Dla mnie gromy, błyskawice

Ks. Tomáš Halík:Nie wierzę w wiarę, która się "do czegoś przydaje" - bo jest np. uspokajająca, społecznie użyteczna czy moralnie uwznioślająca. Tylko temu, kto wierzy "jak dziecko", coś z tych rzeczy może być dodane. A wierzyć jak dziecko nie znaczy wierzyć naiwnie, tylko być otwartym, szczerym - i zdolnym do dojrzewania. Rozmawiał Norbert Schmidt

03.06.2008

Czyta się kilka minut

Norbert Schmidt: Obchodzi Ksiądz 60. urodziny. Jubileusze stanowią okazję do zatrzymania się i spojrzenia za siebie. Czy ma Ksiądz w ogóle czas, żeby się na chwilę zatrzymać?

Ks. Tomáš Halík: Nie bardzo - w ciągu roku akademickiego muszę pracować jak dwóch trzydziestolatków razem wziętych; kiedy rano, po kilku godzinach snu, brutalnie się wybudzam, biorąc lodowaty prysznic, proszę często Pana Boga, żeby wreszcie mnie już sobie zabrał i pozwolił w niebie porządnie i do woli się wyspać - a Pan poprzez te strumienie wody odpowiada: "Ależ, chłopcze, masz jeszcze tam w Czechach mnóstwo roboty!". Przez te wszystkie hiperaktywne lata nauczyłem się jednak jakiejś "kontemplacji w działaniu" - gdzieś tam, przy całej aktywności, nie przestaję rozmyślać, a może i rozmawiać z Najwyższym albo przynajmniej starać się Go słuchać.

Ale tak solidnie zatrzymać się i zastanowić, pozwalając w pełni wypłynąć całemu temu podskórnemu nurtowi, mogę dopiero w czasie corocznych tygodni samotności spędzanych w pustelni. Tam bez jakichkolwiek przeszkód jestem naprawdę sam na sam z Bogiem - także moje pisanie książek jest wtedy formą modlitwy i częścią stałej eucharystycznej adoracji. Tam, przed tabernakulum, z pewnością na owo "zatrzymanie się" mogę sobie pozwolić. Bez tego bym nie przeżył - fizycznie, psychicznie i duchowo.

Kiedyś powiedział Ksiądz żartem, że po pięćdziesiątce jest trochę tak jak u schyłku lata: "Nie ma już takiego skwaru i duchoty, ale człowiek może sobie jeszcze posiedzieć na dworze". Czy sześćdziesiąte urodziny postrzega Ksiądz jako przełom?

Myślę, że życie toczy się raczej według dwudziesto- czy dwudziestopięcioletnich cyklów. I że ten okres między pięćdziesiątką a siedemdziesiątką - jeśli nie pojawią się jakieś choroby lub nieprzewidziane tragedie, a człowiek zachowa w miarę rozumny tryb życia oraz stałą psychiczną i fizyczną aktywność - to mogą być naprawdę te "najlepsze lata", kiedy, jak w słoneczną jesień, zbiera się owoce i na przekór wszystkiemu, co wcześniej smuciło czy irytowało, można przyjąć postawę spokojnego dystansu lub łagodnej ironii. Tak ja przynajmniej przeżyłem tę ostatnią, dotychczas najszczęśliwszą i najpłodniejszą dla mnie dekadę i być może jeszcze przez chwilę będę tą drogą kroczył. Przypominam sobie, jak bardzo na początku lat 90. martwiłem się, gdy ktoś mnie atakował i krytykował, a ja usiłowałem mu wyjaśnić, że mam rację! Dziś już nie śledzę tego rodzaju napaści, a sąd o mnie pozostawiam Bogu. Mam wokół siebie grupkę bardzo mądrych ludzi, którzy nie szczędzą mi krytyki, ponieważ mnie kochają. Ja także krytykuję nasz Kościół i naszą wspólnotę tylko dlatego, że ją bardzo kocham i czuję za nią współodpowiedzialność.

Wiele razy słyszałem, jak Ksiądz cytował, a czasem parafrazował przedmowę ks. Józefa Tischnera do jednej z książek Adama Michnika. Tischner zadaje tam pytanie: "Po co Pan Bóg stworzył Michnika?". To całkiem dobre i przewrotne pytanie także dla Jubilata: Po co Pan Bóg stworzył Halíka?

Przez długi czas było to również dla mnie palące pytanie, które stawiałem Panu Bogu. Myślę, że teraz już wreszcie znam odpowiedź. Jest bardzo prosta: żeby robił to, co robi. Zupełnie szczerze: na początku lat 90. moje nazwisko było brane pod uwagę, gdy decydowały się losy ważnych stanowisk kościelnych, a 10 lat później, gdy chodziło o najwyższe stanowisko w państwie [Václav Havel wskazywał ks. Halíka jako swojego następcę na stanowisku prezydenta Czech - red.]. Bóg mi świadkiem, że żadnej z tych rzeczy nie pragnąłem i że najbardziej marzyłem o tym, by móc pozostać w świecie akademickim, wśród studentów na uniwersytecie i w kościele uniwersyteckim, ale też uczyłem się modlić: "Nie jak ja chcę, ale jak Ty chcesz". Musiałem się jednak przygotować na dwa alternatywne scenariusze życia, żeby je, gdyby Pan Bóg zechciał, realizować naprawdę dobrze - i faktycznie wiele się przy tej okazji nauczyłem. Jednak najcenniejszą rzeczą, jakiej się nauczyłem, była postawa wewnętrznej wolności, owa indiferentia, o której mówi mój ulubiony św. Ignacy, albo "brak przywiązania", "wyzbycie się pragnień", jak głoszą mistycy Wschodu i Zachodu, oraz dwa ostatnie przykazania Dekalogu, których ogromną doniosłość dopiero przy tej okazji zrozumiałem.

Pan Bóg był dla mnie łaskawy i ani jednej z tych ofiar ode mnie w końcu nie zażądał. Robię więc to, co robię najchętniej i w czym najpełniej chyba mogę pomnożyć talenty, które mi Bóg powierzył, i mocno ufam, że pozwoli mi to robić jeszcze przez chwilę - i że potem, już wkrótce, nie poskąpi mi czasu, w którym będę mógł wypuścić z ręki liczne obowiązki i funkcje i całkowicie poświęcić się temu, co przynosi chyba największe owoce oraz daje mi najgłębsze poczucie szczęścia i spełnienia - czyli pisaniu, pisaniu jako formie "modlitwy w działaniu". Jak uczył św. Tomasz z Akwinu: contemplata alliis tradere.

Fakt, że naprawdę nie zabiegam o żadne stanowisko, daje mi ogromną wolność: tak jak przez całe życie, tak i dziś mogę mówić tylko to, co myślę i czuję - a dzisiaj wiem ponadto, że gdyby ktoś usiłował mnie zmusić do czegoś innego, to czeka mnie błogosławiona wolność wczesnej emerytury - koniec końców wyżyłbym z samego pisania.

Pan Bóg stworzył zatem Halíka być może po to, by budował mosty między różnymi światami, ukazywał sprawy "także od tej drugiej strony", stwarzając w chrześcijańskim świecie przestrzeń, w której ludzie myślący będą mogli czuć się jak w domu, wolni i zadowoleni. Uczynił go na wzór drzewa, stojącego nieco na uboczu gęstego lasu, aby wyłapywało także błyskawice i gromy rzucane przez fanatyków i głupców różnego rodzaju, a mimo to nie ugięło się i nie przewróciło.

Przy całej stałości myśli i obszarów zainteresowań powoli zmieniają się u Księdza pewne akcenty i trochę też "ulubieni bohaterowie". Jung i Freud przesunęli się na plan dalszy, również Nietzschego już Ksiądz tak często nie cytuje. Nie zastąpili ich wprawdzie inni równie znani autorzy, ale coraz częściej pojawiają się takie nazwiska jak Charles Taylor, Nicolas Lash, Gianni Vattimo, John Caputo, a także w większej mierze niż poprzednio Joseph Ratzinger. Czy tak jest w istocie?

To prawda, od psychologii przesunąłem się mocno w kierunku filozoficznej refleksji nad wiarą i szukam punktów stycznych między myśleniem postmodernistycznym, mistyką i głęboką, oryginalną interpretacją tradycji, którą znajduję u Ratzingera czy Ursa von Balthasara.

W wywiadzie rzece sprzed 10 lat wymienił Ksiądz pięć obszarów swoich zainteresowań. Z pewnością wszystkie są aktualne, chciałbym jednak zapytać, gdzie dziś Ksiądz widzi główny punkt ciężkości?

Angażuję się przede wszystkim w dwóch dziedzinach, które uważam za kluczowe dla przyszłości świata i losów Europy.

W pierwszym przypadku chodzi o komunikację między religiami i kulturami, gdzie staram się ukazać filozoficzno--teologiczne i psychologiczne warunki zapobiegania konfliktom i rozwijania kultury dialogu. W drugim - o poszukiwanie "kompatybilności" między kulturą zsekularyzowaną a chrześcijaństwem, tak by chrześcijaństwo nie usiłowało ani zbyt łatwo przystosowywać się do współczesnego świata, wyprzedając swoją tożsamość (bo wtedy nie miałoby czego zaoferować) ani nie zamykało się w sobie. Po prostu, aby Kościół był głosem prorockim, a równocześnie pełnił rolę zrozumiałego, wiarygodnego i kompetentnego partnera w dialogu kulturowym.

Z tym wiąże się także moja próba nowego teologiczno-duchowego spojrzenia na ateizm, zwłaszcza na przeżycie "zaćmienia Boga" - czy "śmierci Boga" - w obliczu zła i cierpienia w świecie. Chcę ukazać, że "ateizm bólu" i uczciwe wątpliwości nie są dla wiary czymś zewnętrznym i nieprzyjaznym, że teolog nie potrzebuje ich ani tłumić, ani lukrować nabożnymi frazesami, ale włączyć je w kontekst paschalny, w "teologię krzyża". Inspirując się mistyką karmelitańską, przywołuję "ciemne noce dziejów" czy "kolektywne ciemne noce".

Rozważam i piszę o tym, że jednym z głównych zadań wiary jest "obalanie bożków" - pozbawianie rzeczy relatywnych aury absolutu - i że głównym celem życia duchowego jest wewnętrzna wolność, "wyzbycie się pragnień", "brak przywiązania" do czegokolwiek, bycie otwartym na Tajemnicę. Wiara nie ma oferować "pewników", gotowych prawd, lecz uczyć życia w obliczu tajemnicy, uczyć życia w dialogu z rzeczywistością, a nie prowadzenia monologu zarozumiałych "właścicieli prawd". A zatem: poszukuję odpowiedniej formy duchowości dla chrześcijanina, który chce wytrwać i rozwijać swoją wiarę we współczesnym pluralistycznym i bardzo skomplikowanym świecie.

Jak więc dzisiaj odpowiedziałby Ksiądz na pytanie: czym jest wiara i do czego się przydaje?

Jakoś nie wierzę w wiarę tych, którzy wierzą dlatego, że to się "do czegoś przydaje" - że to jest zdrowe, uspokajające, społecznie użyteczne czy moralnie uwznioślające. Tylko temu, kto wierzy "jak dziecko" - ponieważ kocha - mogą być ewentualnie wszystkie te rzeczy dodane. Wierzyć jak dziecko nie znaczy wierzyć naiwnie, infantylnie, z wyłączeniem krytycznego myślenia - dziecko nie jest żadnym głuptaskiem. Wierzyć jak dziecko znaczy być otwartym, ciekawym świata, spontanicznym, szczerym - i zdolnym do wzrostu i dojrzewania. W takim właśnie sensie jestem żarliwym zwolennikiem "małej drogi" św. Teresy z Lisieux i "nagiej wiary" mistyków - wiara wyzwolona z ludzkich iluzji i "metafizycznych pewników" jest "mała" w kategoriach tego świata, ale jest to "wiara Boża", ponieważ Bóg czyni wielkie rzeczy tylko w stosunku do tego, co światu wydaje się małe.

Wierzę w "wiarę drugiego oddechu", wielkanocną wiarę "ukrzyżowaną i zmartwychwstałą", jeżeli przedtem "odziedziczonej wierze" czy pierwszej żarliwości konwertytów zabrakło tchu (lub został im on odjęty). W takiej sytuacji niektórzy zwracają się w stronę ateizmu, inni w stronę fundamentalizmu i fanatyzmu albo kurczowej wiary typu "hip, hip, hurra - alleluja", żeby przekrzyczeć własne wątpliwości. Ja wierzę w milczącą cierpliwość nadziei. Tak, wiara bywa często cierpliwością wobec milczącego Boga. I to także jest forma dialogu, być może najgłębsza i najbardziej radykalna.

Niemało katolików postrzega u nas Księdza jako swego rodzaju enfant terrible czeskiego Kościoła lub jakiegoś "modernistę". A jednocześnie jest Ksiądz lubianym autorem w rzekomo "fundamentalistycznie katolickiej Polsce" - jeśli już pozostajemy przy takim mechanicznym etykietowaniu. Jeden z przyjaciół, polski dominikanin, opowiadał mi, że często cytowany jest tam Ksiądz przez biskupów, że książki Księdza czytane są w klasztornych refektarzach, a biskupi polecają je niemal jako lekturę obowiązkową seminarzystom i kapłanom. Otrzymał Ksiądz prestiżowe nagrody od katolików w Polsce, Austrii i Ameryce. Nie wywołuje to u Księdza jakiegoś "kryzysu tożsamości"?

Kiedy wyjeżdżam za granicę i stwierdzam, że jestem tam traktowany niemal jak klasyk, czuję się zawstydzony, ponieważ uważam, że każdy porządny autor w takiej sytuacji powinien się znaleźć przynajmniej kilka lat po śmierci. Iluż to ludzi w Kościele, którzy całym swoim życiem starali się o jakieś dobro, doznawało nieustannych szykan i dopiero po śmierci uznano ich zasługi! Również całe pokolenie pionierów soborowej teologii - Urs von Balthasar, Daniélou, Chenu, de Lubac - było przez dziesięciolecia szykanowane - i dopiero w bardzo późnym wieku doczekało się uznania (Jan Paweł II koił potem ich rany, przydzielając im kardynalskie kapelusze). Ja na ich tle jestem nikim - ale to, co mnie spotkało ze strony "katolickiego Talibanu", starego kierownictwa wydziału teologicznego [skąd ks. Halíka usunięto po głośnym konflikcie - red.], nie trwało długo i w efekcie przyczyniło się do najszczęśliwszego kroku w moim życiu zawodowym: do przejścia na ukochany wydział filozoficzny. Nieprzyjaciele mogą czasem człowiekowi pomóc bardziej niż przyjaciele. A kiedy zobaczyłem, jak ci, którzy kopali pode mną doły, sami ze wstydem w nie wpadli, zrobiło mi się ich żal.

Dziś przed kamienowaniem chroni mnie fakt całkiem oczywisty, że słowa, za które kiedyś zbierałem tyle dowodów nienawiści, przeważnie się potem sprawdzają. Więc jeśli ktoś z uporem uważa mnie za "okropne dziecko", to jest to dla mnie odświeżające wspomnienie młodości i moich początków. Biada tym, których wszyscy chwalą!

W ostatnim czasie mocno włącza się Ksiądz w debaty publiczne, także te o charakterze politycznym. Głośno wyraził Ksiądz swój sprzeciw w sprawie kontrowersyjnej "wystawy" "Bodies", eksponującej martwe ciała chińskich więźniów. Niedawno wywołał Ksiądz oburzenie swoją zdecydowaną postawą w czasie wyborów prezydenckich [ks. Halík był mocno krytyczny wobec kandydatury Václava Klausa - red.].

Ten, kto patrzy na społeczeństwo w sposób zawężony, wyłącznie przez ekonomiczną lornetkę - zwróconą w dodatku w stronę wąskiej grupy ludzi sobie podobnych - może z pewnością powiedzieć, że "nigdy nie mieliśmy tak dobrze jak teraz". Jeśli jednak ktoś spogląda na scenę polityczną z dystansem i ma okazję przyjrzeć się głębiej duchowemu i moralnemu życiu społeczeństwa, ten nie znajduje wielu powodów do optymistycznych, nadętych sformułowań. Jesteśmy ciężko chorym społeczeństwem, w którym narasta barbarzyństwo i nieuczciwość, zawiść, jednostkowa i grupowa niewrażliwość, agresja. Ideolodzy "wszechmogącej ręki rynku" robią wszystko, by obniżyć poziom kultury w każdej dziedzinie. A nasz Kościół jest ciągle zbyt zamknięty i zapatrzony w siebie - kiedy już zabierze głos w jakiejś sprawie społecznej, to często trzeba się tego wstydzić. "Politycy chrześcijańscy" chętnie wymieniliby moralność na majątek kościelny, aby na koniec - wbrew moim ostrzeżeniom - pozbyć się zarówno czci, jak i majątku. Wspomniany lunapark z martwymi ciałami w Teatrze Lucerna był jedynie czubkiem góry lodowej - wskazującym na absolutny cynizm wobec kwestii życia i śmierci; plany zalegalizowania eutanazji są kolejnym, rzecz jasna, daleko bardziej niebezpiecznym przejawem zagubienia sensu wartości i zdrowego rozsądku.

I chociaż w pracy z młodymi, a także podczas licznych wizyt w całej republice, spotykam wielu bardzo otwartych, ciekawych i myślących ludzi, to jednak widzę wokół nas takie mnóstwo niepokojących zjawisk, że niemal codziennie muszę zmagać się z pokusą zgorzknienia i rezygnacji. Nie poradziłbym sobie, gdyby moja nadzieja była tylko "z tego świata". Jeśli w swoim sumieniu odczuwam obowiązek - jako ksiądz, jako intelektualista i jako obywatel - reagowania na nieład wokół nas, czynię to, choćby mnie za to spotykały góry pogróżek, ataków, nienawiści i oszczerstw. Nie liczę już, że władze kościelne kiedyś zdecydowanie ujmą się za mną - choć czasem przypominam im o ich obowiązkach, broniąc w ten sposób także ich honoru. Zvěřina i Mandl, moi nauczyciele, z pewnością na moim miejscu robiliby to samo. Tischner także.

Co w ostatnich dziesięciu latach sprawiło Księdzu największą radość?

Kiedy co roku w wigilię Zmartwychwstania Pańskiego patrzę w oczy dziesiątkom młodych ludzi, których mogłem znowu doprowadzić na drodze wiary do źródła chrztu, albo kiedy w pustelni kończę pisanie kolejnej książki i czuję, że daję światu coś, co znów może pomóc ludziom w ich drodze do Boga. Po prostu w każdej chwili, w której zdaję sobie sprawę, że mogę być ołówkiem czy batutą w ręku Boga. Kiedy ludziom, którzy dziękują mi za moją posługę, za kazania czy książki, mówię żartem wskazując na niebo: "Szefowi!", traktuję ten żart bardzo poważnie. Nie ma nic piękniejszego niż doznanie, że w tym, co człowiek zrobił, "Szef" rzeczywiście miał swój udział, że Jego dzieło dokonywało się "przeze mnie" i że nie jest to powód do dumy, lecz do głębokiej wdzięczności.

W przededniu pięćdziesiątych urodzin powiedział Ksiądz, że "wszystkie moje marzenia się spełniły. Słupek z napisem »otrzymał« jest pełny". Czy dodałby dziś Ksiądz coś do tego? Czy ma Ksiądz jakieś wielkie marzenie. Jakiś "tajny plan"?

Miałem spełnione, niezmiernie barwne, ciekawe i szczęśliwe - choć nie zawsze proste - życie. Bóg naprawdę w niczym wobec mnie nie jest dłużny. Ja natomiast mam wobec Niego wielki dług. I bardzo bym jeszcze pragnął przynajmniej część tego długu spłacić.

Przeł. Andrzej Babuchowski

Rozmowa ukazuje się równolegle w "Perspektivach", dodatku do czasopisma "Katolický týdeník".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, teolog, psycholog, duszpasterz. Wykładowca Uniwersytetu Karola w Pradze. Profesor socjologii, i teologii, doktor filozofii. Laureat Nagrody Templetona (2014) przyznawanej za przekraczanie barier między nauką a wiarą. W czasach komunizmu jedna z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2008