Dla serca zrobiłby wszystko

Religa: wata w uszy, klapki na oczy i robię to, co uważam za słuszne.

11.03.2009

Czyta się kilka minut

Ci, którzy naprawdę znali Zbigniewa Religę, nie z telewizji i z doniesień gazetowych, ale z sal operacyjnych, lekarskich kanciap, z rozmów, nad którymi unosił się papierosowy dym oraz zapach koniaczku, mówią o nim: odważny i mądry lekarz.

I jeszcze: był geniuszem, który dla serca zrobiłby wszystko. Chciał przedłużać życie ludzi, najpierw wykorzystując odkrycia naukowe i nowe technologie, potem - reformując służbę zdrowia. Wierzył, że da radę. Mówił: "wata w uszy, klapki na oczy i robię to, co uważam za słuszne".

Lekarze, koledzy i uczniowie wzdychają, że ta misja w połączeniu z wiarą we własne możliwości czasem go gubiła. Całe życie ryzykował, jechał po bandzie.

Superchirurg

Warszawiak, jedynak z nauczycielskiej rodziny. Ojciec - pepeesowiec z Żoliborza, wpoił w syna ambitne przekonanie, że jak już za coś się zabiera, ma to robić najlepiej, jak potrafi. Nauczył, że jak ktoś cierpi, to trzeba mu pomóc, żeby cierpiał mniej albo wcale. Żeby nie bolało.

Ambitny samouk. W liceum średni, na studiach - bardzo dobry, w swoim pierwszym szpitalu, Wolskiego w Warszawie - świetny. Stąd w połowie lat 70. wyjechał na staż do Stanów Zjednoczonych. Dojrzały jako mężczyzna i po pierwszych poważnych doświadczeniach jako lekarz. W Polsce operował dużo, miał genialne wyczucie, był opanowany. Potrafił przeprowadzić prawie każdy zabieg.

W Ameryce przeżył szok. Zobaczył nowoczesne szpitale, zaawansowaną medycynę, która sprawia, że choroby stają się mniej dotkliwe, można przedłużyć życie o lata. Lekarz wszystko może - uwierzył.

Szybko chłonął amerykańską wiedzę. "Jestem superchirurgiem - myślał. - W Stanach będę jednym z wielu, w Polsce zostanę najlepszym". I wrócił do kraju.

"Dopadła mnie pycha" - wspominał w szczerej rozmowie z Krystyną Bochenek i Dariuszem Kortką. Dziennikarzom opowiedział niezwykłe doświadczenie: na początku lat 80. zoperował 11 chorych, wszyscy umarli. - Po ostatnim zmarłym wypiłem duszkiem butelkę koniaku. Do domu odwieźli mnie koledzy.

Czyli lekarz jednak nie wszystko może. Pycha zniknęła, ale ambicja pozostała. Gdy usłyszał, że wyprodukowano lek, który zapobiega odrzuceniu przeszczepionego serca, oznajmił szefowi w warszawskiej Klinice Kardiochirurgii, że czas zacząć robić przeszczepy. Usłyszał, że nie ma mowy, bo to zbyt duże ryzyko. Ryzyko? O, to dla Religi było wyzwanie. Udowodni szefowi i sobie, że można przeszczepiać serca. Nawet w Polsce lat 80.

Wojownik

W kraju - puste półki, przygnębienie i szarość. Religa spakował się i pojechał na Śląsk. Ale nie było mowy o przejmowaniu kliniki po kimś. Zgodził się stworzyć śląską kardiochirurgię pod warunkiem, że będzie to robił od podstaw, z młodymi ludźmi. Gdy wpuścił na salę operacyjną dwudziestokilkulatków, w środowisku zawrzało, że działa niezgodnie z zasadami sztuki medycznej. Uspokoiło się dopiero, gdy zaczął odnosić sukcesy - ludzie z przeszczepionymi sercami umierali nie dzień po operacji, ale żyli rok, dwa, dziesięć. Dziś jeden z rekordzistów, Tadeusz Żytkiewicz, dożywa 22 lat po przeszczepie. Ma 82 lata!

Religa stawiał na młodych, ale wymagał od nich tyle, ile od siebie: pracowitości, uporu, koncentracji. Średni odpadali, zostawali najlepsi. Dziś połowa polskich kardiochirurgów to jego uczniowie, wielu pracuje za granicą. Pamiętają, jak na nich krzyczał, bezwzględnie krytykował. Klął jak szewc. A gdy się zorientował, że nie miał racji, przepraszał. Z tamtego czasu pochodzi sławne zdjęcie Religi z sali operacyjnej w Zabrzu: masywny mężczyzna siedzi na stołeczku. Znad maski widać oczy: choć podkrążone, zmęczone, to ciągle bystre, przygotowane do kolejnego starcia. To spojrzenie wojownika.

Jego uczniowie, dziś profesorowie - Andrzej Bochenek, Marian Zembala, Stanisław Woś - powtarzają: "To niezwykły, silny gość. Uczył nas, że nie można się poddawać. Nigdy".

A on sam śmiał się, że jak w Zabrzu przechodził pod pomnikiem przodownika pracy Pstrowskiego, to myślał: "Jestem prawie jak on".

Nigdy nie miał prywatnej praktyki, nigdy nie wziął od pacjenta koperty z pieniędzmi. Ani przed operacją, ani po. - Nie mam duszy kelnera, więc gdy ktoś mi daje pieniądze, to zwyczajnie mnie obraża - mówił Bochenek i Kortce.

To on zaczął chirurgicznie leczyć świeże zawały serca, stosować sztuczne komory serca, stworzył własny model biologicznej zastawki. Wszczepił serce dwuipółletniej dziewczynce. Rozpoczął badania nad rolą komórek macierzystych w leczeniu niewydolności serca. W końcu: uwierzył, że można stworzyć sztuczne serce, i od lat nad jego projektem pracuje w Zabrzu grupa współpracowników. Na zarzuty, że sztuczne serce to abstrakcja i nigdy nie uda się go zastosować, odpowiadał, że nie takie rzeczy stosowano w medycynie. Tak samo wierzył, że Polacy są w stanie wyprodukować robota kardiochirurgicznego.

Polityk

Jednak szybko zdał sobie sprawę, że kardiochirurgia potrzebuje pieniędzy, dużo pieniędzy. A łapę na nich trzymają politycy. Żeby je zdobyć dla medycyny, kardiochirurgii, naprawy systemu zdrowotnego, musiał wejść w obcy sobie świat. Przez 20 lat próbował lawirować między partiami a własną niezależnością.

W 1989 r. z rekomendacji podporządkowanego komunistom Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, ale nominalnie jako niezależny, bezskutecznie ubiegał się o mandat senatora. Zdobył go cztery lata później z listy Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform, politycznego ramienia Lecha Wałęsy.

Dlaczego raz wybrał Jaruzelskiego, a drugi raz Wałęsę? Wtedy i później odpowiadał tak samo: "Prezydent mnie zaprosił, jak mogłem odmówić?". I dodawał: "Nieważne, kto jest skąd, ważne, by miał czyste ręce". Poglądy miał prozachodnie, liberalne gospodarczo, opowiadał się za silną władzą wykonawczą, ale jednocześnie za rozwojem samorządności i decentralizacją.

Sondaże pokazały, że Polacy ufali Relidze. Imponował rozsądkiem, powagą, z jaką się wypowiadał, i odpowiedzialnością. Jako szef założonej przez siebie partii Republikanie wzywał do ratowania państwa i odbudowy jego autorytetu, ale przestrzegał, że nie da się tego zrobić bez zmiany stylu uprawiania polityki. "W społeczeństwach demokratycznych polityk, który okłamał wyborców, znika ze sceny politycznej, a nasi politycy obiecują, co chcą, potem rządzą, jak chcą, i wszyscy myślą, że tak musi być" - mówił.

Szybko porzucił Republikanów, wolał być solistą: "Każdy człowiek powinien postawić sobie pytanie, czy przyjmuje poglądy i wytyczne jakiejś partii, czy sam jest za siebie odpowiedzialny" - brzmiało jego credo. On chciał być odpowiedzialny za siebie.

Na coraz bardziej spolaryzowanej scenie politycznej z takimi poglądami mógł być zwycięzcą rankingów i sondaży, ale na sukces w wyborach - bez zaplecza kadrowego i finansowego - nie miał szans. Przekonał się o tym w 2005 r. w trakcie kampanii prezydenckiej. Jeszcze w czerwcu sondaże dawały mu pierwsze miejsce i 25 proc. głosów, ale na początku września musiał się wycofać.

Ta rezygnacja, paradoksalnie, otworzyła mu drogę na szczyty politycznej kariery: tuż po wyborach wygranych przez PiS i Lecha Kaczyńskiego został ministrem zdrowia.

W odczuciu wielu ludzi był najlepszym urzędnikiem tej ekipy. Nie zaszkodził mu ani tzw. podatek Religi - pomysł, by za leczenie ofiar wypadków drogowych płacili kierowcy (bubel prawny, z którego wycofał się rząd Tuska), ani protesty pielęgniarek obozujących przed gmachem premiera (żądały podwyżek pensji). Nawet zarzuty "Gazety Wyborczej", że pomógł w zorganizowaniu śledztwa w sprawie dr. Mirosława G. i że w czasach, gdy był ministrem, doszło do załamania polskiej transplantologii.

Skąd tak wielkie publiczne zaufanie? Może stąd, że Polacy widzieli, iż profesor mimo związków z polityką nie przestał jej nigdy traktować jako narzędzia dla osiągnięcia nadrzędnych celów: zdobycia pieniędzy na rozwój kardiochirurgii w Polsce, stworzenia sztucznego serca czy wybudowania wielkiego szpitala na granicy Gliwic i Zabrza. Może dlatego, że widzieli, jak rzucał wszystko i biegł do sali operacyjnej, a kolejny pacjent mówił: "Żyję dzięki Profesorowi".

***

To dlatego dziennikarze nie dziwili się, gdy na pytanie, co trzeba zrobić, żeby dostać Oskara Serca - nagrodę dla sponsorów kardiochirurgii, Religa odpowiadał: "Podarować dwa miliardy złotych".

Mówił to, zaciągając się kolejnym papierosem. To one go ratowały w chwilach "jazdy po bandzie", pozwalały zapanować nad stresem - i to one w końcu go zabiły. Diagnoza: złośliwy nowotwór płuc.

Przed śmiercią powiedział odważnie: "Popatrzcie na lekarza, który umiera przez papierosy. Nie popełniajcie mojego błędu, rzućcie palenie".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2009