Dlaczego zginął Brendin Horner?

Ilekroć w Południowej Afryce ginie biały farmer, odżywają upiory, które miały już dawno zostać złożone do grobów.
w cyklu STRONA ŚWIATA

21.10.2020

Czyta się kilka minut

Grupa farmerów zgromadzonych przed sądem w Senekal 16 października 2020 roku oczekuje na pojawienie się podejrzanych w sprawie morderstwa Brendina Hornera. Fot. MARCO LONGARI/AFP/East News /
Grupa farmerów zgromadzonych przed sądem w Senekal 16 października 2020 roku oczekuje na pojawienie się podejrzanych w sprawie morderstwa Brendina Hornera. Fot. MARCO LONGARI/AFP/East News /

Brendin „Choppie” Horner miał 21 lat, ale na żadnej z fotografii, jakie opublikowano w gazetach, na tyle nie wygląda. Uśmiechnięty, rumiany i z blond czupryną sprawia wrażenie nastolatka. Był najmłodszym z pracowników na farmie Gilly’ego Scheepersa rozłożonej na wzgórzach w pobliżu miasteczka Paul Roux, we wschodniej części stanu Wolne Państwo – niegdysiejszej burskiej republiki Orania. Horner pracował na farmie jako jeden z jej zarządców. Pierwszego października minął równo rok, odkąd Gilly Scheepers zatrudnił go u siebie. Pracował u niego także ojciec Brendina, Robbie Horner, mieszkający niedaleko na innej farmie. Brendin jako młodziak, oswojony z wszelkimi nowinkami i wynalazkami, zajmował się na farmie sprawami technicznymi, a Scheepers bardzo sobie chwalił jego pracowitość i zapał. Ten sześćdziesięciolatek, jeden z najzamożniejszych, najbardziej znanych i cenionych farmerów w okolicy, daje pracę setkom ludzi.

W czwartek Scheepers widział Hornera wieczorem, koło szóstej. Chłopak powiedział mu, że jedzie do ojca w czymś mu pomóc. Farmy w Południowej Afryce są ogromne. Biali osadnicy, Burowie, wytyczali je tak, żeby z obejścia jednego farmera nie było widać dymu z komina u sąsiada. Ojciec potwierdza, że syn był u niego, ale koło siódmej pożegnali się i Brendin ruszył swoją półciężarówką do domu. Kamery przemysłowe zainstalowane dla bezpieczeństwa na farmie zarejestrowały toyotę Brendina parę minut przed ósmą. Lenize Taljaard, dziewczyna, z którą od trzech lat mieszkał, mówi, że mniej więcej o tej porze Brendin zadzwonił do niej i powiedział, że może podgrzewać kolację.

Kiedy minęła dwudziesta druga, a Brendin wciąż nie wracał, Lenize zaczęła się niepokoić. Jego telefon nie odpowiadał. Skontaktowała się więc z ojcem Brendina, ale i on nie miał pojęcia, co zatrzymało syna w drodze do domu. Rozpoczęli poszukiwania. Scheepers dowiedział się o zaginięciu chłopaka dopiero w piątek, w środku nocy. Natychmiast zaalarmował swoich pracowników.

Znalazł go ojciec. O poranku, kilkaset metrów od bramy, przez którą wjeżdża się na farmę. Najpierw zauważył leżącą na ziemi czapkę z daszkiem i zakrwawiony nóż. Parę kroków dalej były zwłoki – zwisały przywiązane za szyję do słupa. Głowa i twarz, a także ramiona i ręce nosiły ślady pobicia i ran od noża. Pozdzierana skóra na pięściach świadczyła, że walczył i się bronił. Wezwana na miejsce policja podejrzewa, że przywiązany do płotu chłopak mógł być torturowany. Samochód Brendina został porzucony na poboczu drogi N5 wiodącej z Senekal do Bethlehem. W toyocie były ślady krwi.

Na wieść o śmierci chłopaka Gilly Scheepers ogłosił, że wypłaci 50 tys. randów (mniej więcej 3 tys. dolarów) nagrody każdemu, kto doprowadzi policję do zabójców Brendina Hornera. Podziałało. Już następnego dnia policja aresztowała dwóch podejrzanych.

Aresztowani

Aresztowani zostali 32-letni Sekwetje Isaiah Mahlamba i 44-letni Sekola Piet Matlaletsa, mieszkańcy Fateng-Tse-Ntsho, osady na przedmieściach miasteczka Paul Roux. W czasach rządów białej mniejszości, które w ostatniej mutacji przybrały postać apartheidu, wokół wszystkich miast zastrzeżonych dla białych wyrastały czarne przedmieścia. Mieszkali tam robotnicy rolni, służba, niżsi urzędnicy, czarni policjanci, a w wielkich metropoliach – górnicy i robotnicy.

Świadkowie powiedzieli policji, że słyszeli, jak w piątek wieczorem, nazajutrz po zabójstwie Brendina Hornera, Mahlamba i Matlaletsa przechwalali się po pijanemu, jak to dali nauczkę białasowi. Inny świadek widział ich obu, jak w przemoczonych i okrwawionych ubraniach szli ze wzgórza w pobliżu farmy, na której doszło do mordu. Podczas aresztowania Mahlamby i rewizji w jego mieszkaniu policjanci znaleźli w zamrażarce pokrwawione spodnie i buty, a policyjni eksperci orzekli, że ślady krwi w samochodzie Brendina pochodzą od trzech różnych osób.

Obaj zatrzymani oznajmili, że są niewinni i żądają wypuszczenia z aresztu za kaucją. Ponieważ żaden nie ma stałej pracy, poprosili sąd, by wyznaczył kaucję, na którą byłoby ich stać – Mahlamba zaproponował 500 randów (ok. 30 dolarów), trzecią część swoich miesięcznych zarobków, które muszą mu wystarczyć jeszcze na utrzymanie rodziny. Tłumaczy też, że pokrwawione spodnie i buty, jakie znalazła u niego policja, zostały zabrudzone, gdy we wrześniu pomagał szlachtować kozę na rodzinne święto (rodzina, która rzeczywiście wyprawiała ucztę, zaprzecza, by Mahlamba jej w czymkolwiek pomagał), Brendina Hornera nigdy nie znał, a i z Matlaletsą wcale się nie przyjaźnią, a jedynie mieszkają w jednej osadzie. A noc, podczas której zamordowano białego, spędził ze swoją dziewczyną w domu.

21-letnia Maleqhoa Sithole zeznała, że w czwartek wieczorem jej chłopak najpierw pił z innymi w knajpie, potem w domu i pijany poszedł spać. Teściowa starszego z oskarżonych też przysięga, że jej zięć upił się tego wieczoru w domu i całą noc przespał.

Na Mahlambie nie ciążą żadne wyroki, ale toczy się przeciwko niemu proces o kradzież kilkunastu owiec. Na wolności pozostawał jedynie dlatego, że sędzia zgodził się wypuścić go za kaucją. Matlaletsa siedział już w więzieniu kilka razy za kradzież bydła. Dziewczyna Mahlamby przyznała, że zanim go poznała, słyszała, jak ludzie w Fateng-Tse-Ntsho opowiadali, że kradnie po farmach krowy i owce. Nigdy go jednak sama o to wprost nie zapytała. „Za mało się znamy” – powiedziała policji.

Sądny dzień

6 października, kiedy oskarżeni po raz pierwszy mieli stanąć przed sądem w pobliskim Senekal, do miasta zjechało z okolicy kilkuset białych farmerów. W pewnej chwili część z nich wdarła się do sądowego budynku, żądając, by wywlec oskarżonych i dokonać na nich samosądu. Doszło do rozruchów, padły strzały, spłonął policyjny samochód.

W zeszłym tygodniu, na drugą rozprawę przyjechało już tylko około 250 farmerów, ale za to autokarami z czarnych osiedli spod Johannesburga przybyło prawie trzy tysiące zwolenników radykalnej partii Bojownicy o Wolność Gospodarczą, domagającej się wywłaszczenia białych oraz nacjonalizacji ziemi, kopalń oraz banków (w 400-osobowym parlamencie „bojownicy” mają 44 posłów). Przywódca „bojowników” Julius Malema, usunięty z rządzącego krajem Afrykańskiego Kongresu Narodowego za nadmierny radykalizm sprowadził ich do Senekalu, żeby przeciwstawić się białym farmerom. „Zabić Bura! Zabić farmera!” śpiewali na ulicach miasteczka bojową pieśń czarnych radykałów z czasów apartheidu. „Jesteśmy tu po to, by walczyć z apartheidem, w Południowej Afryce nadal panuje apartheid” – przemawiał przed sądem Malema. „Nie chcemy zabijać białych, ale chcemy równości! Te ulice należą do nas, urzędy także, nie damy się białym zastraszyć!”

W sennym zazwyczaj Senekal znów niewiele brakowało, by doszło do rozruchów. Poleciały kamienie i butelki po piwie. Zaalarmowany wcześniejszymi zamieszkami, tym razem do Senekalu przyjechał sam minister policji Bheki Cele. Jego podkomendni nabrali animuszu i udało im się ostatecznie rozdzielić czarnych w czerwonych beretach od białych w wojskowych kurtkach i szortach w barwie khaki. Wieczorem wszyscy się rozjechali i do miasteczka powrócił spokój.

Kraj zbrodni i sól ziemi

Zabójstwo Brendina Hornera stało się przedmiotem cotygodniowego orędzia, jakie wygłasza w telewizji Cyril Ramaphosa, czwarty po Mandeli, Mbekim i Zumie prezydent kraju. „Nie pozwólmy się podzielić według koloru skóry” – powiedział Ramaphosa. „Te zabójstwa to okropna zbrodnia, ale nie próba etnicznej czystki, żadne ludobójstwo. Zabójstwo pana Hornera, a także rozruchy, do jakich doszło w Senekal pokazują, jak łatwo jest wciąż rozniecić wśród nas pożar rasowej nienawiści”.

Południowoafrykańskie władze twierdzą, że zabójstwa białych farmerów są częścią wielkiego problemu, jakim jest przemoc i przestępczość, które zalęgły się w Południowej Afryce, czyniąc z tego kraju jedną z pięciu światowych krain zbrodni. Od kwietnia zeszłego roku do tegorocznego zanotowano 21 325 morderstw. Białych farmerów zginęło 49.

„Twierdzić, że zabójstwa białych farmerów są elementem celowej kampanii, mającej na celu zastraszyć ich, zmusić do wyjazdu z kraju, żeby przejąć ich ziemię, są całkowitą bzdurą” – powiedział Ramaphosa, nawiązując do skarg i alarmów, podnoszonych przez organizacje białych farmerów, które dwa lata temu trafiły do przekonania amerykańskiemu prezydentowi Donaldowi Trumpowi. Odtąd, ujmując się za białymi farmerami, amerykańscy dygnitarze omijają podczas oficjalnych podróży Południową Afrykę.

Większość białych farmerów i ich organizacji obawia się jednak, że bierność władz nie wynika z ich niemocy i żywiołu przestępczości, zbierającemu żniwo głównie wśród czarnej biedoty, ale z niechęci do białych i frustracji z powodu fiaska reformy rolnej.


SPECJALNY CYKL WOJCIECHA JAGIELSKIEGO TYLKO W SERWISIE "TYGODNIKA" – WEŹ, CZYTAJ!


 

Przejmując w 1994 roku władzę w kraju, Afrykański Kongres Narodowy i Nelson Mandela zapowiadali, że w ramach zadośćuczynienia za krzywdy z czasów rządów ziemia, odebrana czarnym przez białych osadników, będzie stopniowo zwracana dawnym właścicielom. Kongresowe władze liczyły, że uda im się dokonać tego na zasadach dobrowolności i rynkowej rentowności, że będą odkupywać ziemię od białych farmerów i rozdzielać ją między chętnych do gospodarzenia czarnych. Biali nie kwapili się jednak, żeby sprzedawać państwu ziemię, a już z pewnością nie za półdarmo. Rząd przeliczył się z kosztami i ćwierć wieku po upadku apartheidu trzy czwarte uprawnej ziemi wciąż znajduje się w rękach białych, stanowiących dziesiątą część blisko 60-milionowej ludności. W stanie Wolne Państwo do czarnych należy ledwie 3 proc. ziemi.

Obejmując prezydenturę Ramaphosa obiecywał, że przyspieszy bieg spraw, a jeśli nie będzie innego wyjścia, poprawi konstytucję tak, by umożliwiała konfiskatę ziemi bez wypłacania odszkodowań. Władze podejrzewają, że właśnie po to, by to udaremnić i storpedować jakiekolwiek próby reformy rolnej, biali farmerzy nagłaśniają każdy przypadek mordu na farmach.

„Tego samego dnia, w którym w nocy zamordowano Brendina Hornera, niedaleko stąd w Mzansi pod Senekalem napadnięto na farmę Mandeniego Johannesa Molois i go zamordowano” – powiedział w Senekalu minister policji Cele. „Czy dlatego o nim nikt nie wspomina, bo był czarny?”.

Biali i czarni mieszkańcy Południowej Afryki lękają się, by ich kraj nie powtórzył losu Zimbabwe, gdzie również w zamian za przekazanie władzy czarnej większości biali zachowali swoje farmy i wszelką własność. Dwadzieścia lat później, aby spacyfikować narastający przeciwko niemu bunt, prezydent Robert Mugabe stanął na czele nagonki przeciwko białym farmerom, przejął ich ziemię i w rezultacie doprowadził do upadku rolnictwo i całą gospodarkę.

Raporty międzynarodowych organizacji alarmują, że podobnie jak w Zimbabwe beneficjentami nieśmiałych prób reformy rolnej w Południowej Afryce stają się nie czarni farmerzy, lecz partyjni dygnitarze lub ich totumfaccy. A nieudolność południowoafrykańskich rządów i korupcja, jakiej uległy, sprawiają, że z każdym rokiem pogłębia się przepaść między nieliczną garstką ludzi zamożnych i masami biedoty. Biali, którzy po upadku apartheidu zachowali własność i majątek, należą do zamożniejszej części społeczeństwa.

Krowokrady

Gilly Scheepers, właściciel farmy, na której żył, pracował i zginął Brendin Honker, bez wahania wskazał dziennikarzom, gdzie powinno się szukać zabójców. Opowiedział im o czarnej osadzie Fateng-Tse-Ntsho, która w ostatnich latach stała się jego zdaniem jaskinią złodziei bydła.

Dziennikarze pojechali za jego radą i wielu mieszkańców osady bez wahania przyznało, że nie mając żadnej pracy ani widoków na przyszłość, schodzi na drogę zbrodni, żeby zarobić na utrzymanie. Ponieważ większość farmerów z okolicy hoduje, jak Scheepers, bydło, kradną im nocami krowy i owce.

Biali farmerzy twierdzą, że pojedyncze kradzieże nie są problemem. Staje się nim natomiast działalność całych gangów „krowokradów” rabujących stada i pędzących je na rzeź w Johannesburgu albo na targowiska w pobliskim Lesotho, górzystym, niepodległym królestwie, otoczonym zewsząd terytorium Południowej Afryki.

Farmerzy, ale także opozycyjni posłowie i samorządowcy skarżą się też na korupcję wśród policji i sędziów, dzięki której członkowie gangów „krowokradów”, nawet przyłapani na gorącym uczynku, nie obawiają się niewoli i zwalniani za kaucją dokonują kolejnych zbrodni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej