Doskonały obcy

Nowy film Elii Suleimana, kolejny z nim samym w roli głównej i o sobie, jest jak krzywe zwierciadło, w którym odbija się świat oglądany z perspektywy nieuleczalnej obcości.

13.01.2020

Czyta się kilka minut

Elia Suleiman i policjanci / MATERIAŁY PRASOWE
Elia Suleiman i policjanci / MATERIAŁY PRASOWE

Niczym flaner, dandysowaty niespieszny przechodzień, wędruje ES po współczesnym Nazarecie, Paryżu i Nowym Jorku. Pod tymi inicjałami kryje się Elia Suleiman – reżyser, scenarzysta i aktor, zdeklarowany Palestyńczyk z chrześcijańskiej rodziny i obywatel świata, ironiczny obserwator i melancholijny poeta.

W jego „Boskiej interwencji” (2002) dwoje rozdzielonych kochanków z Jerozolimy i Ramallah romansowało bez słów przy izraelskim punkcie kontrolnym, Święty Mikołaj został zasztyletowany przez arabskie dzieciaki, a ostrzeliwana przez żołnierzy IDF kobieta w arafatce unosiła się w powietrzu, odbijając kolejne naboje i tworząc z nich aureolę. W „Tam gdzieś musi być niebo” aż takiej brawury nie ma. Jest krzywe zwierciadło, w którym odbija się świat oglądany z perspektywy nieuleczalnej obcości.

ES nigdzie do końca nie jest u siebie. Epizod nazareński otwiera scena z wielkanocnej procesji prawosławnej: tłum wiernych dobija się do bram kościoła, w którym zabarykadowali się pijani strażnicy. Przewodzący nocnej ceremonii biskup w pewnym momencie nie wytrzymuje nerwowo i sprawia trefnisiom zakulisowe manto. Wymieszane w tej scenie sacrum i profanum rozpoczyna ciąg scen równie zagadkowych, bo prawie niemych, filmowanych w statycznych ujęciach, stawiających w niewygodnej pozycji tego, który patrzy.

Bohater po śmierci rodziców odwiedza rodzinne kąty, ale po to tylko, żeby zobaczyć, jak bardzo nie rozumie już tego świata. Zdumiewają go drobne oszustwa i dziwactwa, przesądy i wybuchające raz po raz akty przemocy. Z dystansu podpatruje pracę nadgorliwych izraelskich policjantów i rozmodlone afrykańskie pątniczki, a za miastem beduińską dziewczynę idącą po wodę. Nic dziwnego, że w Nazarecie grupa agresywnych młokosów z kijami bejsbolowymi wymija bohatera, jakby był przeźroczysty. Wszak to wzorcowy artysta, traktujący napotkanych ludzi i sytuacje niczym zbieracz osobliwości.

Podobną postawę przyjmuje ES w Paryżu, dokąd udaje się z nowym scenariuszem – jak się okazuje „za mało palestyńskim”. Niczym stary lubieżnik z wiersza Miłosza karmi oczy niekończącym się pochodem minispódniczek albo z hotelowego okna ogląda zachodni świat tuż przed katastrofą: wymarłe jak na rozkaz ulice, ukryte głęboko nocne podbrzusze miasta, to znów, za dnia, wszechobecną konsumpcję i kontrolę. W Nowym Jorku (a właściwie grającym go tu Montrealu) obcość zyskuje jeszcze bardziej karykaturalny wyraz: wszyscy mijani przechodnie, włącznie z małymi dziećmi, są uzbrojeni. Czarnoskóry taksówkarz wyraża zachwyt, że wreszcie spotkał prawdziwego Palestyńczyka – czytaj: bojownika, twardziela, terrorystę.

Nie są to może oryginalne pomysły na przedstawienie „doskonałej obcości”. Suleiman potrafi jednak za pomocą filmowego języka autoparodiować wszelkie stereotypy. Kiedy jego bohater, przedstawiciel narodu wyklętego, „pije, żeby pamiętać”, albo udaje się do wróżbity, by wyczytać z tarota, „czy będzie Palestyna”, upomina się o coś, co inni już zdążyli zdefiniować po swojemu.

Ciekawie dopełnia się ten film z „Synonimami” Nadava Lapida, w których młody izraelski imigrant mierzył się w Paryżu z różnymi wymiarami swojej inności – seksualnym, egzystencjalnym, politycznym. „Tam gdzieś musi być niebo” aż tak wysoko nie celuje. Zarzuca się nawet Suleimanowi, że najnowszym filmem zbyt słabo wpisuje się w rodzimą kulturę oporu. Że mówiąc w wywiadach o „globalnej palestynizacji” (wszędzie dziś narastają społeczne napięcia, a wraz z nimi wzmaga się inwigilacja obywateli oraz zinstytucjonalizowana przemoc), rozpuszcza palestyńską sprawę w kosmopolitycznym sosie. Dla jeszcze innych film Suleimana, kolejny z nim samym w roli głównej i tak bardzo o sobie, pełen autotematycznych wtrętów, porozumiewawczych mrugnięć i żartów środowiskowych, widocznych choćby w obsadzie, zalatuje kokieterią czy wręcz artystycznym narcyzmem.

Reżyser nie chce być jednak uzbrojonym w kamerę Edwardem Saidem – rozpolitykowanym intelektualistą drążącym problem palestyńskiej tożsamości. Inaczej też niż tacy filmowcy jak Hany Abu-Assad, twórca głośnego „Paradise Now” (2005), który dziś flirtuje z amerykańskim kinem komercyjnym, Sulei­man pozostaje wierny sobie. A przede wszystkim swojej ekscentrycznej wizji kina – luźnej mozaice scenek i obrazów, którą widz sam musi sobie ułożyć. O ile oczywiście podziela specyficzne i cokolwiek sztywniackie poczucie humoru reżysera i aktora, tak chętnie porównywane do Bustera Keatona czy ­Jacques’a Tatiego. To właśnie ono nadaje sens temu, co najbardziej absurdalne.

Z pomocą przychodzi także ścieżka dźwiękowa. Suleiman traktuje utwory muzyczne – Leonarda Cohena, Raviego Shankara czy swojej żony Yasmine Hamdan – niczym pomosty spajające na chwilę pokawałkowaną emigrancką rzeczywistość. Kiedy jednak starzejący się ES przygląda się naładowanym hormonami młodym Palestyńczykom i Palestynkom, tańczącym w klubie do hitu „Arabiyon ana” („Jestem Arabem”), który wykonuje libański gwiazdor popu Yuri Mrakadi, znowu nie jest u siebie.

W końcowych dedykacjach musi pojawić się wytęskniona Palestyna, nawet jeśli kiedyś okaże się bardzo daleka od nieba. Są też rodzice i przyjaciele, a wśród nich zmarły przed trzema laty John Berger, autor „Sposobów widzenia”. Brytyjski pisarz i krytyk sztuki zauważał, że „związek między tym, co widzimy, a tym, co wiemy, nie może zostać ustalony raz na zawsze”. To zdanie mogłoby stanowić motto dla filmu, który nade wszystko jest tragikomiczną pantomimą w poszukiwaniu swojego obrazu i swojego miejsca – nie tylko w niegościnnej przestrzeni, ale i w czasie. ©

 

TAM GDZIEŚ MUSI BYĆ NIEBO (It Must Be Heaven) – reż. Elia Suleiman. Prod. Francja/Katar/Niemcy/Kanada/Turcja/Palestyna 2019. Dystryb. Aurora Films.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2020