Chrześcijaństwo jutra

Potrzebujemy nowego Soboru Jerozolimskiego, który podzieli zadania: jedni zadbają o tych wierzących, którzy potrzebują bezpiecznych zasad z przeszłości, inni wsłuchają się w Boże wezwania nadchodzących czasów.

02.11.2020

Czyta się kilka minut

 / LUIS ACOSTA / AFP / EAST NEWS
/ LUIS ACOSTA / AFP / EAST NEWS

Kilkanaście dni temu w światowych mediach ukazała się sensacyjna informacja z Watykanu. Papież Franciszek zaszokował świat, bo przemówił o homoseksualistach i ich prawach do miłości w sposób ludzki, jak normalny człowiek XXI wieku, który ma serce i rozum na swoim miejscu. Przemówił, jakby nie było tych stuleci strachu, prześladowań i nienawiści wobec ludzi o odmiennej orientacji seksualnej, jakby nie było uprzedzeń, które skutkowały niezmierzoną liczbą ludzkich tragedii i wielu doprowadziły do samobójstwa.

Tym razem papież nie poprzestał na odwołaniu do tego niby kompromisowego, niby postępowego, ale w rzeczywistości naznaczonego hipokryzją i niekonsekwencją stanowiska współczesnych dokumentów kościelnych. One z jednej strony zachęcają do współczującego podejścia do osób LGBT, a z drugiej wierzącym homoseksualistom proponują jako jedyne możliwe do przyjęcia rozwiązanie dożywotnią abstynencję seksualną. Nigdy nie zapomnę oczu i głosu pewnego geja ze środowiska intelektualistów katolickich, kiedy na moje słowa, aby rozważyć możliwość przyjęcia jego związku jako mniejszego zła – co wtedy w dobrej wierze uważałem za wspaniałomyślne i postępowe z mojej strony jako spowiednika – zareagował cichym pytaniem: „Dlaczego mam pojmować mój życiowy związek, który trwa w miłości, wierności i wzajemnym wsparciu, jako zło?”.

W następnych dekadach przeżyłem wiele niespodzianek, kiedy spostrzegałem, że wyobrażenia o wysokim odsetku gejów wśród kleru katolickiego nie są bynajmniej podszytymi złą wolą pomówieniami ze strony nieprzyjaciół Kościoła. Poznałem ich całe spektrum: od tych, którzy rzeczywiście żyli we wstrzemięźliwości i celibacie, a do stylu ich duszpasterstwa przenikało jakieś delikatne, rozumiejące macierzyństwo, aż po tych, którzy w ogóle nie mieli ochoty przyznawać się do swojej orientacji, żyli podwójnym życiem i wewnętrzny konflikt związany z tą sytuacją kompensowali sobie superkonserwatywną agresją wobec homoseksualistów. Dzięki swojemu psychoterapeutycznemu doświadczeniu u najbardziej gorliwych bojowników przeciwstawiających się „tsunami homoseksualizmu” niemal zawsze rozpoznaję księdza, który zakrzykuje swój osobisty problem.

Reakcja na słowa papieża

Najważniejsze nie jest to, co papież w tym filmie dosłownie mówi; przecież jego wsparcie partnerstwa rejestrowanego (ale nie „małżeństwa”) osób LGBT i ludzkiego podejścia do nich jest długotrwałe i znane z szeregu poprzednich wystąpień. Czekałem, jaka będzie tym razem reakcja konserwatywnych nieprzyjaciół Franciszka. Czy będzie podobnie, jak po innej ludzkiej wzmiance papieża w encyklice „Amoris laetitia” o tym, że wszystkim rozwiedzionym i poślubionym na nowo nie trzeba koniecznie, w każdych okolicznościach i na zawsze twardo odmawiać Eucharystii i wymuszać seksualnej wstrzemięźliwości w drugim małżeństwie, ale że należy analizować mądrze i łagodnie każdy przypadek z osobna oraz dać przestrzeń także indywidualnemu sumieniu? Czy będą nowe „synowskie napomnienia” konserwatywnych teologów, dubia (wątpliwości) kilku kardynałów? Tych, którzy domagają się od papieża bezkompromisowej wierności literze prawa – a zatem dokładnie takiego stanowiska, przeciw któremu Jezus przez całe życie walczył z elitami religijnymi swojego czasu.

Myślę, że ci współcześni faryzeusze dopiero zastanawiają się nad tym, co robić. Niektórzy biskupi zareagowali w ten sposób, że oto rubaszny papież przejęzyczył się przed kamerą, jego wypowiedzi nie mają żadnej dogmatycznej ważności. Znany komentator czeskiej redakcji Radia Watykańskiego pośpiesznie zaczął tłumaczyć, że słowa papieża zostały wyrwane z kontekstu i zmanipulowane. Wśród wysokich czeskich przedstawicieli Kościoła znalazła się i taka wersja (podszyta teorią spisku): reżyser filmu jest homoseksualistą i pracuje na zamówienie, aby w ten sposób wpłynąć na wynik zbliżających się wyborów prezydenckich w USA.

Dwa przeciwstawne światy

Spiskowe teorie o tym filmie na pewno by zadowalały kręgi, które prezentują jako obrońcę „wartości chrześcijańskich” amoralnego, zakłamanego, aroganckiego politycznego cynika, który całym swoim życiem, postępowaniem i sposobem wypowiadania się pokazuje, że jego jedynym bogiem są pieniądze, za które może sobie kupować najdroższe przedmioty zbytku, najwyższe wieżowce, piękne żony, które potem zmienia jak koszule, a także najwyższe stanowiska polityczne na tej planecie (człowieka niedojrzałego do jakiejkolwiek odpowiedzialności politycznej). Tak, są wśród nich ewangelikanie i katoliccy ultrasi. Ludzie, którzy reagują jak automaty bez rozumu i sumienia: kiedy tylko ktoś przyciśnięciem guzika zapali lampkę z napisem „kryminalizować aborcję!”, „precz z homoseksualistami, cudzoziemcami i imigrantami!”, zaraz skaczą tak, jak im zagra, choćby to był nawet sam diabeł. W ogóle ich nie interesują moralne i intelektualne cechy takiego człowieka, staje się on dla nich natychmiast „chrześcijańskim bohaterem”.

To całkiem logiczne, że ci, którzy podziwiają Trumpa, nienawidzą Franciszka. Nie chodzi tu tylko o zwykłe preferencje polityczne, ale o zasadniczy kulturowy i moralny wybór. Jeśli Kościół ma być „szpitalem polowym”, to do jego proroczych celów należy też diagnostyka moralno-politycznego klimatu w społeczeństwie. Możliwe, że to właśnie Kościół w naszej części świata, Kościół, który ma za sobą doświadczenie prześladowania, teraz, w epoce nadużywania przez polityczną skrajną prawicę symboli chrześcijańskich, nie powinien pozostać „Kościołem milczącym”.

Papież nie reformuje dogmatów

Wróćmy jednak do Franciszka i jego stylu reformy Kościoła. Papież nie jest rewolucjonistą zmieniającym naukę Kościoła. Ludzie, którzy go dobrze znają, mówią o nim: „On nie jest teologicznym progresistą, on jest miłosierny”. To klucz do zrozumienia jego osobowości i reformy.

Ten papież nie zmienia pisanych norm, nie burzy wewnętrznych struktur – zmienia jednak praktykę życia. Przemienia Kościół nie z zewnątrz, ale znacznie dokładniej – duchowo, od wewnątrz. Przemienia go duchem Ewangelii, rewolucją miłosierdzia. W jego przypadku nie są to puste, pobożne frazy – i dlatego jego reforma ma szansę przemienić Kościół i zbliżyć go do samego jądra przesłania Jezusa znacznie bardziej niż liczne reformy w przeszłości.

Nacisk na zmianę zachowania bardziej niż zmianę litery i struktur inspirował z jednej strony działania pierwotnego Kościoła, a z drugiej filozofię politycznego ruchu oporu w czasach komunizmu. W Liście do Filemona czytamy paradygmatyczną opowieść: apostoł Paweł zajął się zbiegłym niewolnikiem, ochrzcił go i zwrócił jego chrześcijańskiemu panu, dodając, że będzie mu służyć nadal, ale żeby pamiętał, że teraz jest to jego brat w Chrystusie. Chrześcijaństwo nie zaleca opartej na przemocy rewolucji, obalenia władzy posiadaczy niewolników, jak w powstaniu Spartakusa. Wzywa do wytworzenia moralnego klimatu ludzkiego braterstwa i wzajemnego szacunku, godności i wartości każdej osoby ludzkiej, klimatu, w którym niewolniczy system musi w końcu wydać ostatnie tchnienie.

Widzę pewną analogię tej politycznej etyki w antykomunistycznym ruchu oporu, przede wszystkim w Karcie 77 w Czechosłowacji. Sygnatariusze Karty nie domagali się rewolucyjnego obalenia komunistycznych rządów w czasie sowieckiej okupacji, ale wzywali rząd, aby przestrzegał swoich własnych praw (i dobrze wiedzieli, że rząd tych wezwań nie potraktuje poważnie). Temu wezwaniu towarzyszył apel do obywateli, aby zaczęli się zachowywać jak ludzie wolni – tak jakby prawo rzeczywiście obowiązywało. Sygnatariusze Karty tak żyli, jakkolwiek musieli się liczyć z represjami. Niemniej ten przykład pokojowego moralnego oporu i alternatywnego stylu życia stał się szkołą odwagi. Później, pod koniec lat 80., doprowadziło to do masowych demonstracji i szybkiej kapitulacji komunistów z na pozór „niewiarygodną lekkością”. Na pewno dobrze jest uważnie analizować różne czynniki, które doprowadziły do annus mirabilis 1989, ale byłoby cynicznym całkowicie zapomnieć o doświadczeniu, że wielu wtedy, przynajmniej na krótki czas, zaczęło się naprawdę zachowywać jak ludzie wolni.

Tak, szczególny typ „katolicyzmu bez chrześcijaństwa” (właśnie ten, którego pupilem jest dziś Donald Trump) przypomina swoją mentalnością nie tylko uczonych w Piśmie i faryzeuszy naszego czasu, ale także biurokratyczny, komunistyczny reżim w fazie jego ostatecznego rozkładu. Jak z tym bagażem kościelnej historii żyć, zachować szacunek do Kościoła, wierność Ewangelii i czerpać siłę z Bożej obietnicy, że nam da „przyszłość pełną nadziei”?

Franciszek nie zmienia dogmatów, nie występuje nawet przeciw kościelnym dokumentom, przypominającym konserwę, której termin przydatności do spożycia dawno minął i teraz jest niebezpiecznie toksyczna. Podobnie Sobór Watykański II oficjalnie nie odwołał np. niemożliwych do obrony klątw Piusa IX pod adresem wolności sumienia, wolności druku i religii (słynny „Syllabus”), ale zamiast tego wydał obowiązujący dokument (konstytucja „Gaudium et spes”), gdzie te dotąd odrzucane wartości uczynił integralną częścią nauki Kościoła. Zmiana stylu pastoralnego (także ostatni Sobór uznał się za pastoralny) na pewno jednak spowoduje, że liczne struktury i urzędowe sformułowania prędzej czy później po cichu wywietrzeją.

Franciszek swoim przykładem chrześcijańskiego męstwa inspiruje do tego, abyśmy się niektórymi zjawiskami we współczesnym Kościele nie dali ani zastraszyć, ani zniechęcić i zachowywali się jak wolne dzieci Boże, odpowiedzialnie używali wolności, do której wyzwolił nas Chrystus. I nie dali sobie nałożyć jarzma niewoli religii kodeksów – jak do tego w Liście do Galatów wzywa apostoł Paweł.

„Nic wielkiego się nie stało, wszystko zostanie po staremu!” – wołają zdenerwowani wyznawcy martwej religii. Tak, nie stało się nic takiego, na czym mogliby papieża Franciszka przyłapać albo za co ukamienować, tak jak Jezusa chcieli ukamienować jego współmieszkańcy z Nazaretu. Nie jest heretykiem. Również ci, którzy przyjmują jego wezwanie do duchowej odnowy Kościoła, nie są heretykami. Trzeba w jego duchu wierzyć w rewolucyjną moc Bożego Miłosierdzia, które jest alfą i omegą jego teologii – także wtedy, gdyby Franciszek stracił siły, aby kontynuować potrzebną reformę.

Na początku Roku Miłosierdzia niektórzy z nas mieli teologiczne wątpliwości, czy pojęcie miłosierdzia nie przedstawia miłości Bożej nadmiernie „z góry”. Stało się jednak jasne, dlaczego papież wzywa nas do miłosierdzia, przez które zapraszamy Boga w złożone i bolesne sytuacje, nie jako gwaranta niezmiennych zasad, ale jako życzliwą, wielkoduszną, wyrozumiałą, przebaczającą i uzdrawiającą siłę przemiany człowieka, Kościoła i społeczeństwa.

Linia horyzontalna ludzkiego braterstwa – o której papież opowiada w encyklice „Fratelli tutti” – potrzebuje także wertykalnej linii miłości jako nieskończonego miłosierdzia, które przekracza wszystkie wyobrażalne po ludzku granice. Do miłości bez granic możemy tylko podążać jak do celu spełniającego się dopiero w objęciach Boga. Ten ideał nie może stać się „prawem”, jak większość najważniejszych wyzwań Jezusa, ale musi być stale prowokującym i prorocko ekscytującym impulsem, który dla żadnego chrześcijanina nigdy nie może stać się „sprawą raz na zawsze załatwioną” .

Pandemia fundamentalizmu

Przyznaję, że w tych dniach, kiedy koronawirus zabija ludzi w mojej ojczyźnie, nie mogę pozbyć się obaw przed jeszcze jedną pandemią: fundamentalizmu i fanatyzmu. Patrząc na katolickich wielbicieli Trumpa, muszę walczyć z pokusą sceptycyzmu co do tego, czy w ogóle możliwy jest jeszcze jakikolwiek „ekumeniczny dialog wewnątrz Kościoła katolickiego”. Dialog międzyreligijny, a szczególnie dialog z wykształconymi i refleksyjnymi ludźmi spoza Kościoła wygląda mi czasem na łatwiejszy od próby komunikacji z ludźmi, którzy łączą religię z tendencjami populistycznymi i nacjonalistycznymi. Pół wieku swojego życia śniłem wielki sen o zjednoczeniu wszystkich wierzących w Chrystusa. Dziś ten sen się rozpłynął.

Istnieją podziały, ale nie między Kościołami, tylko w poprzek. Podziały, które wyglądają dla mnie na niemożliwe do pokonania. Naprawdę nie mogę kroczyć pod jednym sztandarem z ludźmi, którzy z wielką pewnością siebie twierdzą, że wiedzą, iż Bóg stworzył świat w ciągu sześciu dni, albo że Mojżesz jest autorem Ksiąg Mojżeszowych (łącznie z fragmentem o własnej śmierci); którzy argumentują przeciwko wyświęcaniu kobiet w ten sposób, że Jezus pomiędzy swoich apostołów nie wybrał żadnej kobiety (nie wybrał też nikogo z nas, nieobrzezanych – czy my zatem mamy prawo teraz wyświęcać nie-Żydów?); z ludźmi, którzy nie wiedzą, że głośne ostatnio zwycięstwo grup pro-life w Polsce i kryminalizacja aborcji bardziej niż obronie nienarodzonych przysłuży się turystyce aborcyjnej Polek do Czech i na Słowację, ale zła aborcji w rzeczywistości nie powstrzyma. W Polsce trwa właśnie najszybszy proces sekularyzacyjny w całej Europie – ci biskupi, którzy krótkowzrocznie wspierają nacjonalistycznych polityków cynicznie nadużywających chrześcijaństwa, ponoszą winę za to, że młode pokolenie na dobre odejdzie od Kościoła i „katolicka Polska” może podążyć za „katolicką Irlandią” w przepaść historii.

Niemała część chrześcijan ma tak zredukowaną pozytywną stronę swojej wiary, że tożsamość chrześcijańską opiera na walce kulturowej, na wojnie przeciw prezerwatywom, aborcji, związkom homoseksualistów itp. Tak negatywnie określony katolicyzm Franciszek miał odwagę nazwać neurotyczną obsesją.

Na pewno nie wystąpię z Kościoła, w którym nadal będę się spotykać u jednego Stołu Eucharystycznego z ludźmi o takich poglądach. Dobrze wiem, że jestem omylnym i błądzącym człowiekiem. Walczę jednak z wielką wątpliwością: czy nie należy z realizmem zaprzestać prób tworzenia ekumeny wszystkich chrześcijan i raczej zaangażować wszystkie siły do pogłębiania płodnej ekumeny (dzielenia się, synergii, wzajemnego wzbogacania) z ludźmi myślącymi – zarówno wierzącymi, jak i niewierzącymi? Czy mamy nadal tracić czas i energię na puste próby dialogu z ludźmi, dla których samo to słowo wzbudza gniew i reakcje obronne – jakkolwiek chyba jesteśmy w stanie zrozumieć ich subiektywne motywacje do takich zachowań?

Jeden z działaczy czeskiej katolickiej prawicy, wojujący przeciw Unii Europejskiej, przymierzany przed laty na stanowisko ministra kultury, w wykazie nieprzyjaciół „prawdziwego Kościoła” wymienił obok siebie ekumenizm i homoseksualizm. Dziś ludzie o podobnej mentalności z poparciem części hierarchii kościelnej dostają się do ciał kierujących publicznymi mediami w naszym kraju, a na Węgrzech i w Polsce ci wyznawcy nieliberalnej demokracji (czyli państwa autorytarnego) krok za krokiem likwidują wolność mediów, wymiaru sprawiedliwości, organizacji pozarządowych i uniwersytetów.

Wąska ścieżka

Tak, razem z tymi ludźmi i ja recytuję to samo „Ojcze nasz” oraz „Credo”. Nie zaprzeczam, że są wśród nich ludzie osobiście dobrzy i szczerzy. A jednak obawiam się, że żyjemy w nieprzezwyciężenie odmiennych wszechświatach. Po pewnym sławnym, apokaliptycznym kazaniu o zepsutym świecie, w którym nie było nawet małej iskry ewangelicznej wiary, miłości i nadziei, kiedy kaznodziei nie można było usprawiedliwiać tym, że to człowiek prostoduszny, straciłem ufność, że z ludźmi tej mentalności – choć formalnie jesteśmy w jednym Kościele – naprawdę łączy mnie ta sama religia. W pełni podzielam stanowisko jednego z największych chrześcijańskich przywódców XX wieku, kard. Carla Marii Martiniego: „Nie boję się ludzi, którzy nie wierzą, ale ludzi, którzy nie myślą”. Uświadomiłem sobie jednak, że granica między ludźmi, którzy myślą, a tymi, którzy nie myślą, na pewno nie jest tożsama z podziałem na ludzi wykształconych i niewykształconych. Nie domagam się elitarnej religii dla wykształconych. Ten podział leży głębiej, w ludzkich sercach.

Czuję, że jestem na jednej łodzi z ludźmi, którzy kierują się współczesnym naukowym rozpoznaniem we wszystkich dziedzinach, w których wiedza jest kompetentna, a jednocześnie stawiają sobie poważne etyczne i duchowe pytania. Droga między religijnym fundamentalizmem niemałego odsetka chrześcijan i tak samo aroganckim, scjentystycznym fundamentalizmem wojujących ateistów jest czasem wąska i trudna. Jestem jednak głęboko przeświadczony, że dziś jest to droga naśladowania Chrystusa.

Możliwe, że jeszcze moglibyśmy uniknąć schizmy dzięki jakiejś formie nowego Soboru Jerozolimskiego, o którym czytamy w Dziejach Apostolskich, by na nim podzielić zadania: niech jedni dbają o tych wierzących, którzy pragną dających poczucie bezpieczeństwa zasad z przeszłości, a inni niech wsłuchują się w Boże wezwania nadchodzących znaków czasu. Często myślę o tym, że dziś jesteśmy w podobnej sytuacji, jak apostoł Paweł, kiedy zostawił Jakuba, Piotra i innych czcigodnych apostołów, aby poświęcili się pracy wśród judeochrześcijan (w tej części Kościoła, która szybko zanikła), i wyprowadził odważnie młode chrześcijaństwo z wąskich granic judaizmu do ówczesnej oikúmené – do zupełnie innego kontekstu kulturowego. Z misji Pawła wyrosło to, co dziś nazywamy chrześcijaństwem i co prawdopodobnie czeka na podobną odwagę do przekraczania dotychczasowych granic.

Czy Franciszek nie pokazuje nam dziś – i to nie tylko tym ostatnim wystąpieniem – takiego rozumienia Ewangelii, takiego stylu zachowania wobec przyrody, takiego podejścia do ludzi, szczególnie tych na marginesie, które w proroczy sposób wskazują na to, co jutro będziemy nazywać chrześcijaństwem? Tożsamość chrześcijańska nie spoczywa w bezruchu, ale jest w ruchu ducha, który w historii uczniów Jezusa stale głębiej wprowadza nas do pełni prawdy. Nie wzywam do bezkrytycznego kultu osoby i poglądów Franciszka, ale do kultury duchowego rozróżniania i do rozwijania tego, co jednocześnie wiedzie do jądra Ewangelii i do odważnej, twórczej odpowiedzi na znaki czasu. © Przełożył TOMASZ MAĆKOWIAK

KS. TOMÁŠ HALÍK (ur. 1948) jest filozofem, teologiem i socjologiem. Tajnie wyświęcony na księdza, stał się jedną z ważniejszych postaci podziemnego Kościoła w Czechach. Później m.in. doradca prezydenta Havla, wykładowca Oksfordu, Cambridge i Uniwersytetu Karola, duszpasterz akademicki. Autor kilkudziesięciu książek. Laureat Medalu św. Jerzego przyznawanego przez „Tygodnik Powszechny”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, teolog, psycholog, duszpasterz. Wykładowca Uniwersytetu Karola w Pradze. Profesor socjologii, i teologii, doktor filozofii. Laureat Nagrody Templetona (2014) przyznawanej za przekraczanie barier między nauką a wiarą. W czasach komunizmu jedna z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2020