Dla ćpunów nie ma litości

Represja zamiast wychowania - tak wygląda efekt polskiej ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Policja, prokuratury i sądy jednakowo traktują bossów narkotykowych i użytkowników, przy których znajdą okruchy marihuany. "Tygodnik" jako pierwszy dotarł do wyników tych badań.

03.06.2008

Czyta się kilka minut

Na przełomie 2004 i 2005 roku Marcin Sentkowski, rocznik 1982, miał wrażenie, że wreszcie rozpoczyna normalne życie.

Dwa lata wcześniej skończył leczenie w ośrodku Monaru w Zachodniopomorskim i wrócił do rodzinnej Warszawy. W styczniu jego żona miała urodzić córeczkę. Zaczął lepiej zarabiać - zaraz po leczeniu roznosił ulotki, później zajął się wykończeniówką. Zdał egzamin maturalny i powoli przymierzał się do egzaminów na resocjalizację.

Pod koniec roku odezwała się przeszłość. Otrzymał wezwanie do zakładu karnego.

Sentkowski ćpał od 15. roku życia, głównie brązową heroinę, która mniej więcej od połowy lat 90. robiła furorę w Warszawie, a później w całym kraju. "Braun" okazał się pułapką dla młodych Polaków, przyzwyczajonych do opinii, że prawdziwy narkoman daje w żyłę. Nowa heroina przyjmowana była głównie drogą wziewną. Uzależniała jeszcze szybciej niż tradycyjny "kompot".

Sentkowski szybko wszedł w uzależnienie. Utrzymywał się, kradnąc radioodtwarzacze z samochodów.

Sentkowski, dziś spokojny, dobrze zbudowany 26-latek, przeszedł typową drogę polskich narkomanów: sięgnął dna, siedział w areszcie, podejmował nieudane próby leczenia, wyrzekła się go najbliższa rodzina. Wszystko wskazywało jednak, że jego historia będzie miała happy end. Po 8-miesięcznym pobycie w areszcie zdecydował się kolejny raz podjąć leczenie, tym razem skuteczne. W ośrodku poznał przyszłą żonę.

Na przełomie 2004 i 2005 roku sąd skazał Sentkowskiego za to, że ten 6 lat wcześniej nie zapłacił 100 zł grzywny. Odwiesił też wcześniejszy wyrok. Pracownicy Monaru z Zachodniopomorskiego próbowali interweniować: przesłali do sądu szczegółową opinię, pokazującą, że mężczyzna przeszedł pozytywną drogę. Przedstawili też promesę zatrudnienia - okazało się, że Sentkowski łatwo nawiązuje kontakt z młodymi pacjentami ośrodków i chce pracować jako terapeuta.

Sentkowski: - Zapomniałem o tej grzywnie, w ogóle niezbyt wiele pamiętałem z tamtego czasu, kiedy byłem w ciągu. Ale to było tylko 100 złotych, a ja byłem już w innym miejscu niż sześć lat wcześniej. Wyprostowałem się, miałem na to dowody.

Sąd nie znalazł okoliczności łagodzących i automatycznie odwiesił poprzedni wyrok, nie korzystając z możliwości ulgowego potraktowania mężczyzny. Nikt nie sprawdził, jak Sentkowski ułożył sobie życie, czy odpokutował za przeszłość, czy też nadal ćpa brązową heroinę i włamuje się do samochodów.

Musiał stawić się w zakładzie karnym.

Nikt nie prowadzi ogólnopolskich statystyk pokazujących, ile takich przypadków zdarza się w skali kraju. Przybliżone pojęcie dały badania prowadzone w ramach projektu Connections przez Małopolskie Stowarzyszenie Probacja i naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego pod kierownictwem prof. Krzysztofa Krajewskiego, znanego w całej Europie kryminologa i szefa powołanego w kwietniu przez ministra sprawiedliwości zespołu do spraw przygotowania projektu zmian w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii. Na przykładzie 108 spraw jako pierwsi w kraju naukowcy zbadali, jak funkcjonuje restrykcyjna ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii z 2005 roku.

Jeśli potraktować wyniki badań jak soczewkę, w której skupia się cały kraj, są dla ustawy miażdżące. Mimo że autorzy unikają uogólnień i zbyt mocnych stwierdzeń, z badań wynika, że policyjno-prokuratorsko-sądowe tryby, w jakie trafiają osoby używające narkotyków, mielą w bezlitosny sposób każdego, zrównując rasowych dilerów z uzależnionymi i przypadkowo złapanymi amatorami.

Narkomani zniknęli - jest dobrze?

Jeśli porównać obecny wygląd polskich ulic z tym sprzed 2000 r., kiedy skryminalizowano posiadanie każdej ilości środków odurzających, społeczeństwo ma prawo być zadowolone i uznawać, że metoda twardej ręki przyniosła znakomite rezultaty, a problem polskich narkomanów został opanowany. Narkomani zniknęli z peronu pierwszego na Dworcu Centralnym, gdzie przez całe lata prowadzili bujne życie towarzyskie i handlowali narkotykami. Nie ma ich przy wyjściu z Centralnego na Aleje Jerozolimskie - miejscu, które nie tak dawno przypominało ruchliwy bazar narkomański. Szczęśliwi są krakowscy sklepikarze z okolic Bramy Floriańskiej - cieszą się, że zaćpani do nieprzytomności delikwenci i dilerzy nie odstraszają już turystów.

Uzależnieni i specjaliści od walki z narkomanią przekonują jednak, że wprowadzenie ustawy, choć wymazało narkomanów z oficjalnej przestrzeni, nie zmieniło ani ilości narkotyków na rynku, ani liczby użytkowników. Zmieniły się jedynie sposoby na zdobywanie nielegalnych substancji. Stałe miejsca spotkań nie są już potrzebne.

Grzegorz Wodowski, pracownik krakowskiego Monaru: - Narkoman może nie mieć butów, może chodzić w łachmanach, ale musi mieć telefon. Bez telefonu nie ma współczesnej narkomanii. Narkotyki dostarczane są jak pizza. Dzwonisz, umawiasz się na godzinę na jakimś rogu albo "tam, gdzie przedwczoraj", przyjeżdża samochód. Transakcja trwa chwilę i laik nie zwróci na nią uwagi.

Ostrożne szacunki mówią, że liczba uzależnionych w Polsce waha się między 60 a 80 tys. osób.

Marta Gaszyńska, przewodnicząca stowarzyszenia Jump 93, zrzeszającego warszawskich użytkowników metadonu (zamiennika heroiny kontrolowanego przez państwo): - Czasem myślę, że ta ustawa robi społeczeństwo w konia. Narkomani zeszli do podziemia, więc wydaje nam się, że problem zniknął. Guzik prawda. Ćpania jest wciąż tyle samo, jak w Warszawie zwijają jednego dilera, na jego miejsce pojawia się dzień później następny. Zmieniło się na pewno to, że wśród dilerów jest coraz więcej rasowych bandytów. A oni są zdecydowani na wszystko.

Zdrowy rozsądek policji

Pytania o sens funkcjonowania ustawy w takim kształcie pojawiają się już na etapie pracy policji. - Byliśmy przekonani, że najwięcej ujawnień takich przestępstw ma miejsce w weekendy - opowiada prof. Krajewski. - To logiczne, bo wtedy popyt na narkotyki jest największy. Tymczasem policja najczęściej łapie użytkowników we wtorki i środy. To oznacza, że statystyka nie pokazuje stanu rzeczy, tylko opowiada o intensywności działań policyjnych.

Tylko 20 proc. przypadków posiadania narkotyków zostało ujawnionych podczas działań operacyjnych. Połowa to wynik służby patrolowej, prawie 10 proc. sprawców wpadło podczas rutynowej kontroli drogowej. A to pozwala zapytać, czy policjanci nie działają na chybił trafił.

Komenda Główna Policji nie potrafi odpowiedzieć, dlaczego we wtorek funkcjonariusze działają skuteczniej niż w weekendy. Kontruje natomiast zarzuty o przypadkowość zatrzymań. - To są prawidłowe tendencje, oznaczają, że piony zwalczające przestępczość narkotykową koncentrują się na cięższych gatunkowo przestępstwach niż posiadanie środków odurzających. Służba patrolowa musi reagować na wszystkie wykroczenia. Nie mamy zresztą informacji, co było powodem poszczególnych zatrzymań. Może kierowca zachowywał się podejrzanie, może miał inne przedmioty pochodzące z przestępstwa? - tłumaczy podinspektor Grażyna Puchalska z biura prasowego Komendy Głównej Policji.

Krzysztof Krajewski: - Paradoksalnie można powiedzieć, że te dane świadczą o zdrowym rozsądku policji. Gdyby chciała ona tak konsekwentnie wyłapywać palaczy trawki i stawiać ich przed sądem, najwyższe żniwo miałaby w weekendy. Sądy zakorkowałyby się do reszty.

Do więzienia za opaloną fifkę

Prawdziwie dramatyczne zapisy raportu krakowskich kryminologów dotyczą jednak pracy prokuratur i sądów. Z badań wyłania się bezduszność i schematyzm, z jakimi obie instytucje traktują oskarżonych o posiadanie narkotyków.

Według danych KGP w 2007 roku policjanci wykryli 63 700 przestępstw z Ustawy o Przeciwdziałaniu Narkomanii. Połowa z nich związana jest z posiadaniem, ponad jedna czwarta - z handlem. 1300 przestępstw dotyczyło posiadania znacznych ilości substancji odurzających. W tej chwili w polskich aresztach i zakładach karnych siedzi ponad 400 osób skazanych za posiadanie.

Najczęściej przed sądem stają posiadacze marihuany i amfetaminy. Niemal połowa oskarżeń ze zbadanych przez krakowskich kryminologów dotyczy przypadków posiadania do 1 grama. - Nawet jeśli przyjąć, że część z oskarżonych prowadziła ostrożny rodzaj handlu i do miasta wychodziła z niewielkimi partiami narkotyku, większość przypadków dotyczy posiadania konsumenckiego - uważa prof. Krajewski.

Z badań wynika, że ani prokuratury, ani sądy nie biorą pod uwagę celu posiadania narkotyku. Mniej niż 30 proc. oskarżonych była badana przez biegłych pod kątem uzależnienia lub poczytalności. Zapisy o alternatywnych rozwiązaniach, takich jak zobowiązanie do podjęcia leczenia, uczestnictwa w terapii lub zawieszenie postępowania wobec osoby gotowej podjąć terapię, pozostają martwe. Nie istnieje przepływ informacji pomiędzy sądem a dzielnicowymi, którzy często mają informacje o oskarżonym.

- W ostatnim czasie pomagaliśmy pisać wnioski około 10 osobom, które prosiły sąd o zawieszenie postępowania na czas leczenia. Bez skutku - twierdzi Grzegorz Wodowski.

Prokuratura stosuje też powszechnie praktykę "nadoskarżania". Prokuratorzy w drobnych sprawach oskarżają z przepisu przewidującego surowszą karę, zamiast stosować niższą karę więzienia, ograniczenie wolności lub grzywnę.

Marcin Sentkowski: - Już w więzieniu dołożyli mi wyrok za posiadanie. W 2000 roku policja złapała mnie z trzema plastikowymi woreczkami. Znaleźli 0, 017 grama pyłu po brązowej heroinie. Ja jestem przeciwnikiem legalizacji narkotyków, ale gdzieś tu się gubi ludzka miara. 0,017 grama to jest coś, czego nie ma.

Marta Gaszyńska ma w swoich archiwach kolekcję podobnych przypadków: - Niedawno mój przyjaciel odsiedział 3 miesiące za opaloną fifkę, pustą! Powołano biegłego, który ustalił, że fifka służyła do palenia marihuany - opowiada. - Miał wcześniej wyrok, więc nie mógł dostać zawieszenia. Bez litości.

Wodowski zna przypadek kobiety, która o mały włos trafiłaby do więzienia za pół tabletki ecstasy.

- Co w tym dziwnego? - komentuje proszący o anonimowość prokurator z Warszawy. - Większość tych spraw to drobnica, którą prokuratorzy i sędziowie nie chcą zaprzątać sobie głowy. W pewnym sensie oskarżeni są ofiarami niewydolnego systemu. Jeśli mam 200 spraw na głowie, te sprawiają wrażenie najłatwiejszych i kończę je najszybciej. Cienka teczka, jasne dowody. Nie ma czasu na szczegóły. Na dodatek narkoman rzadko kiedy chce się bronić, dyskutować. To bardzo wygodna sytuacja.

Prof. Krajewski: - Jestem daleki od tego, by oskarżać wymiar sprawiedliwości o to, że dyskryminuje uzależnionych. Część z nich zapomina o wyrokach, zaległych sprawach, grzywnach, i płaci za to wielką cenę, czasem po wielu latach. Ale jeśli tak surowa ustawa została uchwalona, by łatwiej skazywać dilerów, i jeśli Kraków pokazuje tendencje ogólnopolskie, to państwo poniosło fiasko. Poszliśmy po linii najmniejszego oporu, najważniejsza jest represja, leczenie zeszło na dalszy plan.

+++

Marcin Sentkowski wyszedł po 20 miesiącach, dzięki pomocy pracownika organizacji pozarządowej. W więzieniu był już na tyle mocny, że nie wszedł z powrotem w narkotyki, które przenikają z wolności na teren zakładów karnych w dużych ilościach.

Przedstawiciel organizacji przez 2 godziny przekonywał sąd, że skazany nie jest tym samym człowiekiem, który ćpał i kradł radia prawie 10 lat wcześniej. Sentkowski pamięta, że przed nim stanęło na wokandzie kilku oskarżonych o posiadanie.

Ich sprawy trwały po 15 minut.

Do Grzegorza Wodowskiego z krakowskiego Monaru ostatnio zadzwoniła jedna z podopiecznych. Po kilku latach ćpania i jednym wyroku dostała się na program metadonowy, skończyła kurs florystyki, znalazła pracę. Okazało się, że sąd wysłał za nią list gończy, bo policjant, który przyszedł na wywiad środowiskowy, nie zastał jej w domu.

Dzwoniła już z aresztu.

- Czasem zastanawiam się, czy nie zorganizować kursów wylizywania torebek po amfetaminie - żartuje jeden z warszawskich terapeutów. - Wtedy dowody nie byłyby tak oczywiste. Może sąd uważniej przyglądałby się sprawom?

Michał Olszewski: Minister Ćwiąkalski powołał niedawno zespół do spraw przygotowania projektu zmian w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii, a wyniki krakowskich badań są mocnym orężem. Jakie zmiany będziecie forsować?

Barbara Wilamowska: Jest kilka szczegółów, co do których nie mamy wątpliwości. Przede wszystkim chcemy umożliwić przerwy w karze dla skazanych uzależnionych, tak, by mogli leczyć się na wolności. Po zakończeniu leczenia sąd sprawdzałby jego efekty i, w zależności od wyników, mógłby warunkowo umorzyć postępowanie albo nakazać powrót do więzienia.

Podobne rozwiązania już istnieją, ale są martwe. Prokurator albo sędzia mogą zawiesić postępowanie na czas leczenia, jednak nie chcą tego robić. Dlaczego?

Po pierwsze, takie zapisy dotyczą wcześniej niekaranych, a wielu uzależnionych ma już za sobą wyroki. To są zazwyczaj łatwe postępowania, szybko się je zamyka, a decyzje o zawieszeniu postępowania bardzo całą procedurę wydłużają.

Ale efekt jest taki, że wysyłamy z automatu do więzienia ludzi, zamiast poszukać innych rozwiązań.

To prawda. Nawet jeśli zostawić aspekt etyczny, pozostaje czysta ekonomia. Więzienie jest bardzo drogim pomysłem na prostowanie ludzkich pomyłek. Drogim i mało skutecznym. Dlatego w Ministerstwie przygotowujemy takie zmiany w ustawie, które zobowiążą sądy do wprowadzenia obowiązkowej diagnostyki przedsądowej. Sędzia musi wiedzieć, czy stoi przed nim uzależniony, sporadyczny użytkownik czy oskarżony, który w ogóle narkotyków nie bierze. Przepisy, które to regulują, są martwe. Sędziowie powołują biegłych jedynie do stwierdzenia, jaki narkotyk posiadał przy sobie oskarżony, ewentualnie w sytuacjach, kiedy chcą sprawdzić jego poczytalność. Automatyzm w takich sytuacjach jest niedopuszczalny. Za dużo tracimy.

Z badań wynika, że najczęściej przed sądem stają "przestępcy", których złapano z jednym skrętem w garści. Powrócicie do pomysłu legalizacji miękkich narkotyków?

Na pewno nie. Ministerstwo nigdy tego nie chciało. Lepiej zmienić tylko te elementy ustawy, które w oczywisty sposób nie zdały egzaminu, i pracować nad zmianą nastawienia sędziów i prokuratorów, tak, by nie zapominali, że w tle suchych, prostych spraw o posiadanie kryją się najczęściej wielkie dramaty.

Barbara Wilamowska jest socjologiem i prawnikiem, przez 7 lat pracowała w Monarze, założyła też Stowarzyszenie Probacja, zajmujące się pomocą oskarżonym i osobom wychodzącym z zakładów karnych. Obecnie w Ministerstwie Sprawiedliwości jest koordynatorem Krajowego Programu Przeciwdziałania Narkomanii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2008