Dobre jedzenie dla wszystkich

Cztery siedemdziesiąt. Tyle euro i cen­tów wynosi dzienny wsad do kotła dla pacjentów jednego z największych szpitali w Berlinie.

09.10.2018

Czyta się kilka minut

 / ISTOCK / GETTY IMAGES
/ ISTOCK / GETTY IMAGES

Niewiele jak na budżety, do których bywa przyzwyczajony szef „gwiazdkowej” kuchni, gdzie nawet krótkie menu degustacyjne uczyni nas lżejszymi o stówę, a i to pod warunkiem, że do picia poprosimy kranówkę. A jednak Patrick Wodni, jedna z młodych niemieckich gwiazd, zdecydował się karmić pacjentów kliniki Havelhöhe. Nie całkiem bez związku z tym ryzykownym eksperymentem jest fakt, że placówka stosuje w leczeniu zasady antropozofii. Czyli podejście holistyczne i kładące nacisk na człowieka jako skupisko różnych energii, których choroba stanowi zakłócenie, a lekarz nie patrzy tylko na jeden popsuty organ lub proces, lecz docieka źródeł globalnej nierównowagi w człowieku. Niby to rzecz oczywista, ale w scjentystycznym kontekście mentalnym polskiej medycyny nadal pachnie trochę podejrzanie.

Na szczęście nie musiałem dotąd sprawdzać na własnej – niewątpliwie integralnej – osobie skuteczności tego podejścia. Wiem tyle, że inspirowane tą samą myślą Rudolfa Steinera rolnictwo biodynamiczne daje istotnie lepsze i zdrowsze plony, bardziej odporne na choroby i szkodniki, więc niepotrzebujące trucia. Wina z takich upraw są zazwyczaj wybitne. Nie leżałem zatem w Havelhöhe i nie mogłem się przekonać, jak się rzeczy mają w stołówce pana Wodniego, czytałem tylko, że radykalnie zmniejszył liczbę mięsnych posiłków – z dwóch dziennie do trzech tygodniowo – przez co lud szpitalny nieco szemrał. Poza tym jego nowe rządy wyglądają raczej banalnie: zamiast rozcinać worki z mrożonkami i półproduktami kucharze zajmują się obróbką surowych warzyw i produktów mącznych od zera. Może to bardziej pracochłonne i wymagające uwagi, ale pozwala ludziom w fartuchach utożsamić się z pracą.

Lud więc szemrał, ale się pogodził. Czy dlatego, że lżejszy o ileś kotletów pacjent czuje przypływ kreatywnej energii, jak życzą sobie steinerowscy uzdrowiciele? Wątpię, ale faktem jest, że za obecnymi przemianami diet stoi pedagogika w duchu dbania o własny organizm jako całość. „Chodzi o to, żeby w codziennym odżywianiu ludzie nauczyli się działać we własnym interesie; musimy stworzyć struktury, w których znajdzie się znów miejsce na dbałość o własny interes. Musimy przestać traktować odżywianie jako tylko czynnik generujący koszty, lecz coś, co kształtuje nasze życie w pozytywny sposób” – mówił Wodni w wywiadzie dla gazetki berlińskiego festiwalu pod hasłem „Dobre jedzenie dla wszystkich”, którym współkierował i dzięki któremu mogłem go poznać.

Mania uważnego czytania wszystkiego jak leci, nawet ulotek reklamowych i festiwalowych gazetek, bywa sowicie wynagradzana. Otóż w tej pozornie złożonej z frazesów wypowiedzi Wodni wykłada prosto regułę myślenia leżącą u podstaw „zielonych” ruchów nawołujących do przemian w stylu życia i konsumpcji. Ogarnij własny interes. Bądź dobry dla siebie. Apogeum egocentryzmu i skupienia na oderwanym ze wspólnoty „ja”. Po to chodzimy na jogę, zajęcia z ekspresji w ruchu, rytuały z szyszkami i medytacje w alpejskiej oborze. Po to szukamy sposobów na odżywianie zgodne z naszym wewnętrznym programem – co może oznaczać wynajdowanie najdzikszej egzotyki i wcinanie pacyficznych wodorostów albo, całkiem odwrotnie, powrót do barszczu na domowym zakwasie z buraków kupionych u chłopa z powiatu.

Wielce sprytna to strategia ocalenia nadwyrężonych wspólnotowych więzi, które w sferze posiłków i tak się jeszcze jako tako bronią (relacje międzypłciowe i rozmnażanie uwolniły się od wspólnotowego balastu – na dobre i na złe). Jeśli chcesz przemówić do białego, sytego mieszczucha, ponegocjować z nim rezygnację z odrobiny wygody i zasobności, wytrącić go z transu, w jaki wprawił go kalkulacyjny zmysł kapitalizmu, to musisz najpierw go otworzyć na swoją perspektywę, stosując kategorie, jakie zna i lubi. Mów mu więc, że to wszystko dla jego niepowtarzalnego, wyjątkowego na skalę kosmiczną dobra. A wtedy przy okazji może zacznie wykonywać gesty realnie wpisujące go na powrót w lokalną sieć zależności.

Na berlińskim festiwalu, kolosalnej orgii spożywczego multi-kulti, z setkami stoisk z każdego zakątka świata, najbardziej zaskakująco i świeżo wyglądało paręnaście straganów owocowo-warzywnych brandenburskich rolników. Dynie, ziemniaki, jabłka i seler. Przy wejściu gromadka stylowo umorusanych dzieci posthipisowskiej elity kreatywnej (to wśród nich jest najniższy odsetek szczepień ochronnych, regularnie generują miniepidemie odry) tarza się w zwałach słomy albo doi z piskiem wielką plastikową krowę. Jej wymiona zrobiono ze specjalnej gumy, więc przypominają istotnie te prawdziwe, wcale nie jest łatwo je opanować. A że leci z nich woda? No cóż, jeszcze nie są gotowi na całkiem naturalną naturę. ©℗

Późnojesiennego króla dodatków, czyli selera z jabłkiem i majonezem, zwanego sałatką waldorfską – ale nie na cześć szkół stosujących tak samo nazwaną metodę, tylko nowojorskiego hotelu Waldorf-Astoria – można urozmaicić kiszoną wersją warzywa. Pokrojony w zapałkę seler układamy bardzo ściśle w słoju, przesypując ziarnami gorczycy albo – czego spróbowałem w Berlinie i było pyszne – tymiankiem. Zalewamy dwu-trzyprocentową solanką, dociskamy ciężarem (ja stosuję np. napełnioną wodą butelkę po winie), odstawiamy najpierw w dość ciepłe miejsce na dwa dni, potem w chłodniejsze, po kilku dniach powinno być gotowe. Do sałatki oprócz majonezu, wiórków jabłka i pestek granatu dla dekoracji można dodać wyciśnięty ząbek czosnku marynowanego w miodzie (obrane ząbki trzymamy w płynnym miodzie kilkanaście tygodni, aż zbrązowieją).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2018