Dramaturg na widowni

29 czerwca Sławomir Mrożek obchodzi siedemdziesiąte piąte urodziny (podawana czasem data o trzy dni wcześniejsza, wzięta z jego metryki, to wynik pomyłki urzędnika parafialnego). Wkrótce minie także inna rocznica: blisko pół wieku temu, 10 października 1955 r., w nieistniejącej już gazecie Echo Krakowa ukazała się pierwsza recenzja teatralna przyszłego autora Tanga.
 /
/

Do współpracy namówiła go ówczesna redaktor naczelna "Echa", zmarła przed dwoma laty Teresa Stanisławska. Za jej sprawą na łamach popularnej popołudniówki mieli się także pojawić m.in. Ludwik Flaszen (jako następca Mrożka) i Piotr Skrzynecki (jako recenzent plastyczny), a także "Echo Piwnic" - zabawna kronika działalności Piwnicy pod Baranami...

***

“W 1955 roku - przypomina Tadeusz Nyczek - Mrożek miał lat 25, za sobą pracę dziennikarską w krakowskim »Dzienniku Polskim« i dwa opublikowane zbiory prozy: »Opowiadania z Trzmielowej Góry« i »Półpancerze praktyczne«; pierwsze znikły w mrokach niepamięci, drugie uważa się za właściwy debiut Mrożka. Współpracował z »Przekrojem« jako rysownik satyryczny. Jeszcze pisał bądź pisać skończył pierwszą - jedną z dwóch - powieść, »Maleńkie lato« Jeszcze nie było mowy o dramaturgii. »Policja« miała się pojawić dopiero za trzy lata".

Śladem mało znanego epizodu w biografii znakomitego dramaturga, epizodu, który był jego pierwszą przygodą z teatrem, jest trzydzieści kilka krótkich recenzji. Przypomniano je w trzecim tomie “Variów", uzupełniając kilkoma innymi tekstami publicystycznymi Mrożka o teatrze. Podobnie jak dwa poprzednie (“Życie i inne okoliczności", “Jak zostałem filmowcem"), także i ten tom pism rozproszonych Mrożka bardzo wart jest lektury, a pomysł Tadeusza Nyczka, by je zgromadzić i skomentować - znakomity z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze - czytając po półwieczu refleksje na marginesie przedstawień teatrów krakowskich z lat 1955-57 znajdujemy w nich klimat tamtego czasu i odbicie ówczesnych przemian w kulturze, którym młody recenzent z serca kibicował. Po drugie - te refleksje wiele mówią o samym autorze, o tym, co cenił i co fascynowało go w teatrze, do którego wkrótce sam miał z sukcesem wkroczyć.

Klimat czasu odbija się już w pierwszej recenzji - z “Odwiedzin", socrealistycznego sztuczydła Leona Kruczkowskiego. Historia przyjazdu na wieś byłej dziedziczki Joanny tak oto zostaje przez Mrożka streszczona: “A więc jak ta wieś została pokazana? No, cóż, typowi kułacy, jeden jakby średniak, bojowy były fornal i szereg biedniaków. Kułacy witają Joannę jako pełnoprawną dziedziczkę i pragną trzeciej wojny. Średniak się waha. Bojowy fornal daje Joannie ostrą odprawę. Biedniacy występują w gromadzie, z bezkompromisowym i uświadomionym jakby sekretarzem na czele. Przy tym okazuje się, że biedniacy i kułacy nienawidzą się wzajemnie. Wszystko zgodnie z prawdą". Ironiczny ton niemal jak w “Ucieczce na południe", choć Październik 1956 dopiero za rok...

Klimat czasu to także powiew nowego odczuwalny w krakowskich teatrach. W awangardzie staje nowopowstały Teatr Ludowy w Nowej Hucie, kierowany przez Krystynę Skuszankę i Jerzego Krasowskiego (“Krakowiacy i Górale", “Balladyna", “Miarka za miarkę" ze scenografią Tadeusza Kantora, “Bohater naszych czasów" Johna Millingtona Synge’a ze scenografią Józefa Szajny...). “Teatr Ludowy jest takim domem - pisze Mrożek na marginesie inscenizacji Synge’a - z którego wychodzi się innym, niż się weszło. Stworzywszy własny świat, własną wyobraźnię, narzuca ją przybyszowi, uczy go swoich praw i oprowadza nader umiejętnie i władczo. W języku urzędowym nazywa się to własnym stylem"...

Własny styl ma oczywiście także Kantorowski teatr Cricot - i jest nie tylko teatrem, także świadectwem artystycznej odwagi i punktem odniesienia wyznaczającym nowe perspektywy. “Cricot cenny jest najpierw jako latarnia - podkreśla Mrożek - która rozmaicie, ale zawsze świeci w ciemnościach, tych specjalnych, krakowskich nocy. Jakość poszczególnych imprez, rodzaj specyfiki - przyznam się, że to obchodzi mnie dopiero potem. Wdzięczny jestem Cricotowi za samo istnienie i nie wiem, czy czarno-białe koszule muzyków są dobre, czy złe, dobrze jednak, że są jakieś. Gdyby zamiast koszul były jak zawsze marynarki, nie byłoby w ogóle o czym mówić".

Triumfy święci wtedy również Groteska - przypomnijmy, że to właśnie na jej scenie odbędzie się w 1959 roku premiera “Męczeństwa Piotra Ohey’a" w reżyserii Zofii Jaremowej, a Mrożek obecny będzie w repertuarze tego teatru - wprawdzie lalkowego, ale nie tylko dla dzieci - aż po lata 80. Dorośli, pisze Mrożek na marginesie “Orfeusza w piekle" w przeróbce Gałczyńskiego, w Grotesce “znajdują jedyną chyba możliwość przeżyć łączących w sposób pełny i niepowtarzalny minione, a każdemu drogie dzieciństwo z całym bieżącym doświadczeniem dojrzałości".

***

“Mrożek nigdy nie zdradza się z poczuciem dziejowej misji krytyka - zauważa Nyczek. - Odwrotnie, uporczywie podkreśla swoją służebność wobec widowni, w czym pomaga mu - i to jest naprawdę wiarygodne, podaję na słowo - jakoś tam tożsama z publicznością świadomość własnego dyletanctwa teatralnego". Służebność wobec widowni - zgoda, ale także pokora wobec dzieła wybitnego. Recenzując “Świętą Joannę" Shawa w reżyserii Władysława Krzemińskiego, z dekoracjami i kostiumami Kantora, Mrożek wtrąca w pewnej chwili: “nie bardzo umiem analizować przedstawienie, o którym mowa, ponieważ czuję się nieskończenie głupszy od tego przedstawienia, a tak zawsze powinniśmy się czuć wobec objawu prawdziwej sztuki".

Już wtedy był wrogiem krytyki wyposażonej w “dyżurne opinie" i traktującej spektakl jak przedmiot poddający się natychmiastowej ocenie. W napisanym wiele lat później i przeznaczonym dla szwajcarskiego czytelnika szkicu “Czy możemy zjeść teatr?" tłumaczył: “Spektakl teatralny nie jest przedmiotem odgraniczonym od reszty wszechświata swymi twardymi i nieprzezroczystymi ściankami, lecz płynnym ogniwem, serią idei nadchodzących z daleka, przepływających przez scenę jak przez swoisty filtr (...). Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że właściwy sposób oceniania polega na sprawdzeniu, czy dany spektakl (to znaczy całość, którą tworzy utwór dramatyczny i jego sceniczne ucieleśnienie) naprawdę funkcjonuje jako taki ruch, ogniwo i proces, a jeśli tak, to należy za nim podążać, przemyśleć jego konkretną drogę. Lecz takie postępowanie, jak każde myślenie, wymaga sporej intelektualnej dociekliwości, bezstronności i szczerej chęci, żeby być żywym duchowo". Obawiam się, że niejeden współczesny polski recenzent teatralny miałby ze spełnieniem tych wymagań poważne kłopoty; z żywością ducha bywa u nas niestety kiepsko. (Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2005, s. 188. Wybór i opracowanie: Tadeusz Nyczek. Projekt graficzny: Tomasz Lec. Na okładce wykorzystano rysunek Andrzeja Wajdy.)

Lektor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2005