Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak twierdzą, z troski o klienta. Klient, który wsiądzie do taksówki amatora bez odpowiednich uprawnień, jest skazany na klęskę – przekonują. Kierowca amator, bez zdanego egzaminu z topografii miasta, niechybnie się pogubi, ulicę Karłowicza pomyli z Kasprowicza, Lema z Lea, a Lubuskie (jeśli trasa dłuższa) z Lubelskiem. Klęska i zagłada – żeby streścić sprawę w dwóch słowach. Z prawdziwym taksówkarzem takie rzeczy są nie do pomyślenia.
Z taksówek (tych „prawdziwych”) korzystam bardzo często. Ostatnio dwóch kierowców pod rząd nie wiedziało, jak dojechać na ulicę, przy której mieszkam. Ulica jest stara, w centrum, muszą nią przejeżdżać często. Obaj panowie mieli zdane egzaminy i odpowiednie certyfikaty. Obaj z gracją próbowali wybrnąć ze swojej niewiedzy: jeden zapytał „To ona jeszcze istnieje? Popatrz pan, ile to lat minęło, jak żem tam do kina chodził”, drugi wyznał, że pogoda nieszczególna, więc i zmysł topograficzny zawodzi.
Podobnie rzecz się ma z innymi grupami, nad którymi wisi groźba deregulacji. „Starym” wolno wszystko, „nowi” jeszcze nie zdążyli się pomylić, ale już wiadomo, że nie nadają się do niczego. Mam nadzieję, że minister Gowin również czasem błądzi z taksówkarzami. Lepszego argumentu na rzecz deregulacji nie znajdzie.