Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Że "widocznie Bóg tak chciał" i że "zastąpią go inni". To jest tak, jakby się nagle zobaczyło tuż koło siebie puste miejsce zamiast ręki i twarzy człowieka, który miał być gwarantowanym oparciem. Zabrakło kogoś, kogo się nie zastąpi, bo w Kościele każdy ma przecież powołanie jedyne i osobne. Zabrakło nie w porę, bo czas jest coraz trudniejszy i coraz bardziej ciemny, a on był jednym z przewodników, którzy wiedzieli, jak iść. A nadto zabrakło jakby w sposób niesprawiedliwy: bo któż przestaje pełnić służbę w wieku, w którym inni dopiero powoływani do niej, zostają na długie, bezpieczne lata?
Nie chcę nikomu narzucać tej swojej niezgody, ale się do niej przyznaję. Liczę, że powoli może zdominuje ją zwyczajnie żal. Że nie będzie już jego tekstów na ósmej stronie "TP" i nie wyjdzie żadna nowa jego książka. Że nawet jeśli jeszcze przyjadę do sanatorium w Nałęczowie, nie dowiem się o zwyczajowym spotkaniu z parafianami i kuracjuszami w miejscowym kościele, gdzie tak otwarcie mówił o troskach Kościoła i można było parę godzin pytać i słuchać. Że nie zwoła już powołanego przez siebie Zespołu Ocen Etycznych, aby jeszcze raz wypowiedział się o tym, co nas niepokoi
i co trzeba uczciwie do bólu ocenić.
Dlaczego jego serce nie wytrzymało? Dlaczego ciężar, który niósł, wyczerpał jego siły o tyle lat za wcześnie?
Czasem trzeba pogodzić się, że odpowiedzi nie będzie.
PS. Teraz jest żałoba. O wywiadzie Romana Graczyka w sobotniej "Rzeczpospolitej" za tydzień.