Wspólny stół

Dnia jutrzejszego mądry sens / wypełnia noc jak szept miłosny” – Jan Brzechwa tak zaczyna ostatnią zwrotkę wiersza „Październik”.

18.10.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Kamila Zarembska, Wojciech Szatan
/ Fot. Kamila Zarembska, Wojciech Szatan

Utwór mało znany, schował się za genialnym dorobkiem dziecięcym, a szkoda. Znajdziecie go w sieci i przyznajcie mi, proszę, rację, że nie ma w XX-wiecznej poezji polskiej lepszego duchowego wprowadzenia do jesieni. O ile ktoś oczywiście oczekuje od poezji, że zapewni materiał do ćwiczeń, pozwalających jako tako przejść przez każdą sytuację egzystencjalną. Jeśli tak nie jest, to cóż po poecie?

Brzechwa pisał w 1953 r., w epoce, kiedy „mądry sens jutra” był zadaniem dla nadziei równie trudnym jak dzisiaj. Szkoda nawet udawać, że rozstrzygnięcia najbliższej niedzieli uczynią świat cokolwiek bardziej zrozumiałym i bliskim. Jeśli ktoś potrafi dostrzec dobro w kolejnym szlemie Leszka Millera, tym razem przebranego w sukienkę, albo w skoku ekipy ludzi, którzy pieczołowicie (i nie za darmo) oliwili trybiki obecnego stanu rzeczy, po czym śmią twierdzić z plakatów, że zasługują na więcej – no to mu zazdroszczę proszków na dobry nastrój. Większą nadzieję pokładam w innym rozstrzygnięciu, które będzie wiadome w dniu, gdy „Tygodnik” się ukaże. Tak trudno – teraz, w trakcie III etapu – podzielić mi głos między Amerykankę, Kanadyjczyka i jeszcze tego chwilami denerwującego Łotysza; mazurki i preludia są zdradliwie pojemne, zniosą wiele pomysłów na Chopina. Gdzie wśród nich szukać iskry Bożej? Mam nadzieję, że jurorzy wskażą i zrobią to bez politykowania, kombinacji i „strategii”.

Czy istnieją szczególne związki jedzenia z muzyką? Jestem bezbrzeżnie wdzięczny państwu Ziółko za Dwójkę, Radio Classic czy inne podobne, zawsze włączone na ich straganie w Fortecy. Przez to dłużej się kręcę, grzebiąc w skrzynkach z cebulą i urywając liście brokułom, czuję się zadomowiony i bierze mnie pokusa, żeby zdrzemnąć się w kącie. Ale nie ma co przesadzać z kulturowym naddatkiem. W większości knajpianych kuchni, gdzie zdarzyło mi się działać, leci najgorsze disco polo; Eska Rock to w tym świecie prawdziwe wyżyny.

Z pewnego oddalenia widać jednak kluczowy łącznik smaku i słuchu. Jest nim wspólnotowa natura i zestrzelenie w jeden cel wysiłków muzyków czy kucharzy. Pamiętajmy, że concerto znaczy wspólne (przeważnie ukryte) działanie w grupie, dokładnie to, co opisuje dzisiejsza „ustawka”. Co więcej, ustawka jest do kwadratu, bo – z rzadkimi wyjątkami w rodzaju Glenna Goulda – do sukcesu niezbędna jest gromada, zwana publicznością (niekoniecznie wykrochmalona i nabożnie zasłuchana).

Tydzień temu ze zniechęceniem pisałem o zeszmaconym słowie „wspólnota”. Elementarne formy gromadne zachowują sens w mniejszej, biesiadnej skali. Ale i tu bywa coraz gorzej. Wektor przemian obyczajowych, które towarzyszą bogaceniu się ludów na zachodnią modłę, rozrywa więzi przy stole. W dobrej restauracji raczej nie zagości wspólna micha zaopatrzona w komplet łyżek. Obsesja w komponowaniu dań na malarską modłę skłania każdego do wpatrywania się we własny talerz. Podmiotem posiłku stał się pojedynczy konsument i jego satysfakcja, współbiesiadników co najwyżej można oznaczyć na facebookowym zdjęciu.

Atomizacja idzie nierówno. Są kultury, w których jedzenie mocniej jest związane z byciem w kupie. Niektóre języki mają wręcz specjalne słowo na grupę wokół stołu – na przykład włoska tavolata. Jeść w pojedynkę to emblemat smutku, dno osamotnienia, najgorszy skutek ostracyzmu. I tam właśnie najbardziej jeszcze bronią się w gastronomii rytuały wspólnego jedzenia. Na przykład polenta, rozlewana wraz z sosem na wielką dechę, z której parę osób wyjada ją razem. Żeby nie było zbyt sielankowo, można to zamienić w wyścig po nagrodę: kto najszybciej zje swój wycinek, ma prawo do kiełbaski lub kawałka sera umieszczonego pośrodku. Jest w tym niebywale prosto wyrażona prawda życia: jesteśmy osobni i każdy ma swój własny smak, ale stajemy się strawni dopiero w sosie, którego próżno szukać w przepisach, a nazwa jego „razem”.

Tak też nazywa się partia, na którą zagłosuję w niedzielę. Nikogo nie namawiam, nie śmiałbym, ale i nie będę się krył ze swoją małą radością. Dawno bowiem nie widziałem tak ładnie, kulturalnie i bez agitpropu wyrażonego głosu na rzecz niezbędnego pierwiastka kolektywizmu. ©

Kulinarne concerto zaczyna się na długo przed obiadem. Ileż prac kuchennych aż woła o wspólne działanie! Na przykład czyszczenie grzybów traci wymiar katorgi – szkoda, że w tym roku grzyby to abstrakcja. Do pierogów – jak mawiali Rzymianie – tres faciunt collegium: jeden wałkuje, drugi nakłada farsz, trzeci gotuje. No i sałatki. Im więcej osób kroi, tym łatwiej pobawić się w wynalazki.

Najpoczciwszą jarzynową zróbmy bez cebuli, za to z kawałkiem rzepy ugotowanej wraz z resztą jarzyn w rosole. I nie topmy jej w majonezie, wystarczy odrobina octu i sosu Worcestershire oraz oliwy. Albo zamiast majonezu dajmy crème fraîche. Ten arcyfrancuski rodzaj kwaśnej gęstej śmietany można zrobić chałupniczo: dodajemy parę łyżek maślanki do szklanki 30-procentowej śmietanki (raczej nie tej z kartonika) i zostawiamy na co najmniej dobę w ciepłym miejscu. Skutek nieidealny, ale dość bliski oryginału. Lub nietypowy winegret, gdzie zamiast soku z cytryny użyliśmy soku z pomarańczy zmieszanego ze świeżo tartym imbirem.

Majonez z dodatkiem imbiru bardzo pasuje do sałatki z selera i jabłka, która wyda nam się całkiem inna, kiedy nazwiemy ją sałatką Waldorff (od nowojorskiego hotelu) i zamiast zetrzeć składniki, pokroimy je w cieniutką zapałkę. Seler, jeśli bardzo twardy, można przez minutę zblanszować. W ogóle krojenie warzyw w zapałkę, czyli julienne, uszlachetnia wiele banalnych sałatek. A że jest bardziej pracochłonne? Róbmy to razem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2015