Pan na Bańskiej

Kilka lat temu chodził w mundurze Gwardii Hlinkowej, faszystowskiej formacji z czasu II wojny światowej. Dziś Marian Kotleba jest posłem: jego radykalna Partia Ludowa – Nasza Słowacja weszła właśnie do parlamentu.

12.03.2016

Czyta się kilka minut

Marian Kotleba podczas pierwszego posiedzenia nowego słowackiego parlamentu, Bratysława, 11 marca 2016 r. / Fot. Vladimir Simicek / AFP / EAST NEWS
Marian Kotleba podczas pierwszego posiedzenia nowego słowackiego parlamentu, Bratysława, 11 marca 2016 r. / Fot. Vladimir Simicek / AFP / EAST NEWS

Na ulicy pewnie nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Zwyczajny człowiek, jeden z wielu. Z wyglądu przypomina urzędnika albo nauczyciela, którym zresztą był przez kilka lat. Niemodny wąs, łysina, piwny brzuch ukryty pod puchową kurtką albo zieloną koszulką.

Na wiecach właściwie nie krzyczy. Nie oddaje się wrzaskliwym seansom nienawiści, tak charakterystycznym dla jego kolegów po fachu. Jest spokojny, uważny. Każdy jego ruch sprawia wrażenie wystudiowanego. Powieka nie drgnie mu nawet wtedy, gdy mówi o „zdrajcach z rządu”, „cygańskich pasożytach”, „muzułmańskim terrorze” albo paleniu unijnej flagi. Jeśli oczywiście zwolennicy dadzą mu dojść do głosu. Bo na początku po prostu stoi i wodzi oczami za tłumem, który dobywa z gardeł ekstatyczne: „Kotleba, Kotleba, Kotleba!”.

Jeszcze kilka lat temu Marian Kotleba – 38-letni lider radykalnej Partii Ludowej – Nasza Słowacja (L’SNS), która właśnie zdobyła 8 proc. głosów (tj. ponad 200 tys.) w wyborach parlamentarnych – na wiecach występował w mundurze stylizowanym na Gwardię Hlinkową, paramilitarną formację Pierwszej Republiki Słowackiej, czyli państwa satelickiego wobec III Rzeszy. Nawoływał do obalenia demokracji i ustanowienia państwa wodzowskiego, organizował marsze przez romskie wioski, węszył żydowskie spiski i wychwalał księdza Józefa Tisę, wodza tamtej Republiki. Tego, jak twierdził, „jedynego prawdziwego słowackiego prezydenta, który miał godne naśladowania poczucie sprawiedliwości”.

Ale tak było kiedyś. Teraz Kotleba uderza w inne tony. Doszło do tego, że w czasie kampanii wyborczej zagroził, że każdego, kto nazwie go faszystą, pozwie do sądu.

Wizja przyszłej Słowacji

Gdyby Kotleba bazował wyłącznie na historycznych resentymentach, nie przekroczyłby progu wyborczego. Poszedł więc na swoisty kompromis: zachował sympatię do Tisy, ale ograniczył jawnie neonazistowskie postulaty. Karmił się społeczną frustracją, gniewem i rozczarowaniem 23 latami słowackiej niepodległości, ale zamiast podkreślać romantyczną historię, wybiegł do przodu.

To nie ideologiczny ekstremizm wyniósł Kotlebę do parlamentu, lecz właśnie wizja przyszłości Słowacji. Naturalnie, nadal miałaby to być czysta rasowo i religijnie wyspa, z której w tajemniczy sposób wyparują Romowie, homoseksualiści, liberałowie i właściwie wszyscy, którzy jakoś odstają. Albo którzy mają wątpliwości. Ale miałby to być także kraj równości społecznych, bez oligarchów, korupcji i nepotyzmu. Bez destrukcyjnego wpływu Unii Europejskiej i NATO, za to z dyskretnym parasolem słowiańskich braci – Rosjan. To kraj, w którym nikt nie byłby pozostawiony sam sobie, w którym udałoby się odbudować wspólnotę.

Z tym przekazem Kotleba trafił do dwóch nowych grup wyborców. Po pierwsze: do tych, którym się nie powiodło. To nie przypadek, że najwięcej głosów zdobył w środkowej i północnej Słowacji – w regionach, gdzie diabeł mówi dobranoc. Łączy je duże bezrobocie, poczucie opuszczenia przez władzę centralną, brak perspektyw. Najlepszy wynik – 23,11 proc. – zanotował w górskim powiecie Kieżmark, który co kilka lat zmaga się z ogromnymi powodziami, przy bierności państwa.

Głos oburzonych

A po drugie: Kotleba znalazł wspólny język z młodymi. Wśród wyborców między 18. i 21. rokiem życia zdobył pierwsze miejsce. To nowe pokolenie, które całe świadome życie spędziło pod mało ambitnymi rządami premiera Roberta Ficy (2006-10 i 2012-16), z dwuletnią przerwą na kłótnie chaotycznej koalicji prawicowej.

– Młodzież zawsze się buntuje. Dla tej generacji głosowanie na Kotlebę to forma protestu przeciwko rzeczywistości i układom, które blokują im awans – twierdzi Alexander Duleba, dyrektor think tanku SFPA z Bratysławy.

Swój sukces Kotleba zawdzięcza jednak nie tylko sprytowi i pracowitości, ale też lekkomyślności Ficy. Radykałom wiatru w skrzydła dodała ostra kampania antyimigracyjna, zainicjowana przez premiera. Fico stworzył „atmosferę strachu, której nie umiał opanować” – tak ujął to analityk Pavol Hardoš w telewizyjnym studiu wyborczym. Z jednej strony premier zalegitymizował więc niechęć do obcych jako instrument walki o głosy, a z drugiej – sam już apatyczny, zmęczony długoletnimi rządami, nie był w stanie przedstawić pozytywnej oferty na przyszłość.

W kraju, w którym 25 proc. młodych nie ma pracy, a jakość usług publicznych jest niska nawet jak na standardy środkowoeuropejskie, na samych migrantach daleko się nie zajedzie. Kotleba to zrozumiał – i w odpowiednim momencie skręcił w stronę antysystemową. Do standardowego „Słowacja dla Słowaków” dodał bezpardonowy atak na elity. Stał się głosem oburzonych.

Księstwo Bańska Bystrzyca

Kotleba straszy i szokuje od lat, lecz dotąd był traktowany bardziej jako ciekawostka, a nie realna groźba. Po obrzeżach polityki kręci się już ponad dekadę. Jedna z jego partii, Słowacka Wspólnota, została nawet zdelegalizowana przez Sąd Najwyższy. Kilka razy zatrzymywała go policja, ale – jak z dumą podkreśla – nigdy nie został skazany przez sąd.

Mimo wszystko to dość nietypowa droga jak na cichego, nieśmiałego chłopaka z blokowiska z przeludnionej dzielnicy Sásova w Bańskiej Bystrzycy. Według jego przyjaciół, do których dotarli dziennikarze „Dziennika N”, Marian już w młodości nadawał na Żydów i Romów, lecz na pełnej napięć narodowościowych słowackiej prowincji uchodziło to za normę, nie ekstrawagancję. Trzymał się za to z dala od knajp, wolny czas spędzał na siłowni i lekturze książek historycznych.

Był tak dobrym uczniem, że po szkole średniej od razu dostał się na Wydział Przyrodniczy Uniwersytetu Mateja Bela. Zdobył dwa dyplomy (później skończył też ekonomię) i został nauczycielem informatyki w gimnazjum sportowym.

Dziś urokliwa Bańska Bystrzyca w środkowej Słowacji to bastion L’SNS. Bańska przez lata szczyciła się wizerunkiem miasta otwartego, trochę lewicującego, które przyciągało turystów uzdrowiskami i zachwycającymi górskimi widokami. A także legendą oporu antyfaszystowskiego: tu w sierpniu 1944 r. wybuchło powstanie, jedyny słowacki zryw przeciw Niemcom i republice Tisy. A jednak to w Bańskiej w listopadzie 2013 r. faszyzujący Kotleba sensacyjnie wygrał wybory na żupana regionu (słowacki odpowiednik marszałka województwa). W drugiej turze pokonał ówczesnego żupana Vladimíra Maňkę, europosła rządzącej partii SMER – Socjalna Demokracja. Nie przeczuwając porażki, premier Fico rzucił wtedy, że Kotlebę „może pokonać nawet worek z ziemniakami”. Zlekceważył go, nie pierwszy i nie ostatni raz.

W ciągu dwa i pół roku Kotleba zbudował w Bańskiej małe księstwo udzielne. Lokalne święta stały się festiwalami wrogości wobec „złodziei z Bratysławy”, a media, nawet nudny biuletyn Kraju Bańskobystrzyckiego – orężem w walce o dusze wyborców. Do urzędów trafiła fala współpracowników Kotleby z partii, często bez doświadczenia i odpowiedniego wykształcenia. Fala to trafne słowo: kotlebowcy – w tym dwu braci i żona – zajęli niemal wszystkie stanowiska, od dyrektorów po kierowców. Za zatrudnianie bez konkursu Państwowa Inspekcja Pracy nałożyła na Kotlebę karę (2 tys. euro) i wnioskowała o obcięcie funduszy unijnych i rządowych.

On nic sobie z tego nie robi; w kampanii zapowiadał, że uwolni region od finansowej zależności od Unii. Może sobie na to pozwolić: roczne przychody Kraju Bańskobystrzyckiego z samego użytkowania dróg to 20,5 mln euro. Dziennikarze gazety „SME” obliczyli, że to suma porównywalna z przychodami państwowego banku SZRB lub lotniska w Bratysławie.

„Kiedyś będziemy rządzić”

Wśród 14 posłów L’SNS, których Kotleba wprowadził właśnie do parlamentu, są nauczyciele, policjanci, lekarze, robotnicy, drobni biznesmeni. Jest bezrobotny, oskarżony o bójkę z obcokrajowcem. W tle kręcą się artyści: nieudani aktorzy i frontmani neonazistowskich zespołów. L’SNS publicznie wspierają katoliccy księża i prawicowi historycy.

Kotleba coraz pewniej mości się w politycznym mainstreamie. A Słowacja, po początkowym szoku, zastanawia się, co z nim zrobić. Grupa działaczy antyfaszystowskich zwróciła się do prokuratora generalnego o delegalizację L’SNS. Ugrupowania, które weszły do parlamentu, roztoczyły nad radykałami „kordon sanitarny”: Kotleba nie jest brany pod uwagę przy budowaniu koalicji, prezydent Andrej Kiska nawet nie zaprosił go na spotkanie z liderami partii.

Zapominają, że Kotleba posiada cechę, która często decyduje o skuteczności polityka: cierpliwość. Rok temu przemaszerował ze swoimi zwolennikami pod siedzibę parlamentu i ogłosił, że gdyby chcieli, mogliby wedrzeć się tam siłą. Ale poczekają do wyborów. Teraz na pytanie o plany L’SNS odpowiada butnie: „Prędzej czy później będziemy w rządzie”.

I znowu – wystarczy poczekać. Chociaż w nowym parlamencie będzie izolowany, kłopoty z utworzeniem nowego gabinetu działają na jego korzyść. Jeśli do rządu wejdzie pięć lub sześć partii prawicowych, to walki, podchody i spory ambicjonalne są murowane. Słowacy nie wytrzymają kolejnej „wojny na górze” – i w następnych wyborach mogą postawić na tego, który obiecuje im porządek, dyscyplinę, silną wspólnotę i sprawne państwo.

O tym, że niedawno rozpływał się nad wielkością faszystów i nawoływał do podjęcia aktywnego oporu przeciwko wszystkim, którzy z tego czy innego powodu zostali przez niego uznani za wrogów ojczyzny, nie będą już pamiętać. ©

DARIUSZ KAŁAN jest kierownikiem Programu Europa Środkowa w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2016