił podkreślać, że wirusa już nie trzeba się bać, ale wszyscy kandydaci organizowali wiece, na których nie przestrzegano zasad sanitarnych. Czy grozi nam kolejny lockdown? Niewykluczone, ale może mieć inny charakter niż ten marcowy: eksperci wskazują, że zamykanie całego kraju jest bezzasadne. Potrzebne są raczej szybkie, punktowe decyzje na poziomie powiatów. Niestety działania rządu trudno przewidzieć – zarówno polityka obostrzeń, jak i odmrażania prowadzona jest „po uważaniu”.
Polecamy: Koronawirus i Covid-19: specjalny serwis "Tygodnika Powszechnego"