Dobre skutki trzęsienia ziemi

Nie byłoby nic niezwykłego w tym, że Kostas Karamanlis przyjechał do stolicy Turcji, gdyby nie fakt, że po raz ostatni premier Grecji był w Ankarze 49 lat temu. Greków i Turków dzieli nadal mur wrogości, jeden z największych we współczesnej Europie.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Parę lat temu tygodnik "Time" zaprosił czytelników do wybrania najwybitniejszego męża stanu XX w. Na czoło listy szybko wysunął się Churchill, gros jego zwolenników zaś stanowili nie Brytyjczycy, lecz... Grecy. Zagadka szybko się wyjaśniła: okazało się, że Turcy (a jest ich 72 mln) masowo głosowali na Mustafę Kemala Atatürka. Nie mając na podorędziu nikogo, kto mógłby zagrozić twórcy Republiki Tureckiej, Grecy (11 mln obywateli) poparli Churchilla - byleby nie wygrał znienawidzony Turek, który przekreślił ich marzenia o Wielkiej Grecji.

Zagraniczni politycy, przybywający do Turcji z wizytą oficjalną, zawsze składają wieńce przed jego mauzoleum, które w Ankarze jest czymś podobnym do Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Grecki premier Kostas Karamanlis, który w minionym tygodniu odwiedził Turcję, wieniec złożył, ale uchylił się od wejścia do mauzoleum, gdzie zgromadzone są pamiątki po Mustafie Kemalu. Wśród nich eksponaty z wojny grecko-tureckiej (1921-23), podczas której greckie oddziały, mimo początkowych sukcesów (były o krok od zdobycia Ankary), doznały dotkliwej klęski z rąk wojsk Atatürka. Greckiemu premierowi nie wypadało ich oglądać.

Rachunki krzywd

Karamanlis odwiedził Turcję jako pierwszy szef rządu greckiego od blisko pół wieku. Czy to przełom? To się dopiero okaże. Na razie Karamanlis ukruszył mur wrogości dzielący Greków i Turków. Problem w tym, że choć stosunki polityczne mimo trudności układają się dziś nieźle, ciągle daleko jeszcze do przełamania niechęci zwykłych ludzi.

Kiedy jedzie się wzdłuż brzegów Morza Egejskiego, po stronie greckiej bądź tureckiej, kiedy zwiedza się okolice Olimpu czy położoną w Turcji Troję, prędzej czy później zauważa się, jak często przelatują tu samoloty. Myśliwce patrolujące wybrzeże - to widomy przejaw nieufności między Grekami i Turkami. Nie jedyny: na idyllicznych egejskich wyspach są rozmieszczeni żołnierze. Grecko-turecka granica lądowa, bardzo krótka, przez lata była zaminowana; dopiero niedawno władze obu krajów zobowiązały się do usunięcia min (do czego poniekąd zmusił je tragiczny los nielegalnych imigrantów, częstych ofiar).

Najbardziej jednak wymiernym przejawem wrogości były intensywne zbrojenia. Trudno uwierzyć, ale w połowie lat 90. mała Grecja i biedna Turcja mieściły się w pierwszej dziesiątce światowych importerów broni obok takich finansowych potęg jak Arabia Saudyjska czy Tajwan. Dla obu krajów było to ogromne obciążenie - ale czy można postępować inaczej, mając wroga tuż obok?

Politycy mogą się dziś spotykać i nawet deklarować przyjaźń, ale zwykły Grek i zwykły Turek wiedzą swoje: tym z drugiej strony morza nie należy ufać. Grecy niewątpliwie są bardziej przeczuleni i trudno się temu dziwić. Jako mały naród, przez cztery wieki zdominowany przez Turków, pielęgnują pamięć o krzywdach. Turcy, spadkobiercy imperium, krzywd doznali mniej, ale nie kryją irytacji: taka mała Grecja, a śmie blokować turecko-unijne porozumienia i stawiać Turcji żądania. Podłoże historyczne jest mocne i głębokie.

Oba narody mogą wyliczać zarzuty. Grecy wypominają Turkom okrutne tłumienie powstań, prześladowanie Greków z Azji Mniejszej, przejęcie niektórych egejskich wysp. Turcy Grekom - konszachty z wrogami państwa tureckiego, zwłaszcza separatystami kurdyjskimi czy wspieranie Armenii. Do tego dochodzą kwestie tak zapalne jak Cypr, konflikt o podział Morza Egejskiego (szelfu, wód terytorialnych, przestrzeni powietrznej) czy spór o prawa mniejszości narodowych. Co począć, gdy Turcy lekceważą prawa Greków, a Grecy twierdzą, że mniejszości tureckiej nie mają, a tylko mniejszość muzułmańską?

W ciągu ostatnich 20 lat oba kraje kilkakrotnie otarły się o wojnę. Z powodów poważnych - jak poszukiwania geologiczne drugiej strony w "naszej" części morza, bądź błahych - jak spór o prawa do egejskiej wysepki Imia, przez Turków zwanej Kardak. W 1996 r. oba kraje wysłały flotylle okrętów do obrony kawałka niezamieszkałej skały.

Grecka krew dla Turków

"Jestem tu, by pokazać, że Grecja chce wznieść się ponad przeszłe trudności i z nadzieją patrzeć w przyszłość" - mówił Karamanlis w Ankarze. "Nowy rok przyniesie nowe szanse naszym krajom" - zapewniał Recep Tayyip Erdogan, premier Turcji. I być może w wizycie Karamanlisa (to rewizyta za przyjazd Erdogana do Aten w 2004 r.) najważniejsze jest, że się odbyła.

Bo na konkrety nikt nie liczył. Tu liczy się już złagodzenie tonu. Karamanlis wyraźnie podkreślał, jak zawsze zresztą, że Grecja popiera tureckie starania o przyjęcie do UE, jeśli tylko Turcja spełni kryteria. Erdogan zaś dawał do zrozumienia, że władze tureckie mogą zmienić zdanie w kwestii statusu Bartłomieja I, patriarchy Konstantynopola, którego uznają jedynie za przywódcę prawosławnych mieszkańców Turcji, a nie patriarchę ekumenicznego. Dla Greków jest to sprawa pierwszej wagi, nie mniej istotna niż np. Cypr.

Gdyby szukać momentu, który utorował drogę poprawie stosunków, byłoby to lato1999 r., gdy zachodnią Turcję nawiedziło tragiczne (20 tys. ofiar) trzęsienie ziemi. Pierwszym krajem, który przysłał pomoc, była Grecja. Turcy nie posiadali się ze zdumienia: Grecja postępuje tak, jak gdyby była naszym przyjacielem, a nie wrogiem - pisała prasa turecka. Jeden z ministrów, który pozwolił sobie na uwagę, że "Turkom niepotrzebna jest grecka krew", na fali powszechnego oburzenia stracił stanowisko. Wkrótce potem trzęsienie, choć słabsze, dotknęło Ateny i Turcy mieli okazję do rewanżu.

No i jak zwykle, zadziałały interesy. Lobby, które najmocniej forsuje zbliżenie obu krajów, tworzą przedstawiciele biznesu, turystyki, władz lokalnych, zwłaszcza miast egejskich. Nie przypadkiem w ciągu siedmiu lat obroty handlowe między Grecją i Turcją wzrosły kilkakrotnie, do 1,93 mld euro w 2007 r. Premierzy zdają sobie sprawę z siły tych więzów. Bo, jak trzeźwo zauważył Karamanlis, "handel pomaga naprawić szkody wyrządzone przez napięcia".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2008