Detektyw internet na tropie

Internetowe dociekania wokół śmierci Magdaleny Żuk to zwiastun nadchodzącej epoki radykalnej demokratyzacji wiedzy. Są tego i dobre strony.

28.05.2017

Czyta się kilka minut

 / il. Zalley // Chris Ratcliffe / GETTY IMAGES / PIXABAY
/ il. Zalley // Chris Ratcliffe / GETTY IMAGES / PIXABAY

Nikt nie zapukał do gabinetu Philipa Marlowe’a. Panna Marple nie trafiła na żaden niepokojący szczegół. Inspektor Lestrade nie potrzebował pomocy. Przygody Detektywa Interneta nie mają wyraźnej formuły otwarcia, bo trudno w ogóle ustalić, gdzie właściwie zaczyna się nasza opowieść. Wraz z założeniem facebookowej grupy śledczej poświęconej domysłom w danej sprawie? Z opublikowaniem rozbudowanego komentarza pod artykułem na dużym portalu?

Jeżeli na wybuch nowej fali internetowego śledztwa społecznościowego spóźniliśmy się o dzień czy dwa, bardzo trudno wdrożyć się w tok poszukiwań. Przypomina to trochę wskakiwanie do pędzącego pociągu. Nie jest łatwo zrekonstruować poszlaki, oddzielić to, co ustaliła policja i podały media, od domysłów i interpretacji kolejnych użytkowników. Bo internet zamienił się dziś w gigantyczne biuro detektywistyczne, w którym zderzają się starzy wyjadacze, liczący na łut szczęścia debiutanci, sprytni politycy, zwykli łgarze i pełni dobrych chęci zaniepokojeni sąsiedzi.

Żyjemy w epoce błyskawicznych przemian związanych z demokratyzacją modeli wytwarzania i gromadzenia wiedzy. Sprawa Magdaleny Żuk – Polki, która w tajemniczych okolicznościach zginęła kilka tygodni temu w Egipcie – pokazuje to doskonale. Dlatego powinna zainteresować nawet tych, którzy nie pasjonują się medialnymi doniesieniami o zbrodni.

Co wiemy?

To nie będzie (kolejny) artykuł podejmujący próbę rozwikłania sprawy zagadkowej śmierci. Chciałbym raczej skupić się na rozwikływaniu rozwikływania. Dla porządku przypomnijmy jednak najważniejsze fakty w tej przedziwnej sprawie.

Magdalena Żuk zginęła 30 kwietnia. Oficjalnie podaną przyczyną jej śmierci był upadek z wysokości po wyskoczeniu z okna w szpitalu. Polka trafiła tam z dziwnymi objawami wskazującymi na zaburzenia psychiczne po kilku dniach pobytu w kurorcie Marsa Alam. Pierwotnie w podróży miał jej towarzyszyć chłopak, lecz na lotnisku okazało się, że jego paszport jest nieważny. Dziewczyna zdradzała dziwne objawy zaraz po przyjeździe, czego wyraźnie dowodzi wideorozmowa z partnerem, nagrana przez niego, nie wiedzieć czemu, za pomocą drugiego telefonu. Jakby tego było mało, w tle konwersacji słychać głos towarzyszącego kobiecie Egipcjanina, którego równoległa rozmowa telefoniczna przypadkiem także się nagrała. Mężczyzna wygłasza kwestie brzmiące jak scenariusz filmu klasy B („W hotelu myślą, że ona sobie coś zrobi”; „Że też Allach zsyła nam takich nienormalnych klientów”). Ostatecznie, jak w naprawdę bardzo złym filmie, Egipcjanin prosi swego rozmówcę o przedstawienie się, po czym – jak gdyby specjalnie na potrzeby nagrania – powtarza głośno i wyraźnie jego imię „kapitan Khaled”.

Nieważny paszport ujawniony dopiero na lotnisku, nagłe załamanie lub choroba psychiczna, nagrywane celowo i przypadkiem rozmowy, tajemniczy kapitan Khaled – wszystko to musi rozpalać wyobraźnię. Ale choć wydaje się, że wyobraźnia jest czymś najbardziej prywatnym i osobistym, z pewnego punktu widzenia okazuje się zjawiskiem społecznym – zapośredniczonym przez kody kulturowe i dostępne formy komunikacji.

Internet na tropie

„Dostaliśmy w prywatnej wiadomości” – w ten sposób rozpoczyna się post na facebookowym fanpage’u „PRAWA strona medalu”. Dalej następuje niezwykła historia, licząca dwie strony druku. W czasach rzekomego upadku czytelnictwa post udostępniło 12 tys. użytkowników. Niemal tyle samo wyraziło swoje emocje, post zebrał prawie tysiąc komentarzy.

Choć w relacjach mediów, policji i polityków historia wydaje się niezwykle zagmatwana, anonimowy detektyw uznaje ją za prostą. „Namierzają bardzo atrakcyjną samotną turystkę, a dalej to już mają swoje sposoby... podrzucają tabletkę, albo nawet wchodzą do pokoju i szybko uciszają i szprycują. Tyle w temacie! Tutaj nie ma co dopisywać historii jak z filmu – to wszystko jest proste jak budowa cepa. Oni są niemiłosiernie bezczelni, nie boją się nikogo, a takie gwałty zapewne robią bardzo często”.

A więc Magdalena Żuk padła ofiarą doskonale zorganizowanego gangu gwałcicieli. Kluczowymi dowodami w sprawie okazują się filmiki z YouTube’a, relacje prasowe z drugiej i trzeciej ręki, a nawet osobiste doświadczenia autora wpisu, który twierdzi, że kilkakrotnie był w tym samym kurorcie, bo tam są „najlepsze rafy”. Skąd jednak czerpie informacje na temat szczegółów rzekomego procederu – pozostaje tajemnicą. A ujawnia ich naprawdę wiele (pisownia oryginalna):

„Wcześniejsze ofiary nie pamiętały nic – a Pani Magda Pamiętała i robiła hałas, wariowała, była agresywna z przebłyskami gwałtu, zapewne gwałtu zbiorowego. (…) Rezydent postanowił dalej szprycować Magdę i zrobić z niej wariatkę i ją zastraszali. Dając jej możliwość porozmawiania z Marcusem dali jej do »wyboru« (to jedna z ich cwanych sztuczek) że jak nic nie powie i będzie się grzecznie zachowywać na wideorozmowie to puszczą ją do Polski, jeżeli jednak coś powie podczas rozmowy to będą ją gwałcić zbiorowo przez cały pobyt, a na końcu sprzedadzą do burdelu, a wszyscy będą myśleli, że utopiła się w morzu... albo wyrzucą ją z okna i upozorują samobójstwo”.

Pora wreszcie na kluczowy element każdej internetowej teorii śledczej. Kto to robił? Kim są tajemniczy „oni”? Otóż wygląda na to, że są to po prostu... muzułmanie w ogóle: „Pamiętajcie jeszcze jedną rzecz i to jest również fakt. Dla nich kobieta samotna w Egipcie, bez mężczyzny to zdesperowana dziwka, która przyjechała na seks. Niestety, ale taka jest prawda to jest ich zdanie i wpojone to mają od małego. A jak jeszcze jest atrakcyjna, to pozamiatane”. Egipt jest więc w oczach naszego tropiciela (a wnosząc z komentarzy, także bardzo wielu jego czytelników) krajem zamieszkiwanym przez doskonale zorganizowanych seksualnych maniaków, którzy nie cofną się przed niczym, żeby zdobyć najbardziej upragnione dobro – białą, polską kobietę.

Oczywiście nie przeszkadza naszemu tropicielowi – jak rozumiem: mężczyźnie – regularnie spędzać urlopu w kraju, o którym ma takie właśnie zdanie.

W najgłębszej warstwie interpretacyjnej sensacyjna historia okazuje się zatem prosta dlatego, że sprowadzono ją do zestawu rasistowskich i seksistowskich stereotypów. W myśleniu spiskowym nawet najbardziej zagmatwana sprawa okazuje się tylko rezultatem działania potężnych sił, których istnienie z góry zakładamy. Jakby dla dopełnienia całości wywód spuentowany zostaje polityczną klamrą: „Polski rząd powinien zareagować i coś z tym zrobić – wówczas będę uważał, że obecni rządzący coś dla nas robią – inaczej wrzucę ich do jednego wora razem z PO, które przez 8 lat niszczyło Polskę”.

Przywołuję ten post nie dlatego, że jest wyjątkowy. Przeciwnie. To tylko jedna z setek konkurencyjnych interpretacji zderzających się w komentarzach pod artykułami, na facebookowych grupach i fan page’ach. Niektóre z nich rozwijają wątki funkcjonujące też w bardziej oficjalnych obiegach (handel ludźmi, handel narkotykami, choroba psychiczna), inne tworzą fantastyczne, wielopoziomowe konstrukcje bardzo odległe od wariantów branych pod uwagę przez śledczych i media. Wszystkie stanowią jednak dzieła zbiorowe, w ramach których przypadkowi użytkownicy rozwijają poszczególne zagadnienia, obalają dowody, wymieniają się spostrzeżeniami...

Wielkie imieniny cioci

Dziennikarze i eksperci analizujący niedawne triumfy populizmu zwykle skupiają się na owych nieszczęsnych „fake newsach” czy „postprawdzie”, pokazując, jak niewielka grupa nadawców może manipulować rzeszami odbiorców. Pozostają w ten sposób w bezpiecznych ramach dobrze poznanego systemu komunikacyjnego, charakterystycznego dla propagandy politycznej XX wieku, ale też reklamy czy nowoczesnej nauki. Wąska grupa wyspecjalizowanych nadawców i tłumy pasywnych, niezróżnicowanych odbiorców. W ten sposób zorganizowana była, oparta na prasie, radiu, a później telewizji, komunikacja dyktatorów i polityków, tak – przynajmniej od czasów Henry’ego Forda i jego zunifikowanego modelu T – działał industrialny kapitalizm. Tak też zorganizowane są uniwersytety, w ramach których niespecjaliści nie mają głosu w sprawach naukowych.

Oczywiście „zwykli ludzie” zawsze mogli mieć swoje zdanie. Np. od zawsze spekulowali na temat morderstw. Sytuacjami formułowania hipotez i wymiany plotek mogły być rozmowy przy studni, na przyzbie czy kuchennych schodach. Nietrudno sobie wyobrazić, że głośne morderstwa Kuby Rozpruwacza mogły też stać się przedmiotem ożywionych dysput w mieszczańskim salonie. A jednak obywatelskie śledztwa wokół śmierci Magdaleny Żuk, choć dziedziczą niektóre aspekty tych dobrze znanych etnografom i historykom sytuacji, pod wieloma względami funkcjonują już w odmiennej rzeczywistości. Ich naturalnym środowiskiem są media społecznościowe, podstawą – powszechna edukacja i swoisty brak pokory wobec autorytetów.

Spontaniczne, oddolne, internetowe dziennikarstwo śledcze stanowi fascynujący przykład całkiem nowych form wytwarzania wiedzy (czy wręcz „mądrości zbiorowej”), które idą w poprzek klasycznym „monopolom interpretacyjnym”. Tu nikt nie pyta o uniwersyteckie dyplomy, nikt nie reguluje dostępu do szpalt, kamer i mikrofonów. Z tego punktu widzenia internetowe dociekania detektywistyczne można traktować jako zwiastun nadchodzącej nowej epoki radykalnej demokratyzacji wiedzy.

W wydanej niedawno książce „The Death of Expertise” (Śmierć autorytetu, Oxford University Press 2017) Thomas Nichols analizuje społeczne podłoże tej przemiany. Choć wizja Nicholsa wydaje mi się miejscami odrobinę uproszczona i nazbyt pesymistyczna, trudno nie przyznać mu racji co do podstawowego spostrzeżenia: prestiż ekspertów gwałtownie spada. Analizując przemiany na uniwersytetach i w społeczeństwie, stawia (z dość konserwatywnej pozycji) tezę, że demokratyzacja wiedzy nie przyczynia się do poprawy poziomu wykształcenia społeczeństwa, lecz tylko do wytworzenia w „zwykłych ludziach” mylnego wrażenia, że każdy ma prawo wypowiadać się na dowolny temat. Zamiast gigantycznego uniwersytetu, w którym wszyscy czerpią z wiedzy ekspertów, media społecznościowe przypominają więc raczej olbrzymi stół na imieninach u cioci, gdzie każdy czuje się uprawniony (a nawet zobowiązany) do wygłoszenia swoich poglądów na wszystkie tematy.

Najgorsze jest jednak to, że nawet jeżeli uznajemy swoją niekompetencję w jakiejś dziedzinie, nie oznacza to wcale, że jesteśmy w stanie mądrze ocenić kompetencje innych. Zamiast poszukiwać rzetelnych informacji z wiarygodnych źródeł, rzucamy na oślep pytania z nadzieją na jakąkolwiek odpowiedź. Dramatycznym przykładem jest chociażby niedawna historia matki poparzonej dziewczynki, która zamiast udać się do lekarza, szukała pomocy na przypadkowym forum internetowym.

Myliłby się jednak ten, kto w opisywanych procesach demokratyzacji wytwarzania wiedzy widziałby jedynie upadek nauki, społeczeństwa i dobrego obyczaju. Te same mechanizmy, które generują pełne rasowych stereotypów teorie spiskowe i odpowiadają za triumfy medycznych hochsztaplerów, mogą przy odrobinie szczęścia posłużyć wytwarzaniu treści wartościowych i (stosunkowo) wiarygodnych. Bo Detektyw Internet ma też drugie, znacznie atrakcyjniejsze oblicze.

Nowa nadzieja

Choć na premierę nowej serii „Gry o tron” musimy poczekać jeszcze dwa miesiące, a na kolejny film w uniwersum „Gwiezdnych wojen” aż do grudnia, to ci, którzy umierają z ciekawości, mogą z internetu dowiedzieć się wiele na temat prawdopodobnych losów ulubionych bohaterów. Tzw. teorie fanowskie, wyjaśniające wydarzenia niezrozumiałe i przewidujące te nadchodzące, powstają w sposób bardzo podobny do internetowych teorii spiskowych i amatorskich dociekań w sprawach kryminalnych. Kiedy tylko pojawi się nowy trop – przeciek z planu, fragment scenariusza czy zwiastun nadchodzącej produkcji – jak grzyby po deszczu wyrastają wątki w popularnych serwisach (w działalności tej przoduje portal Reddit). Rzesze użytkowników przyglądają się najdrobniejszemu nawet szczegółowi, każdemu wypowiedzianemu słowu. Formułują rozbudowane teorie, konfrontują je z konkurencyjnymi pomysłami, bronią, atakują, weryfikują, szukają potwierdzenia...

Wystarczy rzut oka na te praktyki, by dostrzec, że – wbrew obiegowym opiniom – „internet” wcale nie jest leniwy. A jeżeli nawet leniwy bywa, bo użytkownicy traktowani umownie jako jednorodna zbiorowość faktycznie mają np. skłonność do poznawczych uproszczeń, to nie w tak prosty sposób, jaki zwykliśmy mu przypisywać. W świecie, gdzie furorę robi skrót „tl;dr” (too long; didn’t read – za długie; nie przeczytałem), użytkownicy są skłonni przeczytać setki stron tekstów lub przebić się przez godziny materiału filmowego, by potwierdzić swoje domysły. W dodatku ich działalność ma wszelkie cechy „lektury głębokiej” – świadomie wykorzystuje narzędzia takie jak porównawcza lektura mitów, analiza semantyczna, a nawet muzykologiczna, by odgadnąć, kim jest nowy czarny charakter w „Gwiezdnych wojnach”, albo kim właściwie byli rodzice Jona Snowa – jednego z bohaterów „Gry o tron”.

No dobrze, ale co dobrego wynika dla świata z tego, że grupa niecierpliwych fanów odgadnie przedwcześnie zastawione przez scenarzystów „Gry o tron” pułapki? Może i nic... Ale metody bardzo podobne do tych, które służą do analizy filmowych trailerów, z powodzeniem stosowane są do kolektywnego analizowania danych w sprawach znacznie poważniejszych.

Niedawno uznanie największych mediów zdobył Eliot Higgins, bloger amator, który wraz z zespołem wyśledził dokładną trasę wyrzutni rakietowych Buk, odpowiedzialnych za strącenie malezyjskiego samolotu nad terytorium Ukrainy. Higgins, którego grupa sformalizowała się obecnie jako zespół Bellingcat, podkreśla, że działał bez dostępu do tajnych danych wywiadowczych ani nawet bez jakichkolwiek agentów w terenie. Jak tłumaczy na stronie internetowej projektu, promuje obywatelskie dziennikarstwo śledcze, które uprawia się, „wykorzystując narzędzia dostępne dla każdego, kto dysponuje podłączeniem do internetu”.

Innym doniosłym przykładem kolektywnego wytwarzania wiedzy, które nie zamieniło się w festiwal niekompetencji i nienawiści, jest znana każdemu Wikipedia. Oczywiście nie wszystkie znajdujące się tam informacje są podane w sposób równie rzetelny i czytelny. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że – wbrew obawom czarnowidzów – największa internetowa encyklopedia, choć tworzona w sposób całkowicie demokratyczny, pozostaje przedsięwzięciem rozsądnym i skutecznym. Okazuje się, że przy przyjęciu jasnych i realistycznych zasad – jak np. transparentność zamiast obiektywności czy konieczność odwoływania się do źródeł – internetowym wspólnotom przetwarzania i gromadzenia wiedzy można narzucić pewien rygor.

Czy przyszłością obywatelskich internetowych śledztw społecznościowych jest ich wikipedyzacja, a więc wytworzenie zestawu powszechnie podzielanych reguł, które pozwolą w pełni wykorzystać niezwykły potencjał „zbiorowej mądrości”? A może ciemna strona przeważy w tożsamości Detektywa Interneta, przemieniając obywatelskie dochodzenia w niekończące się wojny trolli podatne na polityczne manipulacje i stanowiące zalążki ekstremizmu? Chyba żaden ekspert nie zna dziś odpowiedzi na to pytanie. Bo czas ekspertów w wersji, do jakiej przyzwyczaiły nas wieki XIX i XX, mija bezpowrotnie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2017