Dzieci i wojna: co nam mówią ich rysunki i obrazki

Dorota Sadowska, kuratorka wystawy „Mamo, ja nie chcę wojny!”: Dziecko często nie potrafi werbalnie wyrazić tego, co przeżywa podczas wojny. Komunikuje się przez rysunek.

22.08.2022

Czyta się kilka minut

R. Banaszak, Szkoła Powszechna w Poznaniu: „Obóz koncentracyjny w Żabikowie koło Poznania”, 4 czerwca 1945 r. /  / archiwum akt nowych w warszawie
R. Banaszak, Szkoła Powszechna w Poznaniu: „Obóz koncentracyjny w Żabikowie koło Poznania”, 4 czerwca 1945 r. / / archiwum akt nowych w warszawie

PATRYCJA BUKALSKA: „Wojna nie widzi, nie słyszy, nie czuje” – takiego cytatu użyła Pani podczas otwarcia wystawy w Warszawie.

DOROTA SADOWSKA: To cytat ze współczesnej książki obrazkowej, której autorem jest Portugalczyk José J. Letria. Wojna nie widzi, czy dziecko jest małe. Nie słyszy, jak ono płacze. Nie ma litości ani współczucia dla dziecka. A ono nie ma szans się obronić. Tak było w Polsce w czasie II wojny światowej i tak jest teraz w Ukrainie.

Wasz projekt archiwalny, dotyczący polskich rysunków, zaczął się jednak wcześniej niż obecna rosyjska inwazja.

Tak, natomiast projekt wystawy związany z Ukrainą przyspieszył ekspozycję prac polskich dzieci z 1946 r. Gdy zobaczyłam ukraińskie rysunki, gromadzone w ramach projektu „Mom, I See War”, zauważyłam powtarzające się motywy wojenne.

Wojna w oczach dzieci wygląda zawsze tak samo.

Jak trafiła Pani na rysunki polskich dzieci?

Przypadkiem. Jako literaturoznawca szukałam książek dla dzieci o tematyce wojennej. Trafiłam na album wydany w latach 90. XX w. – prezentował rysunki polskich dzieci powstałe w 1946 r., pokazane na wystawie w Japonii.

W Japonii?

Japonia to kraj, który obrazem stoi. Japończycy jako pierwsi okazali zainteresowanie wojennymi rysunkami polskich dzieci i pod koniec lat 80. ubiegłego wieku zorganizowali u siebie dużą wystawę, korzystając właśnie z zasobów warszawskiego Archiwum. Niedługo po tym na naszym polskim rynku pojawił się album opracowany przez Katarzynę Iwanicką i Marka Dubasa. Trafił do moich rąk w 1994 lub 1995 r. i zrobił na mnie ogromne wrażenie. Gdy w 2017 r. szukałam literatury z motywem wojny we współczesnych książkach dla dzieci, przypomniałam sobie o nim. Tak trafiłam do Archiwum Akt Nowych. Potem zaczął się żmudny proces pozyskiwania środków na projekt.

Rysunki dziecięce długo nie były postrzegane jako prawdziwe świadectwa. Można oczywiście zastanawiać się, na ile są one kreacją dziecka – powstały już po wojnie – a na ile świadectwem udziału w obrazowanych wydarzeniach. Z pewnością są to jednak ważne świadectwa tamtego czasu. Do twórczości dziecka o tematyce wojennej świat naukowy do niedawna nie przywiązywał zbyt dużej wagi.

Teraz pozycja dziecka jako świadka chyba się zmienia?

Mam taką nadzieję. To dewiza Janusza Korczaka, on postawił dziecko w centrum jako partnera do rozmowy. Dzieci dużo widzą i rozumieją, więcej niż nam się wydaje. Gdy otworzyłam teczki w Archiwum Akt Nowych, zaskoczyło mnie, że te prace są tak świeże. Papier pożółkł, ale one wciąż wyglądają tak, jakby dziecko przed chwilą odłożyło kredki czy ołówek – bo sporo ich wykonano ołówkiem. Taką samą reakcję widziałam potem u innych osób.

Rysunków polskich dzieci jest ponad 7 tys., a ukraińskich ponad 10 tys., więc wybór prac na wystawę musiał być trudny.

Początkowo zakładałam, że będzie to porównanie jeden do jednego – wojny w Ukrainie i wojny w Polsce. Tu czołgi i tam czołgi. Tu płoną domy, tam płoną. Później, podczas weryfikacji materiału, zauważyłam motywy typowe dla ­polskiej okupacji, np. szubienice, które powtarzają się niezależnie od tego, skąd pochodziło dziecko. Szubienice wpisały się w wojenny krajobraz Polski. Dziecko stawiało kilka nieporadnych kresek i na papierze powstawała szubienica, kolejnych kilka – i był wisielec. Najbardziej zaskakuje chyba, że w kreskach nierzadko uchwycono realistyczne ułożenie wiszącego ciała: stopy skierowane ku sobie, głowa opuszczona na piersi. Dziecko musiało widzieć to na własne oczy. Są też sceny, które dziecko rysowało, być może nie będąc ich świadkiem, np. tortur w obozach czy więzieniach. Choć nie można wykluczyć, że i tu było świadkiem. W każdym razie w obu przypadkach rysunek jest świadectwem czasu, bo opowieść o tym, co się zdarzyło, wciąż była obecna w przestrzeni życia dzieci. Ludzie wracali z obozów, z tułaczki, opowiadali o swoich doświadczeniach. Pozostały też ślady: mogiły, puste miejsca przy stole.

​​​​​

Mówiła Pani, że szukanie środków na Wasz pierwotny projekt było żmudne.

Mniej więcej od 2018 r. bezskutecznie próbowałam zainteresować projektem różne osoby, zajmujące się dzieciństwem wojennym, pedagogiką historyczną czy kulturą pamięci. Wsparcie od początku okazał pan Mariusz Olczak, dyrektor Archiwum Akt Nowych w Warszawie, ale dopiero wojna w Ukrainie i uwaga świata skoncentrowana na tej wojnie ułatwiły wdrożenie projektu.

Rosyjska inwazja i rysunki ukraińskich dzieci uwiarygodniły zapis doświadczeń polskich dzieci?

Dokładnie. Pokazując wcześniej polskie rysunki za granicą, słyszałam, że są propagandowe. Byłam zaskoczona. Do głowy by mi to nie przyszło, że ktoś może tak określić te prace. Choć w Archiwum faktycznie można znaleźć rysunki z adnotacją „z wyobraźni”. Nie zmienia to jednak ich historycznej wartości.

Ale są też te „z przypomnienia”…

Na jednym dziecko napisało: „Widziałem Polaków powieszonych w Lublinie. Widziałem, jak Polacy byli rozstrzelani”. Jest też rysunek trumny z podpisem: „Moja mama. Niemcy zamordowali moją mamę”. To poruszające prace.

Albo: „Niemiec mnie bije, bo pasłem kozę”.

Albo ten, na którym Niemiec zabiera świnię do samochodu. I kolejny, z podpisem: „Jak Niemcy rozstrzelali Tomiaka za świniobicie” – tu podane jest nawet nazwisko. To rysunki różnych dzieci z różnych miejsc, ale pokazują te same okupacyjne realia.

W Archiwum Akt Nowych jest ponad 7 tys. prac i najchętniej pokazałabym je wszystkie. Gdy patrzymy na wojnę z perspektywy dziecka, odrzucamy spory historyczne i polityczne – na wojnie dziecko zawsze cierpi. Korczak powiedział, że dziecko nie jest żołnierzem. Ja dodam – dziecko zawsze jest ofiarą.

Wróćmy do pierwotnego projektu, o którym Pani wspomniała.

Po pierwsze, chciałam przeprowadzić badania. Ponad 70 lat temu prowadzili je pedagodzy i psycholodzy dziecięcy, z uwagi na wzrost zachowań patologicznych wśród młodzieży. Podczas wojny dzieci musiały gwałtownie dorastać i po wojnie nie wszystkie potrafiły przystosować się do uporządkowanych na nowo warunków życia. Chciałam tamte badania niejako powtórzyć: odszukać autorów rysunków, zobaczyć, co się z nimi stało. Dotąd, dzięki zaangażowaniu pracowników Archiwum, udało się odnaleźć kilkanaście osób. Drugim celem, którego niestety nie udało się dotychczas zrealizować, było zdobycie środków na digitalizację całego zbioru. Papier jest nietrwały, jeszcze chwila, a stracimy te świadectwa.

Co to był wówczas za konkurs?

Został ogłoszony w 1946 r. w „Przekroju” – jak napisano, „za zgodą Ministerstwa Oświaty”. Przewidzianą nagrodą było kilo cukierków i cztery kilo cukru. W „Przekroju” drukowano nazwiska wszystkich dzieci, które nadesłały prace. Konkurs cieszył się ogromnym zainteresowaniem. „Przekrój” pisał, że najmłodszy uczestnik liczył sobie dwa lata i trzy miesiące.

W Archiwum są też pisma dyrektorów szkół, wysyłane do kuratoriów i inspektoratów szkolnych, w których dyrektorzy powołują się na wezwanie zamieszczone w okólnikach Ministerstwa Oświaty. „W odpowiedzi na pismo nr… przesyłamy … rysunków o tematyce wojennej” – tak to mniej więcej brzmiało.

Poza tym prace na temat II wojny światowej powstawały też z inicjatywy środowisk pedagogicznych – chodziło o ­materiał do badań na temat wpływu wojny na psychikę dziecka. Proszono, by dzieci z młodszych klas rysowały, a starsze spisywały swoje wspomnienia. Pierwsze działania w kierunku pozyskiwania materiału badawczego rozpoczęły się już w 1944 r. i prowadził je jeszcze w warunkach konspiracji prof. Stefan Baley.

Zdumiewające, że zajęto się tym dopiero teraz.

Gdy pierwszy raz przeglądałam teczki w Archiwum, znalazłam karteczkę opatrzoną datą 4 lipca 2001 r. z zapiskiem: „Ja też malowałam rysunek z pobytu w KL Oświęcim-Brzezinka – byłam wówczas dzieckiem – miałam 10 lat – ale mojego rysunku tu brak, byłam później w IV klasie jak te dzieci, które malowały rysunki, które oglądałam”. Czyli ktoś wcześniej dotarł do tych prac i pamiętał, że brał udział w ich powstawaniu.

To właśnie pytanie chciałabym zadać żyjącym autorom: co zapamiętali? Niestety, osoby, z którymi rozmawiałam, nie do końca pamiętają konkurs. Ale pamiętają, że coś rysowały. Wśród nich jest prof. Władysław Kot, filozof z Poznania, rocznik 1933. Na jego pracy widnieje adnotacja „z wyobraźni”. Przedstawił scenę egzekucji, ale nie wyjaśnił, kto został stracony. Pamięta, że egzekucję widział na własne oczy, choć rysunek nie jest jej dokładnym odwzorowaniem. To bardziej praca „z wyobraźni” niż „z przypomnienia”.

Co te rysunki mówią o dzieciach, które przeżyły wojnę?

Mówią o ich cierpieniu, trudach życia codziennego, tęsknocie, stracie, rozłące, trosce i lęku o najbliższych. O zbrodniach i gwałtach, których żadne dziecko nie powinno oglądać. Dziecko rysuje samoloty zrzucające bomby, zabitą matkę i ojca, ale też to, że stoi w kolejce po chleb, który był kiepskiej jakości, z czarnej mąki, nierzadko posypany trocinami. Ludziom wychowanym w pokoju, jak nam dzisiaj, trudno wczuć się w sytuację dzieci cały czas żyjących w zagrożeniu. Te, które urodziły się w latach wojny lub były wtedy małe, nie znały innego świata. Dla nich nie było „przedwojnia”. Głód, bieda, upokorzenie i śmierć to była ich codzienność. I to także widać na rysunkach.

Dla niektórych rysowanie mogło być jedynym sposobem, by opowiedzieć o swoich doświadczeniach, wyrzucić to z siebie.

Dla wielu była to bez wątpienia forma autoterapii. We wspomnianych wcześniej badaniach pedagogicznych zaznaczono zresztą, że młodsze dzieci należy zachęcać do rysowania, bo one nie potrafią wyrazić w słowach tego, co czują. Maluchom łatwiej jest komunikować się przez obraz.

Jeśli popatrzymy szerzej na osoby, które doświadczyły traumy wojennej, mamy dwie grupy: jedni chcą opowiadać, pomaga im to funkcjonować, drudzy milczą. Z takimi postawami mamy też do czynienia wśród odnalezionych autorów rysunków – są osoby, które chcą dzielić się wspomnieniami, chcą wrócić do tamtego czasu, a inne odmawiają rozmowy.

Coś Panią zaskoczyło w tych rysunkach?

To, co uderza w powojennych świadectwach dzieci – i co również widać w ich pracach – to fakt, że pokolenie dzieci wojny inaczej postrzegało rodzinę, polskość i tradycję niż współczesny świat. Często pojawia się motyw niszczenia krzyży, obiektów sakralnych, bo dla małych Polaków była to wielka zbrodnia. Religia i wiara były wtedy ważne – pozwalały zachować nadzieję, dodawały sił. Jest też przedstawienie grobu z niemieckim hełmem, otoczonego kwiatami – co pokazuje szacunek dla każdej śmierci, nawet wroga. Znamienne są też opisy: dzieci pisały „mamusia”, „tatuś”. Rzadziej „matka” czy „ojciec”. Kto z młodego pokolenia mówi teraz o rodzicach „tatuś” czy „mamusia”?

Czy jakiś wpływ na te rysunki mogła mieć powojenna sytuacja polityczna?

Być może, np. jeśli prace powstawały w szkole, pod nadzorem nauczyciela. Ale to, co zwraca uwagę, to szacunek dla symboli narodowych i religijnych oraz radość z możliwości rysowania biało-czerwonej flagi. Oczywiście są też takie, na których Armia Czerwona witana jest kwiatami, ale typowo propagandowe hasła zdarzają się bardzo rzadko. Trzeba pamiętać, że rysunki przechodziły przez cenzurę, to był rok 1946 i może z tego powodu w zasobach Archiwum nie ma prac przedstawiających wydarzenia na ziemiach wschodnich przedwojennej Polski. Za to znalazła się taka z żołnierzem AK.

Rzecz ciekawa: na rysunkach jest np. kolejka po chleb czy konfiskata świni, ale dzieci nie przedstawiały własnego dramatu, np. tego, że nie miały ubrań, że musiały kraść żywność.

Może rysowały to, co było wybijającym się wydarzeniem, a nie powszechną wtedy biedę.

Prawdopodobnie tak, ale myślę też, że trudno byłoby im pokazywać siebie w upokarzający sposób, np. w łachmanach. By pozyskać materiały do badań nad skutkami wojennej traumy, powojenni pedagodzy posługiwali się także innymi narzędziami badawczymi. Były to m.in. kwestionariusze i ankiety. Na podstawie ankiet, obserwacji i rozmów prowadzonych w swobodnych sytuacjach, czy też analiz snów, badacze doszli do wniosku, że dzieci w czasie wojny stały się bardziej samodzielne, zaradne i odporne. Potrafiły przeżyć w tych trudnych warunkach, troszczyć się o siebie i młodsze rodzeństwo. Jeżeli nie potrafiły wyżebrać, to potrafiły ukraść. Wojna zmusiła je do czynów, które w czasie pokoju nie są akceptowane społecznie, ale w czasie wojny pozwoliły im przeżyć. Gdy po 1945 r. dzieci te znalazły się w szkołach, w wielu przypadkach nie umiały się w nich odnaleźć i dopasować do dyscypliny. Jak w warunkach szkolnych zaakceptować 9-latka, który pije, pali i przeklina, a wszelkie konflikty rozwiązuje pięściami?

Gdy jednak ogląda się rysunki i słucha wspomnień dzieci wojny, nie trudno zauważyć, że dziecko mimo wszystko pozostaje dzieckiem i ma naturalną potrzebę zabawy, radości. Nawet w potwornej rzeczywistości. Wojna i dziecko to dwa przeciwstawne światy, których nie da się połączyć. Chyba dlatego rysunki polskich i ukraińskich dzieci tak bardzo nas teraz szokują. Bo jak połączyć nieporadnie narysowaną szubienicę z kwiatkami i słoneczkami?©℗

GDY ROZPADA SIĘ MAŁY ŚWIAT

Te pierwsze mają ponad 75 lat, a rysowały je dzieci polskie wkrótce po II wojnie światowej. Te drugie są współczesne – ich autorzy to dzieci ukraińskie.

„Jak Niemcy wieszali Polaków” – tak swój rysunek zatytułowała Ewka Lewandowska. Kazik Kośla z Liskowa, uczeń drugiej klasy, narysował, „jak Niemcy złapali w nocy moją ciocię”. Strzelczykówna z Wrześni (klasa siódma) – „powieszanie żydów”. Kazik Pogoda z Lubonia (klasa trzecia) „aresztowanie mojego brata”. Ludwik Burewicz (klasa druga) „palenie domów”.

A co malują mali Ukraińcy? 11-letnia Margaryta z Jużnoukrainska i 10-letnia Anastazja z Odessy – schrony w piwnicy. 12-letni Danilo z Chersonia – płonący blok, nad nim samolot. 5-letni Edam z Kijowa – zakrwawione ciało żołnierza i ukraińską flagę. 9-letnia Angelina z Sambora – płonące domy i dziewczynę z plecakiem, która na rękach niesie psa.

„Mamo, ja nie chcę wojny!” – taki tytuł nosi wystawa, którą pod koniec lipca otwarto przed Pałacem Staszica w Warszawie oraz w kilkunastu innych miastach, gdzie są oddziały Archiwów Państwowych (w kolejnych miesiącach trafi do następnych dziewięciu miast). Tworzą ją kopie rysunków dzieci polskich i ukraińskich. Te pierwsze wybrano spośród 7 tys. prac polskich dzieci, które powstały na konkurs ogłoszony w 1946 r. przez tygodnik „Przekrój”, a dziś są przechowywane w Archiwum Akt Nowych. Zestawiono je z rysunkami dzieci z Ukrainy, wybranymi spośród ok. 10 tys. prac, które gromadzi portal Mom, I See War (Mamo, widzę wojnę).

Papier polskich prac zbrązowiał, mało też na nich barw – dzieci rzadko miały kolorowe kredki. Te ukraińskie mają świeże, jaskrawe czasem kolory. Poza tym jednak są często podobne: ludzie chronią się w piwnicach, uciekają ze swoich miast i wsi, spadają na nich bomby, wokół leżą ciała. Na jednych i drugich świat dzieci rozpada się na kawałki.

Na warszawski wernisaż mimo upału przyszło dużo ludzi. Również w kolejne dni przy wystawie zatrzymuje się sporo przechodniów. Jedni na chwilę, inni na dłużej. Nieopodal Jula z Ukrainy zbiera pieniądze na pomoc dla ukraińskich żołnierzy.

O genezie polskiego zbioru, a także o wpływie wojny na dziecko, rozmawiamy z DR DOROTĄ SADOWSKĄ z UW, która przygotowała tę wystawę wraz z prof. Olgą Kulinich z Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu oraz Mariuszem Olczakiem, dyrektorem Archiwum Akt Nowych w Warszawie, i pracownikami Archiwum. © (P) PATRYCJA BUKALSKA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Z przypomnienia