Wygrana, czyli przegrana

Afrykański Kongres Narodowy, dawny ruch wyzwoleńczy, rządzący w Południowej Afryce trzecie dziesięciolecie po upadku apartheidu, odniósł kolejne wyborcze zwycięstwo. Tym razem uznano je za przegraną i początek końca panowania partii Nelsona Mandeli.
w cyklu STRONA ŚWIATA

05.11.2021

Czyta się kilka minut

Prezydent RPA Cyril Ramaphosa podczas ceremonii ogłoszenia wyników wyborów, Pretoria, 4 listopada 2021 r. / FOT. Shiraaz Mohamed / AP/Associated Press/East News /
Prezydent RPA Cyril Ramaphosa podczas ceremonii ogłoszenia wyników wyborów, Pretoria, 4 listopada 2021 r. / FOT. Shiraaz Mohamed / AP/Associated Press/East News /

Jak można nazywać nas przegranymi, skoro zdobyliśmy najwięcej głosów?” – Jessie Duarte, sprawująca obowiązki sekretarza generalnego Kongresu, nadrabiała miną, gdy komisja wyborcza ogłosiła w końcu wyniki wyborów samorządowych. „Tam i ówdzie przyjdzie nam dzielić się władzą z innymi, ale dla nas to żadna nowość, w naszej partii od zawsze ceni się grę zespołową”.

Afrykański Kongres Narodowy, ANC, zwyciężył w poniedziałkowych wyborach. Od 1994 roku, od pierwszej wolnej elekcji, w której mogli głosować czarni obywatele Południowej Afryki, ANC wygrywa zresztą wszystkie wybory. Nigdy wcześniej nie zdobył jednak tak mało głosów co teraz, zaledwie 46 proc., po raz pierwszy poniżej 50-procentowego pułapu, umożliwiającego samodzielne rządy.

Rekordowo niska była już wygrana w wyborach samorządowych sprzed pięciu lat – 54 proc. „Wyciągniemy naukę z naszych błędów i się poprawimy” – obiecywał Cyril Ramaphosa, dzisiejszy szef ANC i prezydent kraju. ANC wybrał go na przywódcę, by ratować coraz gorszą reputację, na jaką zapracował za rządów Jacoba Zumy (2009-2018), uchodzących dziś za epokę korupcji i nieudolności (choć za czasów poprzednika Zumy, Thabo Mbekiego, lat 1999-2008, sprawy nie przedstawiały się wiele lepiej).

W wyborach krajowych w 2019 roku, do których kongresowców poprowadził już Ramaphosa, ANC zdobył 57 proc. głosów, w wyborach krajowych zawsze zdobywał ich więcej niż w samorządowych, uznawanych za prawdziwy plebiscyt popularności partii. W tegorocznych nie pomógł już nawet Ramaphosa, choć rodacy darzą go sympatią i zaufaniem znaczenie większym niż partię, której przewodzi. Osobiście przewodził kampanii wyborczej, przejechał kraj wzdłuż i wszerz, uczestniczył w setkach wieców w wielkich miastach i małych miasteczkach, a nawet odwołał podróż do Glasgow na światową naradę klimatyczną (termin pokrywał się z terminem wyborów), a mimo to ANC zdobył jeszcze mniej głosów niż w 2016 roku. Nie tylko nie odzyskał utraconych wówczas samodzielnych rządów w Johannesburgu, Pretorii i Port Elizabeth (w Kapsztadzie został odsunięty od władzy już w 2006 roku), ale stracił je także w Durbanie, portowej metropolii w prowincji KwaZulu/Natal, ojczyzny Zulusów, rodaków Zumy, którzy po odsunięciu go od władzy przerzucili swoje głosy na partię zuluskich nacjonalistów, Inkathę, a latem, czyli w środku południowoafrykańskiej zimy, wywołali w Durbanie i Johannesburgu grabieże i rozruchy, w których zginęło prawie pół tysiąca osób. William Gumede, południowoafrykański badacz tamtejszej polityki, twierdzi, że bez Ramaphosy ANC mógłby nie zdobyć nawet 40 proc. głosów, jak w Johannesburgu, gdzie za partią Mandeli opowiedziała się ledwie trzecia część wyborców.

Zgoda, czyli upadek

Zgodnie z południowoafrykańskim porządkiem, niższe niż 50-procentowe zwycięstwo w wyborach oznacza konieczność podzielenia się władzą i rządów koalicyjnych. Tylko raz, po wyborach w 1994 roku, ANC dzielił się władzą z innymi. W tamtej elekcji uznano jednak, że dla dobra kraju, w pierwszych po upadku apartheidu rządach nikt liczący się w polityce nie powinien zostać pominięty. Dlatego choć ANC zdobył w nich prawie dwie trzecie głosów, w rządzie znaleźli się także przywódcy Partii Narodowej, twórczyni apartheidu, która zdobyła piątą część głosów, i Zulusi z Inkathy (dziesiąta część głosów). Potem z tej zasady przymusowej koalicyjności zrezygnowano, a ANC w kolejnych wyborach zdobywał po około dwie trzecie głosów (najwięcej, bo prawie 70 proc., w 2004 roku;  wtedy też, w 2006 roku, odniósł też najwyższe zwycięstwo w wyborach samorządowych – 65 proc. ) i rządził samodzielnie.

Wyniki poniedziałkowych wyborów samorządowych wskazują, że w jednej czwartej miast i miasteczek przez następnych pięć lat konieczne będą koalicyjne rządy. A choć w wyborach krajowych ANC radził sobie dużo lepiej niż w lokalnych, pojawiły się już wróżby, że w kolejnej elekcji, w 2024 roku, również może nie osiągnąć ponad połowy wyborczych głosów, a żeby dalej rządzić krajem, Kongres będzie musiał dobrać sobie koalicjanta.

„Jeśli ma to oznaczać nowe, lepsze czasy, to jako przywódcy polityczni musimy nauczyć się odładać na bok to, co nas dzieli, a nauczyć się pracować w zgodzie dla dobra wszystkich” – powiedział po wyborach Ramaphosa. Dotychczasowe koalicyjne doświadczenia – nie licząc pierwszego rządu Nelsona Mandeli z lat 1994-99 – Południowej Afryki nie są jednak najlepsze. Tam, gdzie po wyborach samorządowych z 2016 roku trzeba było tworzyć koalicyjne rządy – jak Johannesburgu czy Pretorii – kończyło się to zwykle politycznymi kłótniami, pretensjami, oskarżeniami i rozwodami.

Po poniedziałkowych wyborach wszystkie partie deklarują gotowość współpracy, ale z zastrzeżeniami. Przed wyborami, aby obrzydzić wyborcom ANC, partie opozycyjne zarzekały się, że nie wejdą z kongresowcami w żadną koalicję, gdyż oznaczałoby to z ich strony przyzwolenie na korupcję. Wszystkie niemal partie wykluczały też przymierze ze skrajnie lewicowymi i populistycznymi Bojownikami o Wolność Gospodarczą Juliusa Malemy, opowiadającym się za wywłaszczeniem i upaństwowieniem wszystkiego, co tylko się da, a zwłaszcza ziemi, farm, kopalń i banków. Malema z kolei obiecuje, że wejdzie w koalicję z każdym, byle tylko jego ludzie zostali dopuszczeni do urzędów. „Musimy nauczyć się rządzić” – zapowiada, sposobiąc się do objęcia władzy w całym kraju.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


Południowoafrykańscy polityczni wróżbici przepowiadają, że koalicyjne konieczności jeszcze bardziej osłabią ANC, że dojdzie w nim do kolejnych frakcyjnych wojenek i rozłamów, co może zmniejszyć jego szanse na samodzielne rządy już po wyborach w 2024 roku. Dla dobra Południowej Afryki, twierdzi William Gumede, byłaby to koalicja kongresowych pragmatyków i reformatorów Ramaphosy z umiarkowanymi liberałami z Przymierza Wolności, najsilniejszej partii opozycyjnej. Ramaphosa może jednak równie dobrze tych wyborów nie doczekać. Już w przyszłym roku czeka go walka o obronę przywództwa w ANC, a marny wyborczy wynik mu tego nie ułatwi. Podczas wyborczego zjazdu rzucą się na niego polityczni rywale, dawni dygnitarze z dworu Jacoba Zumy, których Ramaphosa, spełniając obietnice walki z korupcją, pozbawia posad i znaczenia, a nawet stawia przed sądami.

Żaden z poprzedników Ramaphosy nie dotrwał na stanowisku do końca przysługujących mu dwóch pięcioletnich kadencji. Nelson Mandela (1994-99) złożył urząd z własnej woli, tłumacząc, że jest na to za stary i pora oddać władzę młodszym. Następcę Mandeli, Thabo Mbekiego, na rok przed końcem drugiej i ostatniej prezydenckiej kadencji zmusił do ustąpienia Jacob Zuma, którego Mbeki za wszelką cenę starał się nie dopuścić do prezydentury. Zumę, na rok przed końcem drugiej kadencji, odsunął od władzy Ramaphosa.

Radość z upadku hegemona

Porażka, za jaką uznano wyborczą wygraną ANC, nie przekuła się jednak w zwycięstwo największych opozycyjnych partii. Najsilniejsza z nich Przymierze Demokratyczne zdobyło 22 proc. głosów, o 2,5 proc. mniej niż pięć lat temu. Jako dziedziczka białych liberałów z czasów apartheidu, Przymierze wciąż cieszy się w Południowej Afryce opinią partii białych, a próby zdobycia czarnych wyborców przez awansowanie na przywódców czarnych polityków zakończyły się niepowodzeniem. Niegdysiejsi czarni przywódcy Przymierza Mmusi Maimane i Herman Mashaba odeszli i pozakładali własne, konkurencyjne ugrupowania, a Przymierzu przewodzi od roku znów biały polityk John Steenhuisen.

Lepszy niż przed pięcioma laty wynik odnotowali Bojownicy o Wolność Gospodarczą, ale 10-procentowe poparcie też nie jest powodem do szczególnej radości. Sprawy w Południowej Afryce z roku na rok mają się gorzej, dochody spadają, rośnie bezrobocie i drożyzna, przestępczość utrzymuje się na tym samym, wysokim poziomie. Mimo wysiłków Ramaphosy, korupcja i nieudolność kongresowych dygnitarzy wciąż pozostają codzienną plagą, a zarządzane przez  nich urzędy i służby publiczne działają coraz marniej. Wszystko to jednak nie przysporzyło Bojownikom zbyt wielu zwolenników – wynik z poniedziałkowych wyborów jest niemal taki sam jak osiągnięty w wyborach krajowych w 2019 roku i tylko o półtora punktu lepszy niż w wyborach samorządowych sprzed pięciu lat.

Sukces osiągnęły natomiast partie odwołujące się do lokalnej tożsamości oraz nowe, co zdaniem znawców południowoafrykańskiej polityki może wskazywać na znużenie wyborców starymi, dominującymi partiami i niewiarą, by były one w stanie odwrócić stan rzeczy w kraju. Zuluska Inkatha okazała się największą zwyciężczynią wyborów w jej twierdzy, prowincji KwaZulu/Natal, stan posiadania zwiększył też Front Wolności+, ugrupowanie reprezentujące konserwatywnie nastawionych Afrykanerów, potomków Burów, pierwszych białych osadników.

Za wygranego może uważać się też Herman Mashaba, bogacz i były działacz Przymierza Wolności, który po wyborach w 2016 roku został burmistrzem Johannesburga. Złożył urząd i odszedł z partii w 2019 roku, a w poniedziałek jego utworzona przed rokiem partia ActionSA z kilkunastoprocentowym wynikiem przyszła jako trzecia na wyborczą metę w Johannesburgu i Gautengu, ustępując jedynie ANC i Przymierzu Wolności. Mashaba, konserwatysta i wyznawca wolnego rynku, podbierający głosy zarówno ANC, jak Przymierzu, zdobyłby pewnie jeszcze więcej głosów, gdyby nie opinia ksenofoba, jaką przypisano mu, gdy jako burmistrz występował przeciwko nielegalnym imigrantom zarobkowym, którzy stanowią dziś niemal jedną piątą prawie 6-milionowego już Johannesburga.

Niezły wynik osiągnął też były gangster z Kapsztadu Gayton McKenzie, który na czele własnej partii Przymierza Patriotycznego walczył o głosy koloredów (mulatów) w Kapsztadzie i przekonywał, że jako niedawny złoczyńca najlepiej wie, jak należy walczyć z przestępczością.

Niewiara

Poza rekordowo niską wygraną ANC, w listopadowych wyborach zanotowano też rekordowo niską frekwencję, ledwie 47-procentową (pięć lat temu zagłosowało prawie dwie trzecie wyborców), a w czarnych przedmieściach i osiedlach była ona jeszcze o kilka punktów niższa. Świadczy to o tym, że podobnie jak inne dawne ruchy wyzwoleńcze na południu Afryki, ANC, dziś partia rządząca, staje się ugrupowaniem zbierającym głównie głosy mieszkańców wsi. Młodzi z wielkich miast, niegdysiejszych bastionów ANC z czasów walki z apartheidem, nie uważają już partii Mandeli za swoją polityczną reprezentantkę. Nie czują, że powinni być jej winni wdzięczność i wyborcze głosy za jej walkę i zwycięstwo, jakie odniosła ostatecznie nad apartheidem.

Młodzi, w wieku od 18 do 30 lat, nie tylko nie poszli głosować, ale wielu (według południowoafrykańskich gazet – jedna trzecia) nie zarejestrowało się jako wyborcy. Postanowili nie korzystać z prawa głosu, o które ANC walczył przez ponad sto lat.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej