Dorośli i tak nie słuchają

MARIA REIMANN, antropolożka: Główną emocją, jaką dzieci odczuwały podczas lockdownu, nie była nuda, lecz tęsknota za innymi dziećmi.

20.09.2021

Czyta się kilka minut

Maria Reimann, wrzesień 2019 r. / MAURYCY GOMULICKI
Maria Reimann, wrzesień 2019 r. / MAURYCY GOMULICKI

ANNA GOLUS: To dobrze, że dzieci wróciły do szkół?

MARIA REIMANN: Myślę, że tak. Z prowadzonych przez nas badań wynika, że podczas nauczania zdalnego tęsknota za rówieśnikami była jednym z najczęstszych uczuć.

„Pytamy, próbujemy zrozumieć, gromadzimy wiedzę. Co dzieci myślą o COVID-19? Co oznacza lockdown dla nastolatków? Jak to jest być osobą niedorosłą w czasie pandemii?” – piszecie na stronie projektu „Młodzi i pandemia”.

To właściwie trzy powiązane ze sobą projekty. W marcu 2020 r., tuż po zamknięciu szkół, uruchomiłyśmy „Dziecięce archiwum pandemii”, w którym zbierałyśmy przesyłane przez rodziców prace dzieci – rysunki, kolaże, fotografie i teksty – na temat pandemii. Kilka miesięcy później ruszył projekt „Młodzi o pandemii”, w ramach którego rozmawiałyśmy z nastolatkami. Obecnie prowadzimy, razem z kilkoma przedszkolami z Pruszkowa, projekt „Zmiana. Dziecięce doświadczenie pandemii”.

Czego się dowiedziałyście?

Przede wszystkim tego, że dzieci chcą być włączone, odpowiedzialne i poważnie traktowane. Chcą mieć wpływ, pomagać innym. Nawet małe dzieci widzą siebie jako podmioty sprawcze. W naszym archiwum są np. rysunki przedstawiające dzieci, które walczą z koronawirusem, czy szczegółowe instrukcje mycia rąk, przygotowane przez dzieci dla całej rodziny.

Nastolatkowie natomiast mówili, że przez zakaz wychodzenia z domu nie mogli pomagać rodzicom, dziadkom i innym osobom zagrożonym. Zarówno w pracach dzieci, jak i wypowiedziach młodzieży bardzo dużo jest frustracji i poczucia bezradności. Oczywiście jest to częściowo doświadczenie nas wszystkich, bo dorośli też przeżyli taki moment, że nie mieli na nic wpływu. Natomiast w przypadku osób niedorosłych było to dodatkowo wzmocnione przez sposób, w jaki zostały one potraktowane przez państwo.

Narzucono im więcej restrykcji.

Najpierw zakazano wychodzenia z domu bez opieki dorosłych wszystkim osobom niepełnoletnim, a następnie wszystkim poniżej 14. roku życia. Planowano nawet zamknięcie dzieci i młodzieży w domach podczas ferii zimowych! Nastolatkowie, z którymi rozmawiałyśmy, mieli o to żal i czuli złość na dorosłych. Zwracali uwagę, że często widzą dorosłe osoby bez masek albo z maskami pod brodą, ale to oni – choć noszą maski poprawnie – są uważani za zagrożenie i to ich zamyka się w domach. Pomysł, by odpowiedzialność dystrybuować w zależności od wieku, jest niedobry: dzieci i nastolatki bywają odpowiedzialne i nieodpowiedzialne tak samo jak dorośli. Wydaje się zresztą, że szkodę nam wszystkim wyrządzają raczej dorośli – to oni przecież angażują się w ruchy antyszczepionkowe, głoszą teorie spiskowe i to raczej ich należałoby się bać. Ale to dzieci i młodzież zamykano w domach.

I nikt im nie wyjaśniał, co i dlaczego.

To jest też specyfika Polski, bo w innych krajach władze zwracały się bezpośrednio do najmłodszych obywateli, a na stronach rządowych były informacje przygotowane specjalnie dla dzieci. U nas nikt niczego takiego nie zrobił ani nie przeprosił dzieci za zamknięcie ich w domach. Natomiast w Hiszpanii, gdzie również przez jakiś czas obowiązywały bardziej restrykcyjne zakazy dla osób niedorosłych niż dorosłych, premier przeprosił dzieci! Obejrzałam jego wystąpienie kilka razy, było piękne i poruszające. Dorośli rzadko przepraszają dzieci, a politycy rzadko przepraszają kogokolwiek.

W „Dziecięcym archiwum pandemii” znajduje się fragment pamiętnika 9-letniej Łucji, która pisze o tęsknocie za koleżankami, ale też próbuje sama siebie rozbawić: „Jakiś prezydent powiedział żeby dzieciom włączać Netflix a w ostateczności książki! Hyba na odwrut” [pisownia oryginalna].

Wśród dorosłych panuje przekonanie, że dzieci podczas lockdownu czuły głównie nudę – że nie wiedzą, co ze sobą zrobić, i przeszkadzają pracującym zdalnie rodzicom. Wystarczy jednak porozmawiać z dziećmi albo przyjrzeć się temu, co robią, by odnieść wrażenie, że główną emocją, jaką one odczuwają, nie jest nuda, lecz tęsknota za innymi dziećmi. Widać też, że próbują same poradzić sobie w tej sytuacji – pocieszyć się i znaleźć twórcze zajęcie. W naszym archiwum jest też piosenka hiphopowa, którą bardzo lubię. Autorka, 6-letnia Klara rapuje: „przesada, przesada, nie pozwalają wyjść z domu”, i wyraża również moje emocje. Pamiętam, że ja też wtedy czułam, że to „przesada, przesada”, kiedy przez pewien czas nie pozwalali wyjść do lasu.

Mówiąc o tym archiwum, musimy jednak pamiętać, że to nie jest opis doświadczeń wszystkich dzieci w Polsce. Nie ma tu opowieści o przemocy, zaniedbaniu, odcięciu od wszystkich osób, które mogą zobaczyć, że dziecku dzieje się krzywda. Wiadomo, że dla części dzieci lockdown – zamknięcie w takim domu, który jest najbardziej niebezpiecznym miejscem, bez możliwości wyjścia i szukania pomocy – to było piekło, ale takich historii tutaj nie ma. „Dziecięce archiwum pandemii” obejmuje szczególną, uprzywilejowaną grupę dzieci – tych, których rodzice interesują się nimi, troszczą się o nie, a poza tym znaleźli nasze ogłoszenie, mieli ochotę przyjrzeć się temu, co ich potomstwo robi, i podzielić się tym z nami.

A czy dzieci wyraziły zgodę na wysłanie swoich prac? Czytając pamiętnik Łucji, czułam dyskomfort.

Autorzy wszystkich prac wyrazili zgodę. Uzyskanie jej jest zresztą jednym z najważniejszych elementów badań z dziećmi i tym, co różni „badania z dziećmi” (childhood studies) od „badań nad dziećmi”. W badaniach z dziećmi podkreśla się ich podmiotowość i współudział w gromadzeniu wiedzy, natomiast badania nad dziećmi są prowadzone z góry: badacz znajduje się „nad” badanym, nie musi pytać go o zgodę. A poproszenie dziecka o akceptację to nie tylko zadanie pytania: „Czy mogę pokazać komuś twój pamiętnik?” i uzyskanie odpowiedzi twierdzącej. Trzeba jeszcze wyjaśnić dziecku, na co się zgadza. Zwykle tłumaczymy to dzieciom osobiście, korzystając też z przygotowanych dla nich ulotek z opisem przebiegu i celu badania, ale akurat w „Dziecięcym archiwum pandemii” ze względu na lockdown to zadanie przeszło na rodziców.

Oni też muszą wyrazić zgodę? Dziecko nie może samo się do Was zgłosić?

Polskie prawo wymaga zgody opiekuna na udział dziecka w badaniu i wszelkiej innej aktywności. W świetle przepisów to rodzic jest podmiotem, który decyduje za pozbawione podmiotowości dziecko. Teoretycznie rodzice mogą wymusić na dziecku, żeby opublikowało swój pamiętnik w internecie albo w jakiś inny sposób wzięło udział w badaniach. Dla nas jednak jest szalenie ważne, by to właśnie dziecko wyraziło zgodę. Gdy prowadzimy badania, prosimy dzieci, żeby podpisały formularz o treści: „Ja, imię i nazwisko, wyrażam zgodę na udział w badaniu...”.

A jeśli nie potrafią pisać?

Wtedy mogą np. coś narysować albo odcisnąć kciuk. Uważamy – po wielu latach badań z dziećmi – że moment wyrażenia zgody ma dla nich duże znaczenie. Doceniają to, że są traktowane poważnie i że chcemy jakoś zmniejszyć tę nierównowagę sił, która jest między dorosłym a dzieckiem. Trzeba się naprawdę postarać, by dowiedzieć się czegoś od dzieci: dzieci mogą być onieśmielone obecnością dorosłej osoby albo próbować udzielić „właściwej odpowiedzi”, jak w szkole, bo nie są przyzwyczajone do tego, że ktoś ich słucha. Czasem trzeba włożyć dużo pracy, by przebić się przez tę nieśmiałość albo „grzeczność” i móc usłyszeć to, co dziecko ma do powiedzenia.

Zdarzyło się, że ktoś odmówił?

Jasne. Żebyśmy w ogóle mogły spotkać się z dzieckiem, musi ono wyrazić na to zgodę po przeczytaniu ulotki, w której informujemy o celu badania i o tym, na czym ono polega. Małym dzieciom ulotkę czytają rodzice. I na tym etapie na pewno sporo dzieci mówi, że nie ma na to ochoty. Z tymi po prostu nigdy się nie spotykamy. Natomiast raczej się nie zdarza, żeby dziecko, które wyraziło chęć spotkania i rozmowy z nami, zmieniło zdanie i np. nie chciało podpisać formularza zgody. Zdarza się za to, że dzieci odmawiają nie wprost i dlatego uzyskanie świadomej zgody wymaga pewnej uważności. Bo chociaż żadne dziecko nie powiedziało nam „jednak nie, zmieniłam zdanie”, to zdarzyło się, że dwóch chłopców zamiast rozmawiać z nami wyraźnie wolało iść grać w piłkę. To były badania z dziećmi, które urodziły się dzięki in vitro. Przyjechałyśmy na spotkanie moderatorek forum internetowego dla rodziców – aktywistek, którym bardzo zależało, by ich dzieci wzięły udział w ­badaniu. Nam też na tym zależało, m.in. dlatego, że pokonałyśmy kawał drogi. Na miejscu okazało się jednak, że chłopcy, którzy wcześniej byli wstępnie zainteresowani rozmową z nami, już zainteresowani nie są. Wprawdzie było widać, że dałoby się ich przekonać, ale nie chciałyśmy ich przymuszać i mimo pewnej frustracji związanej z podróżą, zrezygnowałyśmy. To był jedyny raz, kiedy nie uzyskałyśmy świadomej zgody.

Innym razem – w trakcie badań o tym, co dzieci myślą o zdrowiu – zdarzyło się, że chłopiec wprawdzie podpisał formularz, ale podczas wykonywania zadań robił wszystko oprócz tego, o co prosiłyśmy. Np. gdy prosiłyśmy o narysowanie mapy domu, rysował żaglowiec. Gdy prosiłyśmy, żeby narysował zdrową i niezdrową osobę, robił szpagat albo stawał na głowie. W końcu zapytałam, czy na pewno chce tam być, a on popatrzył na mnie i pokręcił głową, że nie. Przypomniałam mu, że przecież może po prostu wyjść, i on z wyraźną ulgą to zrobił. Bo to nie jest tak, że gdy dziecko zgodzi się na badania, to musi grzecznie wysiedzieć do końca – w każdej chwili może wycofać zgodę.

Jak wyglądają takie badania?

Najczęściej dzieci rysują i tworzą prace plastyczne, np. kolaże, które bardzo lubią. Nie analizujemy jednak tych rysunków, jak w psychologii, lecz traktujemy je jako pretekst do rozmowy. W naszych badaniach wspólne rysowanie, tworzenie i wykonywanie razem zadań służy byciu ze sobą, pytaniu i przysłuchiwaniu się, co dzieci mówią zarówno do nas, jak i do siebie nawzajem. Gdy badania odbywają się w grupie fokusowej, duże znaczenie ma też to, co się dzieje między dziećmi. Zdarzają się jednak zadania, które są bardzo atrakcyjne dla dzieci, ale okazują się niezbyt przydatne w badaniach. Np. podczas badań o zdrowiu poprosiłyśmy dzieci, by wspólnie, kolejno po jednym zdaniu, wymyśliły historię o Maćku, który obudził się chory, przyszła mama i… No właśnie, wydawało się nam, że dzięki temu zadaniu dowiemy się, co dzieci myślą o chorobie, wizycie u lekarza itp. A tymczasem one były podekscytowane zadaniem, sprawiało im ono tak wielką frajdę, że aż się trzęsły, by móc dołożyć swoje trzy grosze. Tyle tylko, że to było zupełnie nie na temat!

Zadanie nie pokazało, co dzieci myślą o zdrowiu, tylko jak bardzo bujną mają wyobraźnię?

I jak bardzo lubią się bawić i żartować! Ale o ile historia o Maćku raczej celu badania nie przybliżyła, to niekiedy takie wzajemne nakręcanie się dzieci przynosi świetne rezultaty. W trakcie badań o zdrowiu prosiłyśmy, by narysowały zdrową i niezdrową osobę. Zdrowa na rysunkach i w towarzyszących im opowieściach dzieci była zwykle ładna, szczupła, grzeczna i elegancka, w sumie raczej nudna. A kiedy dzieci rysowały niezdrową osobę, widać było, że świetnie się bawią: zaczynały od tego, że ten niezdrowy palił papierosy i jadł słodycze, a później któreś dziecko dodawało: „I wyrzucał śmieci na ulicę!”, a kolejne – „I się nie czesał!”. W naszych badaniach stosujemy różne „metody”, ale zawsze chodzi o to, by dotrzeć do dzieci, dowiedzieć się, jak to jest być dzieckiem np. urodzonym dzięki in vitro, z diagnozą ADHD, zespołu Turnera, adoptowanym albo wychowującym się w opiece naprzemiennej.

Szkoda, że ten sposób traktowania dzieci nie jest normą.

Ostatnio byłam na wakacjach we Włoszech, gdzie – podobnie jak w Polsce – dorośli twierdzą, że uważają dzieci za najważniejsze i bardzo je kochają, ale te deklaracje nie mają odzwierciedlenia w ich stosunku do dzieci. Byłam np. świadkiem takiej sceny: cała rodzina siedzi w kawiarni przy stoliku, a dziecko leży na podłodze i strasznie płacze, ale nikt nie zwraca na nie uwagi. A ja siedzę obok, zastanawiam się, czemu ktoś tak strasznie płacze, i myślę, że gdyby to dorosła osoba płakała, nikt by jej nie ignorował. Podobne sceny można obserwować na co dzień również w naszym kraju. Albo takie: z jednej strony dorośli, którzy cały czas strofują: „Nie dotykaj! Nie ruszaj! Nie biegaj! Zjedz to!”, a z drugiej dzieci, które muszą walczyć o uwagę dorosłych, więc non stop – jak mówią dorośli – marudzą: „ja chcę loda, ja chcę to, ja chcę tamto”. Co ciekawe, dorośli nie „marudzą” – rzadko używa się tego słowa w stosunku do nich. Moim zdaniem „marudzenie” jest bronią tych, którzy nie mają na nic wpływu. To jest broń słabych.

I niesłuchanych. Dorosłych nikt nie ignoruje, więc nie muszą „marudzić”.

Poza tym dorosłym wydaje się, że dzieci należy nie tylko inaczej traktować, ale też inaczej kochać. Thích Nhất Hạnh w książce „True love” wymienia cztery elementy niezbędne do tego, by móc mówić o miłości. Pierwszy to dobroć – jeśli kogoś kochasz, jesteś dla niego dobry. Drugi to uważność – aby móc być dla kogoś dobrym, trzeba mu się przyglądać, rozumieć jego potrzeby i odpowiadać na nie. Trzeci to radość – jeśli kogoś kochasz, sprawiasz, że się cieszy. Wreszcie czwarty, wolność. „Musisz kochać w taki sposób, żeby osoba kochana czuła się wolna”, pisze Thích Nhất Hạnh. Myślę, że warto się zastanowić, czy w naszej miłości do dzieci nie brakuje któregoś z tych elementów. Dorośli często mają problem szczególnie z ostatnim z nich – z wolnością, która może polegać po prostu na tym, że dziecko chce czegoś innego niż dorosły. I to też sprawia, że dzieci „marudzą”. Ale tylko do pewnego momentu, bo gdy sobie uświadomią, że to nie ma sensu, przestają w ogóle rozmawiać z rodzicami. Przestają zwracać się do nich nie tylko z prośbą o loda, ale też z innymi, poważnymi problemami. Bo dorośli i tak nie słuchają.©

MARIA REIMANN jest doktorem antropologii, członkinią Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem Uniwersytetu Warszawskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Inicjatorka kampanii „Kocham. Nie daję klapsów” i akcji „Książki nie do bicia”, specjalizuje się w tematyce praw dziecka. Doktor nauk humanistycznych w dyscyplinie nauki o kulturze i religii. Doktorat o udziale dzieci w programach reality show obroniony w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2021