Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od paru tygodni media znowu nieustannie zajmują się "teczkami", Kościołem polskim, komisjami, które już w nim powstały albo powstać powinny, oskarżonymi i ich obroną albo sądem nad nimi, a także nowymi projektami ustaw lustracyjnych . Projekty zakładają na pewno jedno: niepomiernie zwiększoną dostępność materiałów archiwalnych SB, a w odniesieniu do wszystkich osób życia publicznego dostępność całkowitą (jak by to miało być wykonane, zapewne nikt się nie zastanawia). W takiej perspektywie to, co mamy teraz, jest tylko przygrywką do tego, czym będziemy żywili się w niedalekiej ale za to długotrwałej przyszłości.
Dlatego wyznaję z całym przekonaniem, że:
Po pierwsze, wszystkie niedobitki dawnych służb bezpieczeństwa doznają zapewne coraz większej satysfakcji, ponieważ gromadzone przez nie materiały uznawane są w coraz większym stopniu za podstawowe, a także rozstrzygające źródło wiedzy o przeszłości.
Po drugie, po planowanej likwidacji sądów lustracyjnych i stanowiska rzecznika interesu publicznego oraz po obarczeniu IPN funkcją decydowania o winie lub niewinności (dokonywanego przez samo udostępnianie materiałów esbeckich), szlachetne pojęcie "pamięci narodowej", w którym winno się mieścić przede wszystkim zachowanie prawdy o bohaterstwie i cierpieniu, ulegnie nie tylko zatarciu, ale i podmianie na gorsze - bez porównania gorsze.
Po trzecie, wszelkie oskarżanie Kościoła w Polsce o "grzech zaniedbania", o czym z taką intensywnością wypowiadają się wciąż najsprawiedliwsi spośród nas, uważam za krzywdzące i niesłuszne. Wszystkie wcześniejsze próby i przymiarki do lustracji też okazywały się ostatecznie dzikie i inne być nie mogły. Nie tylko dlatego, że materiały dowodowe tworzone były w złej wierze, a w dodatku zachowały się tylko częściowo, ale dlatego także, że zawsze smakowitszy będzie i większy rezonans uzyska lincz niż wyważone wyroki sprawiedliwości, które ani nie mogą zapadać zbyt szybko, ani nie mogą być stuprocentowo wyczerpujące.
Po czwarte, jest głęboko smutne, a nawet zatrważające, że tak powszechnie uznane zostało za oczywistość, iż "pokrzywdzeni" mają prawo do dowolnego upowszechniania udostępnionych im nazwisk ludzi wskazywanych przez SB jako donosiciele. Niezależnie od tego, czy sprawdzone, niezależnie od tego, w jakim stopniu ich działanie było szkodliwe, a także kim są ci ludzie dzisiaj, jeśli w ogóle żyją. Głos naszego Czytelnika w poprzednim numerze "TP", który napisał: "Nie wiem, co powoduje, że pojawiają się ludzie gotowi upubliczniać tego typu wiedzę (...), którzy głoszą potrzebę (...) aby ciemną stronę ludzkiej natury można było pokazywać w świetle jupiterów z imieniem i nazwiskiem konkretnego człowieka" - ten głos zdaje się brzmieć samotnie. Tak jak i apele o przebaczenie i pojednanie, wydrwiwane przy akompaniamencie oburzenia.
I po piąte wreszcie: z całym przekonaniem wyznaję, iż tak ulubione dziś słowa Chrystusa o prawdzie, która, poznana, wyzwoli, rozumiem jako prawdę dla każdego z nas o nas samych - w obliczu Boga. O nas i naszej małości i grzeszności, mimo to zasługującej na niepojęte miłosierdzie zbawienia. A nie o bliźnich. Jakichkolwiek.
To tyle. Tym razem z datą - tzn. 25 lutego br.