Demony pod skórą

W słowackim Kraju Bańskobystrzyckim na żupana (wojewodę) wybrano Mariana Kotlebę, uważanego za neofaszystę. Europa jest zaskoczona, że w tym – zdawałoby się – spokojnym kraju wrze nacjonalizm. I to nie od dziś.

02.12.2013

Czyta się kilka minut

W mieście Martin, miejscu dla Słowacji świętym – tu w XIX w. powstała pierwsza słowacka instytucja kulturalno-oświatowa, Macierz Słowacka – jest muzeum narodowe. Zwiedzając je, można odnieść wrażenie, że zwieziono tu cały słowacki identity kit: stroje ludowe, narzędzia rzemieślników, pisma budzicieli narodowych, mundury bojowników o wolność. Nawet wypchane zwierzęta, występujące na Słowacji. A do tego, z jakiegoś powodu, dwie małpy.

Po muzeum oprowadza dwudziestokilkuletni chłopak. Studiuje historię, w muzeum dorabia. Stoimy przed etniczną mapą Europy Środkowej. – Dawna Słowacja – pokazuje palcem – rozciągała się stąd, od Jeziora Błotnego...

– Balatonu? – pytam.

– chłopak podnosi wzrok. – Teraz Węgrzy nazywają je Balaton. Ale to stare słowiańskie Jezioro Błotne. A sami Węgrzy to dawni Słowacy, tylko zmadziaryzowani przez stepowych najeźdźców.

PSZONKI UKRADŁY PODHALE

Można się zdziwić, słysząc takie dictum. Ale dla Słowaków to nic nowego. Tę znaną tutaj tezę wygłosił publicznie w 2006 r. Ján Slota, szef skrajnie prawicowej Słowackiej Partii Narodowej. Historyczni Węgrzy, według Sloty, to był „lud mongoloidalny z krzywymi nogami, jeżdżący na paskudnych małych konikach”. Ale przeciętny obecny Węgier, wywodził Slota, na „mongoloida” nie wygląda, bo jego przodkowie rozcieńczyli swe geny, mieszając się z dawnymi mieszkańcami Kotliny Panońskiej. Lud ten, według Sloty, był nikim innym, jak właśnie dawnymi Słowakami.

Zresztą nie tylko Węgrzy odebrali, według niektórych nacjonalistów, Słowakom to, co słowackie. – Pszonki (Polacy) to się zaczynają gdzieś koło Krakowa – wyjaśnia w gospodzie w Liptowskim Mikulaszu pewien pan, który dawniej głosował na Slotę, a podczas obecnych wyborów lokalnych kibicował Kotlebie. – Całe polskie Podhale to czysta słowacka ziemia i słowacka kultura, którą – wycelował we mnie palec – wy, Pszonki, ukradliście!

Od rozpadu Czechosłowacji minęło 20 lat i do słowackiej samodzielnej państwowości czas dokręcić porządną państwową historię. Nie byle jaką: coraz więcej Słowaków uważa się za spadkobierców Państwa Wielkomorawskiego: środkowoeuropejskiego mocarstwa, które w IX w. miało władać od Sandomierza po Wojwodinę i od Rusi po Łużyce. A centrum Wielkich Moraw miało znajdować się właśnie na terenie Słowacji.

W ten sposób naród bez tradycji państwowych (pomijając federację z Czechami i Republikę Słowacką z lat 40. XX w., niemiecką pacynkę) zamieniłby się jednym ruchem w naród z tradycją, której inne słowiańskie kraje – z Polską i Rosją na czele – mogłoby pozazdrościć. Zazdrościć mogliby też Węgrzy, których wielusetletnie panowanie nad słowackimi ziemiami jest największym kompleksem Słowaków. Tym bardziej że węgierska mniejszość jest obecna i mocno swą obecność zaznacza, także politycznie.

AWANTURY POD POMNIKIEM

Jána Slotę, który potrafił publicznie mówić o równaniu Budapesztu z ziemią czołgami, zmiotły co prawda wichry historii – albo, jak mówią złośliwi, fale alkoholu i oskarżeń o korupcję. Ale na Slocie nacjonalizm ani się nie zaczął, ani nie skończył.

A teza o wielkomorawskiej spuściźnie jest coraz popularniejsza. W 2010 r. na bratysławskim hradzie stanął pomnik Świętopełka I, władcy Wielkich Moraw w czasie ich największego rozkwitu. Świętopełka opisano na cokole jako „króla dawnych Słowaków”. Co trzeźwiejsi historycy łapali się za głowy, dowodząc, że żadnych Słowaków wtedy jeszcze nie było. Ale pomnik odsłonięto z pompą, orkiestrą i oddziałem „dawnosłowackich” wojów w pełnym rynsztunku. A jego inicjatorami byli nie nacjonaliści pokroju Sloty, ale m.in. premier Robert Fico (szef narodowo-lewicowego SMER-u) i prezydent Ivan GaŜparovič, wywodzący się z ludowego HZDS.

Dla narodowców to właśnie pomnik Świętopełka szybko stał się świętością i miejscem demonstracji. Zaś dla antynacjonalistów i lewicowców – symbolem wszystkiego, co złe. Szczególnie, że wpisany w tarczę Świętopełka lotaryński krzyż wygląda podobnie jak symbol noszony podczas II wojny światowej przez tzw. Gwardię Hlinki, paramilitarną odnogę faszystowskiej Partii Ludowej. Pod pomnikiem zaczęły się werbalne starcia: umundurowani nacjonaliści wyklinali „zdrajców narodu”, lewicowcy krzyczeli o faszyzmie.

I to właśnie pod tym pomnikiem można było spotkać obecnego bańskiego żupana Mariana Kotlebę. Często w czarnym mundurze ozdobionym lotaryńskim krzyżem, wśród umundurowanych zwolenników, często trzymających w dłoniach zapalone pochodnie. Cóż, że groteskowe, bo najczęściej ogrodowe, z supermarketu?

UNIA, CZYLI NIEWOLA

Podobne postacie spotkać można na marszach organizowanych co roku w marcu – w rocznicę powstania państwa słowackiego w 1939 r., satelity Hitlera. Ogoleni i często zamaskowani narodowcy ganiają się wtedy po ulicach Bratysławy z członkami Antify i policją, krzycząc „Na straż!”. To okrzyk odbierany jako odpowiednik „Sieg heil!” – tym bowiem wezwaniem pozdrawiali się członkowie Gwardii Hlinki. Za publiczne wołanie „Na straż!” Kotleba stanął przed sądem; został uniewinniony.

„Wolność i niezależność straciliśmy 1 maja 2004 r. – mówili narodowcy w filmie nawołującym do marszu w tym roku. – Straciliśmy możliwość decydowania sami o sobie, słowackie prawa podlegają prawom Unii Europejskiej”. Kolejny film, już z marszu: maszerują narodowcy, łopoczą słowackie flagi, niesione są portrety słowackich mężów opatrznościowych, a między nimi: Tiso i Hlinka. W tle muzyka zespołu Posol Vlasti i słowa: „Nasz naród słowacki, okradany przez każdą władzę”. Na innym filmiku, „lewackim”, widać biegnące postaci, zamieszanie. Antifowcy blokują marsz, krzyczą: „No pasaran!”. Wystraszeni zwykli obywatele przemykają pod ścianami kamienic.

Co roku, 18 kwietnia, obchodzona jest też rocznica stracenia księdza Tisy w 1947 r. – skazanego na karę śmierci przez sąd czechosłowacki za zdradę. Jedynego prawdziwego, jak mówią narodowcy, prezydenta Słowacji.

Istotną rolę przy organizacji tych marszów pełnią środowiska skupione wokół zdelegalizowanej kilka lat temu organizacji SlovenskÔ Pospolitost’, której przywódcą był właśnie Marian Kotleba. I wokół obecnej partii Kotleby o nazwie L’udová Strana – Naše Slovensko.

ŻUPAN KOTLEBA

Hasła kotlebowców nie są oryginalne: wzywają do „zakończenia dyktatury Unii”, wystąpienia z NATO, przywrócenia narodowej waluty, kontroli na granicach, osądzenia „złodziei”, w tym tych z najwyższych politycznych stanowisk. I „zrobienia porządku” z romską mniejszością, którą Kotleba nazwał kiedyś „pasożytniczą”. Obserwatorzy, patrząc na obie Kotlebowskie organizacje, widzą tu lustrzane odbicie węgierskiego Jobbiku – przez kotlebowców znienawidzonego choćby z tego powodu, że jego członkowie określają Słowację mianem „Górnych Węgier”.

I to właśnie Kotleba wybrany został, pod koniec listopada – w drugiej turze lokalnych wyborów – na żupana (wojewodę) Kraju Bańskobystrzyckiego (Słowacja dzieli się na osiem takich jednostek administracyjnych). Uzyskał 55 proc. głosów; jego kontrkandydat z Ficowskiego SMER-u dostał 44 proc.

Na Słowacji, tej centrowej, konsternacja. Pavol Frešo, szef Słowackiej Partii Demokratycznej-Unii Demokratycznej – największej partii opozycyjnej – określa wygraną Kotleby „porażką demokracji” i wzywa wszystkie demokratyczne partie do walki z ekstremizmem. „Hitler też doszedł do władzy w demokratyczny sposób” – mówi. Media nerwowo sprawdzają, co mówi zagranica. Komentatorzy pocieszają się, że kompetencje żupana są znikome i Kotleba będzie mógł sobie pokrzyczeć, niewiele więcej. Ale to nie do końca prawda: podlegać będą mu lokalne placówki kulturalne, jak teatry i muzea.

– Dlaczego miałbym nie głosować na Kotlebę? – od razu atakuje, gdy o to pytam, spotkany w centrum Bańskiej Bystrzycy Ivan (bluza ze słowacką flagą, wojskowa kurtka, łysy). – To przewodniczący legalnej partii, wie, jak sobie poradzić z korupcją, ze złodziejami, z Cyganami.

WYBORCA SFRUSTROWANY

W istocie, Kotleba już pokazywał, jak „radzić” sobie z „problemem romskim”. Mowa o mocno efekciarskiej akcji, która odbiła się echem w świecie: w 2012 r. kupił działkę, na której terenie leży nielegalna romska osada. Dzieci z tej osady paliły papierosy w pobliskim zamku Krásna HÔrka. Zaprószyły ogień i zamek spłonął. Kotleba ogłosił, że zamierza osiedle usunąć.

W wyborach parlamentarnych w 2012 r. jego partia uzyskała ledwie nieco ponad półtora procenta głosów i nie przekroczyła progu wymaganego, by dostać się do parlamentu. Skąd więc ten oszałamiający wynik w Kraju Bańskobystrzyckim? Na Słowacji tłumaczy się to różnie. A to zmęczeniem rządami „czerwonego” SMER-u, a to brakiem działań władz wobec rzeczywistych problemów, jakie państwo ma z częścią przedstawicieli mniejszości romskiej, od których osiedli Słowacy w ramach oddolnych inicjatyw coraz częściej oddzielają się murami, wreszcie – kiepską, na tle kraju, sytuacją gospodarczą regionu. I że nie ma szans, by partia Kotleby powtórzyła sukces wyborczy w skali całego kraju.

Znany słowacki rysownik Shooty tak skomentował te głosy w czasopiśmie „SME”: po ulicy maszeruje umundurowany kotlebowiec, w dłoni trzyma pochodnię (ogrodową). „To nie jest neonazista – szepcze mijający go chłopak do swej dziewczyny. – To zwykły sfrustrowany wyborca, którego problemy nikogo nie obchodzą”. 


ZIEMOWIT SZCZEREK jest dziennikarzem i pisarzem. Pisze o Europie Środkowej i Wschodniej na portalu Interia.pl. Autor książek „Przyjdzie Mordor i nas zje” i „Rzeczpospolita zwycięska”, współautor książki „Paczka radomskich”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013