Narkotyki biorą dzieci

Szesnaście procent licealistów eksperymentowało z substancjami psychoaktywnymi. Większość z nich się nie uzależni, nie zniszczy sobie życia. Będą brać weekendowo. Zachęcanie ich do abstynencji to za mało. Możemy zadbać, żeby brali bezpiecznie.

10.11.2019

Czyta się kilka minut

 / IL. JOANNA RUSINEK
/ IL. JOANNA RUSINEK

Pierwszego bucha dał mu ojciec. Marcin miał wtedy 12 lat, był na Mazurach z ojcem i jego kolegą. Kolega na łódce wyjął skręta, zaczęli palić, któryś zapytał: „a jak byśmy Marcinowi dali?”.

– Ja wtedy nawet nie paliłem papierosów. Dali mi papierosa, żebym spróbował, czy umiem się zaciągnąć. Potem pociągnąłem „bucha”. Pamiętam, że poczułem się zmęczony, położyłem się spać. Miałem piękny, przygodowy sen.

W jego śnie Aleksander Kwaśniewski bił się z Bronisławem Komorowskim. Marcin pomagał Kwaśniewskiemu, a dziś jest zaskoczony, że wtedy w ogóle wiedział, kim jest Komorowski. Ma 25 lat, wychował się w małej wsi. Do miasta trafił wraz z początkiem liceum. Miasto zaoferowało mu wyższy poziom intelektualny i drugie spotkanie z narkotykami.

– Pojechaliśmy na obóz nad morze. Na pierwszym postoju odeszliśmy od autokaru, ktoś wyciągnął lufkę. Staliśmy grupką koło stacji benzynowej, paliliśmy marihuanę, nikt nie zareagował. Dla mnie nie było w tym żadnej grozy, to nawet nie była decyzja. Później jeden z kolegów spytał: „Marcin, bierzesz z nami kwasa?”. Odpowiedziałem: „Jasne, a co to?” – wspomina.

Może miał sporo szczęścia. Kolega od pytania dobrze wprowadził go w to, czym jest LSD. Tłumaczył, jakie mogą być reakcje i co wtedy będą robić. Wcześniej ustalili kilka możliwych scenariuszy. Kwas wzięli nad morzem, na plaży, w nocy. LSD przyjmuje się najczęściej w postaci nasączonych listków wsuwanych pod język. Przypominają małe znaczki pocztowe. Marcin wspomina to jak zapalenie lampki w głowie. Mógł sobie przyświecić, porozglądać się po własnym mózgu. Potem wzeszło słońce, a ktoś z telefonu puścił „Wish You Were Here” Pink Floydów. Marcin mówi, że to dobre wspomnienie.

Nie tylko gorzej

Dzisiaj młodzi ludzie, którzy eksperymentują z narkotykami, trafiają do innego świata niż ten, od którego zaczynał Marcin. Popularny pogląd mówi, że ten świat jest gorszy: łatwiejsza dostępność, mniejsza kontrola, niesprawdzone substancje i coraz niższy wiek inicjacji narkotykowej. Tylko niektóre elementy tego obrazu są prawdziwe. Grzegorz Wodowski, terapeuta, kierownik krakowskiej poradni Monaru, wyjaśnia: – Jak mantrę powtarza się, że młodzi ludzie coraz wcześniej zaczynają. Gdyby od 20 lat ten wiek inicjacji spadał, to dzisiaj rejestrowalibyśmy narkotyki przyjmowane prenatalnie. Tymczasem w przypadku marihuany pierwszy kontakt przypada średnio na 16. rok życia, co nie oznacza, że niektórzy nie sięgają po nią wcześniej. Zresztą większość statystyk dotyczących używania narkotyków jest od lat raczej na stałym poziomie. To, co się zmienia, to jego charakter.

Brak potwierdzenia tezy, że bierzemy coraz więcej. Według raportu z 2018 r. jakikolwiek narkotyk w ciągu ostatniego roku wziął co dziesiąty młody człowiek (wiek 15-34). W Unii Europejskiej jesteśmy na 18. miejscu. W badaniu CBOS „Młodzież” to samo pytanie zadano uczniom szkół ponadgimnazjalnych. W ciągu ostatniego roku brało 16 proc. uczniów – najmniej od dziesięciu lat. 49 proc. nie wiedziało, gdzie i od kogo mogłoby kupić narkotyki – to najwyższy wynik od 1994 r.

To zaskakujące, bo dostępność i akceptowalność społeczna narkotyków znacząco wzrosły. Internet i pojawienie się dopalaczy dostarczyło wielu możliwości. Od darknetu po serwisy z ogłoszeniami, fora i narkotaksówki kursujące w większych miastach. Dwa lata temu dziennikarze „Gazety w Krakowie” przeprowadzili eksperyment, w którym w kilkadziesiąt minut, z popularnego serwisu z ogłoszeniami, zamówili 4cmc, czyli klefedron, zamiennik nielegalnego mefedronu.

– Zmieniło się jeszcze jedno. Narkotyki przestały być tematem dużych miast. Dzięki internetowi docierają wszędzie i każdy może mieć do nich dostęp – dodaje Grzegorz Wodowski. Ale największą zmianą w ciągu ostatnich dziesięciu lat było według niego pojawienie się dopalaczy.

Dizajn

– Szczyt popularności przypadł na okres mojego liceum – mówi Marcin. Dzisiaj mieszka w Warszawie. Studiuje, fotografuje i handluje narkotykami. W tej kolejności, bo nie jest hurtowym dilerem. Bardziej kontaktem dla znajomych, którzy wiedzą, że Marcin umie załatwić zioło i kwas. Ma znajomości.

Nazwy „dopalacze” używa niechętnie. Zresztą nie występuje ona nigdzie poza Polską. Za granicą funkcjonują designer drugs albo legal highs, pojęcia znacznie bardziej precyzyjne. Dopalacze to syntetyczne narkotyki produkowane albo w celu osiągnięcia konkretnych doznań, albo w celu obejścia systemu prawnego. Posiadanie większości z nich jest legalne (handel już nie).

Marcin: – Kumpel sprowadzał dużo towaru, nawet współpracował z Chińczykami. Myśmy się wtedy czuli jak pionierzy. Mieliśmy okazję testować, opisywać coś zupełnie nowego. Ja nie byłem na pierwszej linii frontu, zawsze korzystałem z zaufanych rekomendacji znajomych. W 2010 r. rząd Donalda Tuska poszedł na wojnę z dopalaczami. W październiku inspektorzy zamknęli ponad 1400 sklepów, rekwirowano towar, kolejne substancje trafiały na listę zakazanych.

– Tusk miał sensowną chęć walki z tym – przyznaje Marcin. – To był absolutnie bezproblemowy dostęp, sklepy stacjonarne. Nawet ludzie prowadzący te sklepy się bali, część z nich zaczęła trzymać broń pod ladą. Tylko że zakazane substancje zaczęto modyfikować, tak by obejść przepisy. Zamieniano grupy w łańcuchach chemicznych, zmieniano nazwę. Efekt był zawsze ten sam: nowa wersja była bardziej toksyczna i mniej bezpieczna.

Odwrotny skutek

Kryminalizowanie kolejnych substancji jak leci czasem przynosiło odwrotny skutek.

Wodowski: – Na rynku pojawiały się nowe, jeszcze groźniejsze, a e-sklepy szybko pozbywały się tych dopalaczy, które zaraz miały zostać wpisane na listę. Sprzedawano je taniej i w większych ilościach. Wtedy najczęściej dochodziło do zatruć.

Tę walkę rząd wygrał tylko częściowo. Spożycie spadło kilkukrotnie, ale w 2018 r. było ponad 4 tys. przypadków zatrucia. Ciągle pojawiają się nowe substancje. Tylko w 2018 r. Główny Inspektorat Sanitarny zarejestrował 55 nowych substancji – ponad jedna na tydzień.

– Wiele osób ze środowiska terapeutów miało taką refleksję: skoro przez lata nie poradziliśmy sobie z kilkoma tradycyjnymi narkotykami, to jakie mamy szanse przy takim napływie nowych substancji? – mówi Grzegorz Wodowski i dodaje: – Dopalacze wprowadziły dużo zamieszania w pracę terapeutów. Zwłaszcza w programach, które skupiają się na redukcji szkód, poprawie bezpieczeństwa ludzi, którzy biorą. Nowe narkotyki dużo ciężej ocenić, zweryfikować.

Wśród nowych narkotyków najbardziej popularne są dwie grupy – katynony i syntetyczne kannabinoidy. Pierwsze to psychostymulanty, najczęściej kolejne pochodne zakazanego mefedronu. Drugie to syntetyczne odpowiedniki marihuany, np. popularny kiedyś „Mocarz”, i stanowią około 25 proc. wszystkich dopalaczy. Są nawet 20 razy mocniejsze od naturalnej marihuany.

Marcinowi syntetyki prawie zabrały życie. To jedyny narkotyk, o którym powie, że ma z nim problem.

– Problem z syntetykami jest taki, że widząc gotowy produkt, nie jesteś w stanie określić stężenia. Ja, mimo że wiedziałem, co robię, czasem traciłem przytomność, dostawałem padaczki. Pewnego razu zapaliłem akurat w domu. Tata wszedł do pokoju i poczuł. Zacząłem mu tłumaczyć, że wszystko w porządku. Przewróciłem się w środku zdania, a on zadzwonił po karetkę. Karetka przyjechała po 17 minutach, mieli mnie zabierać, kiedy nagle zatrzymało się krążenie. Obudziłem się trzy dni później. Ale jakbym wtedy skończył tamto zdanie, byłoby źle.

Nigdy później nie zapalił syntetyka. Mówi, że po 2015 r. wszyscy, którzy się znali na dragach, przestali tego dotykać.

Niepewność

Dr hab. Maciej Pilecki jest ordynatorem Oddziału Klinicznego Psychiatrii Dorosych, Dzieci i Młodzieży w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie: – Szacuję, że co dziesiąty pacjent trafia do nas przez narkotyki. W kolejnych 30 procentach przypadków narkotyki są tłem dla innych problemów.

Pilecki potwierdza, że designer drugs zmieniły świat narkotyków: – W zasadzie całą wiedzę sprzed dziesięciu lat musimy odrzucić, bo jest nieaktualna. W nielegalnym obiegu jest kilkaset substancji [720 według raportu GIS – red.]. Większość przyjmowanych narkotyków to mieszanina kilku różnych środków. Często niepewność tego, co się bierze, jest jednym z elementów ekscytacji przyjmowanym środkiem.

W większości przypadków dokładnego składu lekarze nie są w stanie ustalić nawet na podstawie testów narkotykowych. Opierają się na rozmowie z pacjentem. Tylko że często sam pacjent, zwłaszcza osoba początkująca, nie wie, co dokładnie wzięła. Po wspomnianym eksperymencie „Gazety w Krakowie” zakupiona próbka została przebadana. Połowę objętości stanowiła substancja, której nie było w deklarowanym składzie.

– Nawet zadając podstawowe pytania: „Co się bierze?”, „Ile?”, popełniamy błąd logiczny. Bo zakładamy jakąkolwiek stabilność substancji, składu. A tego już nie ma. Świat narkotyków się zdecentralizował, przyśpieszył. Kiedy wykładam lekarzom czy psychoterapeutom o narkotykach, nie proponuję im podręczników, bo one są nieaktualne już w momencie publikacji. Odsyłam ich do Hyperreala.

Hyper

Hyperreal to największa baza wiedzy o narkotykach w Polsce. Forum, na którym użytkownicy wymieniają się doświadczeniami, opisują substancje i zagrożenia. Dzielą się radami co do terapii, bezpiecznego używania, jest osobny dział na sytuacje kryzysowe.

Jeśli ktoś chce eksperymentować, lepiej żeby wcześniej tam trafił, bo zrobi to bezpieczniej. Wielu nie trafia, nie zachowuje podstawowych zasad bezpieczeństwa.


Czytaj także: Konrad Markiewicz, psychoterapeuta: Kiedyś używki bywały dodatkiem do wspólnego życia, rodzajem towarzyskiego eksperymentu. Teraz częściej stają się środkiem do budowania relacji.


Marcin, diler z Warszawy, mówi: – Mamy bardzo niski poziom wiedzy na ten temat. Nawet kupując marihuanę warto się choć trochę zainteresować. Spojrzeć na kolor, na kryształki, czy topy są rozwinięte. Zapytać dilera, jaka to odmiana. Już sama reakcja może nam dużo powiedzieć.

Grzegorz Wodowski z Monaru: – Narkotyki kojarzą nam się tylko z uzależnieniem, powolnym upadkiem, równią pochyłą. Nie chcemy do siebie dopuścić myśli, że największym zagrożeniem jest przypadkowe przedawkowanie i śmierć. A to przydarza się także tym, którzy sięgają po narkotyki okazjonalnie. Nie chcemy uznać, że pomimo niebezpieczeństw, albo czasem z powodu tych niebezpieczeństw, ludzie będą sięgać po te substancje. I że ogromne znaczenie ma to, jak po nie sięgną, z jaką wiedzą. Musimy włączyć strategię redukcji szkód.

Pomoc

Marcin nie jest hurtowym dilerem. Miesięcznie sprzedaje może 20 gramów marihuany, kilka listków LSD. W nic innego się nie bawi. Raczej znajomym i z polecenia. Rzuca wysokie ceny, sugeruje, by poszukać gdzie indziej.

Marcin: – Większość tego biznesu kontrolują grupy kibicowskie. U was to będzie Wisła i Cracovia, u nas to samo. To są nieobliczalni ludzie, nie każdy potrafi sobie poradzić. A ja nie chcę ryzykować. Zioło załatwiam, bo głupio mi odmówić. Kwas robię z potrzeby serca. Serio. Wiem, że mam bardzo dobre źródło, a uważam, że każdy powinien mieć możliwość spróbowania. Jeśli mogę pomóc, pomagam.

– Pomagasz?

– Głupie, nie? Mam utopijne podejście. Do dzisiaj uważam, że dragi są lepsze niż papierosy i wlewanie w siebie wódki.

– A jeśli za kilka lat okaże się, że ktoś z twoich klientów, znajomych skończył na odwyku albo w grobie? Będziesz miał wyrzuty sumienia?

– Gdybym kogoś potrącił na drodze, nawet z jego winy, wyrzucałbym sobie, że nie zrobiłem herbaty, nie wyszedłem z domu minutę później. A tutaj absolutnie nie. Nikogo nie namawiam. Podejmują świadomą decyzję. Tłumaczę co i jak, mam dobry towar. Kasjerów w supermarkecie nikt nie pyta o wyrzuty sumienia.

– Sprzedałbyś komuś poniżej 18 lat?

– Nie wiem.

Przerywamy rozmowę, bo ktoś akurat wpadł do niego po sztukę, czyli gram marihuany.

Listek LSD kosztuje 40, 50 złotych. Gram marihuany – 30, amfetaminy – 40, kokainy – 300. Na tę ostatnią mało kogo stać. Większość młodych ludzi zaczyna od marihuany.

Tak jak Paweł z Wrocławia. Ma 19 lat, właśnie skończył liceum. – Marihuana jest dzisiaj normą, jest w pełni akceptowana – mówi. – Zdarzyło mi się na imprezie wymienić papierosa za hasz. Nie można tego zawsze utożsamiać z degrengoladą, ale znam też ludzi, którzy przesadzili. Są przepaleni, wychłodzeni w rzeczywistości.

W drugiej klasie liceum Paweł pierwszy raz eksperymentował z MDMA (­ecstasy). – Zawsze mnie interesowała dziwność, miałem w sobie trochę mroku, obracałem się w artystycznym środowisku. Słuchałem odpowiedniej muzyki. Jeszcze istnieje pewien styl życia związany z narkotykami. Jest w tym coś wariackiego, abstrakcyjnego, apokaliptycznego. Przecież nawet papierosy były kiedyś reklamowane jako lekarstwo, narkotyki nigdy. Ale w końcu żyjemy w czasach apokalipsy. Ja do tego pasuję. Ale denerwuje mnie, że zrobiła się na to moda.

Alternatywka

W ciągu ostatnich lat świat narkotyków przeszedł ogromne zmiany. O pierwszej już była mowa: bierzemy inne substancje. Coraz rzadziej opioidy (np. heroinę), zwłaszcza w zastrzykach. Kłucie się przestało być społecznie akceptowalne. Środowisko dużo bardziej się samoreguluje. Gdy ktoś przesadza, jest wykluczany. Widać to choćby po statystykach zakażeń HIV – jest ich dziesięć razy mniej niż 15 lat temu. Pod względem popularności designer drugs wśród młodych ludzi Polska jest na siódmym miejscu w Unii Europejskiej. Widać też korelację: im bardziej surowy system prawny, tym popularniejsze są dopalacze.

Zmiana druga: łatwość dostępu. Nie chodzi tylko o narkotaksówki, rozwożące towar w większych miastach z dostawą do 20 minut przez 24 godziny na dobę.

– Zamówienia w darknecie to jeden ze sposobów – mówi Marcin. – Ale gdy tylko złapiesz kontakt, rozmawiacie już normalnie. Są serwisy w internecie, które pozwalają wysłać wiadomość, która natychmiast po odczytaniu jest kasowana.

Zmianę trzecią opisuje Paweł z Wrocławia: – Myślę, że w tym roku młodzieżowym słowem roku powinna zostać „alternatywka”. Już tłumaczę. Kiedyś narkotyki tworzyły pewną subkulturę. Były związane z konkretną muzyką, stylem życia, sposobem myślenia. Dzisiaj dalej są takie koncerty, imprezy, jak choćby Wixapol. Ale te subkultury nie są tak intensywne, wymieszały się. Czasami to przypomina bal przebierańców. Zrobiła się moda na mrok. Na bycie smutnym chłopcem, na bycie ładną dziewczyną z chokerem i grzywką à la Mia Wallace.

Zmiana czwarta jest pochodną trzeciej. – Dzisiaj większość stanowią użytkownicy okazjonalni – mówi Grzegorz Wodowski. – To ludzie, którzy biorą tylko w weekendy, na imprezie. Nigdy nie trafią do poradni. Dlatego też nasze podejście powinno być inne. Bo krzyczenie na nich, namawianie do abstynencji jest tyle szlachetne, co bezcelowe. To, co możemy zrobić, to dbać o ich bezpieczeństwo. Edukować, współpracować z klubami, a nie tylko straszyć i ścigać.

W Polsce działa niewiele programów redukcji szkód. Terapie z reguły są przeznaczone dla już uzależnionych. Gdy dziecko dopiero eksperymentuje z narkotykami, rodzice często nie wiedzą, do kogo się zwrócić. Jednym z takich miejsc mogą być poradnie Monaru. Drugim – europejski program „Fred Goes Net”. W Krakowie prowadzi go ­ Stowarzyszenie CPES Parasol. Polega na indywidualnej rozmowie i całodziennych grupowych warsztatach. Jeśli uczestnik programu został wcześniej złapany na posiadaniu narkotyków, może liczyć na łagodniejszą karę. – Bardzo ważny jest pierwszy dobry kontakt z instytucją pomocową – mówi Katarzyna Niklas z Parasola. – Młodzi ludzie są pozytywnie zaskoczeni tym, że ich nie oceniamy, a staramy się zrozumieć i pomóc im samym zrozumieć siebie.

Następny raz

Jak dodaje Wodowski, każda sytuacja, w której młody człowiek siega po narkotyki, powinna być ostrzeżeniem. Niestety rodzice często nie umieją się w tym odnaleźć, nie wiedzą, jak rozmawiać z dzieckiem, co robić. Bohaterów tego tekstu poprosiłem o rady.

Paweł: – Trzeba umieć oddzielić narkotyki od ich przyczyny. Rozłożyć wszystko na czynniki pierwsze. Podejść do tego z chłodnym, otwartym umysłem.

Grzegorz Wodowski: – Ponoć rodzice dowiadują się trzy lata po pierwszym kontakcie z narkotykami. Ten temat wśród młodzieży jest obecny i nie zniknie. Musimy być na niego otwarci i umieć rozmawiać, tak jak staramy się rozmawiać o seksie czy alkoholu. Ja wiem, że to jest cholernie trudne. Ale jeśli rodzice zamkną usta, rozmowa i tak będzie się toczyć dalej. Rodzic musi się w niej odnaleźć. Surowe oceny, demonstrowanie twardej dyscypliny nie wystarczą.

Marcin: – Nie zarzucałbym dzieci odpowiedzialnością za swój własny stan psychiczny. W tym momencie ważne jest wsparcie, a nie pokazywanie dziecku, jak bardzo nas zawiodło, zraniło.

Katarzyna Niklas: – Jako psycholog chciałabym przekazać rodzicom, że ważniejsze jest poczucie akceptacji niż kontroli. Powiedzcie: „Nie akceptuję twojego zachowania, ale akceptuję ciebie i akceptuję, że możesz się pomylić. Sobie też przyznaję takie prawo. Spróbujmy inaczej zbudować nasze relacje”.

Marcin: – Podejście rodziców powinno polegać na wiedzy. Ona jest dostępna. Sprawdźcie, co wasze dziecko bierze, poczytajcie na spokojnie, zanim ocenicie. I nigdy nie każcie dziecku obiecywać, że to ostatni raz. Bo następny raz pewnie będzie. Tylko się o nim nie dowiecie. ©

UZALEŻNIENIA – PROBLEM Z PIERWSZĄ POMOCĄ

CO MOŻE ZROBIĆ RODZIC dziecka zażywającego substancje psychoaktywne w sytuacjach kryzysowych? Np. zgłosić się do jednej z wielu specjalistycznych poradni leczenia uzależnień, gdzie może uzyskać i poradę dla siebie, i wsparcie terapeutyczne dla dziecka. Tego rodzaju pomoc – co ważne – nie wiąże się z koniecznością posiadania ubezpieczenia.

Znacznie trudniej o dostęp do stacjonarnych ośrodków leczenia. Choć w całej Polsce jest wiele tego rodzaju placówek, to większość z nich pomaga dorosłym. Dlatego rodzice niepełnoletnich uzależnionych skazani są często na szukanie pomocy w kosztownych ośrodkach komercyjnych.

Osobnym problemem są Młodzieżowe Ośrodki Wychowawcze – trafiają do nich na mocy decyzji sądów dzieci powyżej 13. roku życia, które wymagają działań resocjalizacyjno-wychowawczych, bo np. popełniły czyn karalny. Jeśli współistniejącym problemem jest u nich uzależnienie, trudno liczyć na skuteczną pomoc. Jak alarmowała w ubiegłym roku Najwyższa Izba Kontroli, „w większości (...) ośrodków brakowało adekwatnej do potrzeb wychowanków opieki psychologiczno-pedagogicznej. Do MOW kierowani byli nieletni wymagający szczególnych form opieki, ze względu na cechy osobiste, obciążenia psychiczne, ze skłonnościami do uzależnień od środków odurzających czy stosujący przemoc. Tymczasem pedagodzy i psychologowie (...) mogli poświęcić tygodniowo każdemu z wychowanków średnio nie więcej niż jedną godzinę. W skrajnych zaś przypadkach 19 minut”. ©(P) PW

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2019