Delfin samozwaniec

Nawet ci, którzy nie pałają sympatią do Jarosława Kaczyńskiego, powinni trzymać za niego kciuki. Alternatywą może być młodszy i bardziej bezwzględny Zbigniew Ziobro.

25.09.2017

Czyta się kilka minut

Zbigniew Ziobro, Andrzej Duda i Patryk Jaki podczas centralnych obchodów święta Służby Więziennej, Warszawa, czerwiec 2017 r. / MICHAŁ DYJUK / FORUM
Zbigniew Ziobro, Andrzej Duda i Patryk Jaki podczas centralnych obchodów święta Służby Więziennej, Warszawa, czerwiec 2017 r. / MICHAŁ DYJUK / FORUM

Wpełnej nienawiści i osobistych urazów polskiej polityce ostatniego ćwierćwiecza takiej sytuacji jeszcze nie było. Minister sprawiedliwości brutalnie atakuje prezydenta, który w dodatku wywodzi się z tego samego obozu politycznego. Po dwóch prezydenckich wetach do ustaw sądowych Zbigniew Ziobro celowo umówił się na wywiady z trzema gazetami sympatyzującymi z PiS, aby przywołać głowę państwa do porządku.

Były tam wyraźne groźby: „Jeżeli prezydent rozejdzie się z wartościami naszego środowiska, to nie może zakładać, że zyska kolejny kredyt zaufania. Ufam, że pan prezydent, choć nie ma wielkiego doświadczenia politycznego, poszuka mądrej rady”.

Były cytaty batalistyczne: „Albo prezydent przejdzie do historii jako wielka postać, jako człowiek, który przyczynił się do budowy silnego, uczciwego polskiego państwa, albo polegniemy. Pierwszy polegnie pan prezydent, który w przyszłości co najwyżej będzie mógł się cieszyć rolą młodego komentatora z własną ochroną. To jest w finale wybór między wielkością a groteską”.

Były znaczące porównania: „W polityce warto mieć charakter. Pokazał to choćby Viktor Orbán, który nie przejmował się demonstracjami, krytyką czy próbami ośmieszania, ale zmieniał kraj wbrew europejskiemu establishmentowi i jego liderom. Większość rodaków jest mu wdzięczna za odwagę”.

Były wreszcie alegorie entomologiczne: „W otoczeniu głowy państwa mogą się znajdować ludzie, którzy roztaczają piękne wizje prezydentury, uzasadniają je racją stanu i dobrem państwa. To jednak ludzie, którzy niczym larwy chcą się rozwijać w politycznym ciele prezydenckiego zaplecza, by później – o czym marzą – przeistoczyć się w motyle, stając się ważnymi postaciami na scenie politycznej. Najczęściej jednak tacy ludzie nie zostają nawet ćmami”.

Tym atakiem Ziobro wypowiedział brutalną wojnę Andrzejowi Dudzie, który stanął na drodze jego niepohamowanym ambicjom.

Ziobro dwa razy w życiu urządził takie gazetowe festiwale. Pierwszy raz w 2010 r., po przegranych przez Jarosława Kaczyńskiego posmoleńskich wyborach prezydenckich – wtedy uderzył w odpowiedzialnych za kampanię partyjnych liberałów, przyczyniając się do ich egzekucji. Rok później znów zorganizował prasowe tournée, tym razem po to, by pogrozić samemu Kaczyńskiemu po przegranych przez niego wyborach parlamentarnych – to z kolei wieszczyło wyjście Ziobry z PiS i założenie własnej partii. O co zatem dziś gra, sięgając po swój wytarty patent medialny?

Autopromocja szeryfa

Rozgrywka o sądy jest elementem szerszego planu. Tuż po wyborach parlamentarnych jesienią 2015 r., które dały samodzielną władzę PiS, Ziobro nie tylko został ministrem sprawiedliwości, ale także podporządkował sobie prokuraturę, likwidując jej niezależność od rządu. Takie rozwiązanie było już stosowane w przeszłości, ale nigdy minister sprawiedliwości jako szef prokuratury nie miał tak szerokich uprawnień, jakie nadał sobie Ziobro. Może on ingerować w każde śledztwo, wydać w nim każdą decyzję i wymienić każdego prokuratora. Jest jednoosobowym arbitrem tego, co jest dobre, a co złe.

Drugim elementem planu Ziobry była właśnie kontrola nad sądami. Z trzech ustaw, które napisał, wyłaniał się jeden wspólny mechanizm zmian: hurtowe usunięcie wszystkich najważniejszych sędziów poza tymi, wobec których sam Ziobro zastosowałby łaskę. Nowy Sąd Najwyższy, nowych prezesów sądów w terenie, nowych członków Krajowej Rady Sądownictwa, która selekcjonuje kandydatów na sędziów – wszystkie te organy wskazałby osobiście Ziobro.

Cała ta prokuratorsko-sądowa władza miała zaprowadzić Ziobrę do jego głównego celu – zastąpienia Jarosława Kaczyńskiego. Lider PiS ma już niemal 70 lat, zdaje sobie sprawę, że poprowadzi partię prawdopodobnie do jednych tylko jeszcze wyborów parlamentarnych, za dwa lata.

Wobec tego, że charyzma Kaczyńskiego słabnie i opuszczają go witalne siły, w szeregach PiS toczy się cicha wojna o sukcesję. W obozie władzy, który wierzy gorąco w siłę państwowego aparatu przymusu, 46-letni Ziobro, kontrolujący prokuratorów jedną ręką, a sądy drugą, byłby naturalnym uczestnikiem tej rozgrywki. W praktyce miałby najpotężniejszą władzę w aparacie rządowym.

W dodatku Ziobro pielęgnuje kontakty z wpływowymi na prawicy ludźmi i instytucjami. Chodzi np. o ojca Tadeusza Rydzyka i jego media, a także senatora Biereckiego i związany z nim sektor SKOK.

Jednocześnie prowadzi równie ważną grę z opinią publiczną, starając się budować swą popularność wedle sznytu szeryfa bezwzględnie zwalczającego bezprawie. Zabiera głos w sprawie każdego głośniejszego przestępstwa – tropi, obiecuje, grozi. Czy to tajemnicza śmierć Magdaleny Żuk w Egipcie, czy zbiorowy gwałt na Polce we Włoszech, czy – to ulubiona tematyka – zbyt liberalne decyzje karne prokuratury albo sądów. Minister ogłasza przy tym poszerzenie granic obrony koniecznej, co brzmi efektownie. No bo któż nie chciałby mieć prawa poturbować rzezimieszka, który zakradł mu się do domu?

Gdyby jednak odsiać ziarna od plew, realne działania od autopromocji, nie zostanie wiele. Nawet instytucje rządowe oceniają, że obecne przepisy dotyczące obrony koniecznej są właściwe, i wytykają Ziobrze, że w uzasadnieniu projektu powołał się na nieaktualne materiały, sięgające nie tylko systemu prawnego PRL, ale nawet przedwojnia.

Z rzuconego pomysłu ekstradycji gwałcicieli z Rimini do Polski Ziobro wycofywał się sam, przekonując, że oznaczałoby to... łagodniejsze wyroki. A rodzina Magdaleny Żuk ma do Ziobry żal, że z jego obietnic pomocy niewiele wynika.

Z Szydło przeciw Morawieckiemu

Jedno o prokuraturze Ziobry można powiedzieć na pewno – pod jego przewodem śledztwa z elementami politycznymi mają przewidywalny przebieg. Po interwencji zastępcy Ziobry prokuratura wycofała akt oskarżenia wobec byłego duchownego Jacka M., oskarżonego o nawoływanie do nienawiści wobec Żydów i Ukraińców. Tak się składa, że Ziobro stara się dobrze żyć ze środowiskami narodowymi, upatrując w nich potencjalnych sojuszników.

Z kolei, gdy okazało się, że nowe projekty sądowe dla prezydenta współtworzy prof. Michał Królikowski (za czasów PO wiceminister sprawiedliwości w resorcie kierowanym przez Jarosława Gowina i Marka Biernackiego), Ziobro najpierw publicznie go zaatakował. Wkrótce kancelarią adwokacką Królikowskiego zainteresowała się prokuratura, szukając jego związków z grupą przestępczą zajmującą się praniem brudnych pieniędzy. Sam Królikowski, na kilka dni przed ogłoszeniem projektów ustaw, tak komentował te działania: „Celem tej całej akcji jest prezydent, celem tej akcji jest to, żeby zdyskredytować go jako osobę, która przedstawi wiarygodną reformę wymiaru sprawiedliwości”.

Siłą rzeczy w tej rozgrywce 45-letni Duda znalazł się po drugiej stronie. Jak na standardy PiS, jest politykiem bardziej umiarkowanym od Ziobry i znacznie mniej zachłannym na władzę. Dopiero próbuje włączyć się do politycznej gry na szczytach partii, przyciągając podobnie myślących polityków, w tym wicepremierów Mateusza Morawieckiego (gospodarka i finanse) oraz Jarosława Gowina (nauka i szkolnictwo wyższe).

49-letni Morawiecki to najpoważniejszy konkurent Ziobry w rozgrywce o schedę po Kaczyńskim. Były prezes dużego zagranicznego banku traktuje swą karierę polityczną jak przedsięwzięcie biznesowe. Roztacza przed Kaczyńskim miłe jego uchu wizje gospodarczego boomu opartego na większej aktywności państwa w gospodarce, któremu towarzyszyć ma lepsza ściągalność podatków, by finansować obfite programy socjalne PiS dla wyborców. Jednocześnie Morawiecki demonstruje, że jest bogobojny i zabiega o twardy, ultrakonserwatywny elektorat PiS.

Wicepremier jest wyjątkowo ostrożny. Jeśli jest taka potrzeba, potrafi się publicznie odciąć od Dudy – jak po wetach dotyczących ustaw sądowych. Oficjalnie śpiewał w krytycznym chórze z większością polityków PiS, choć wiadomo, że był jednym z nieformalnych doradców prezydenta w tej kwestii.

Ziobro i Morawiecki brutalnie ścierają się nie tylko w rządzie, ale także w obszarze dużych państwowych firm działających w strategicznych obszarach. Próbują upychać w nich swoich ludzi, co rodzi konflikty. Najbrutalniejsza wojna wybuchła o kontrolę nad PZU – to największa polska firma ubezpieczeniowa, kontrolowana przez rząd. Rządził nią Michał Krupiński, przyjaciel Witolda Ziobry, brata ministra. Małżonka ministra piastowała zaś dyrektorską posadę w spółce zależnej.

Niespodziewanie wiosną Morawiecki doprowadził do odwołania Krupińskiego, chcąc wprowadzić do PZU swego nominata. Skończyło się brutalną kampanią czarnego PR, szukaniem na siebie haków i donosami do Kaczyńskiego. A to wszystko w spółce, która jest strategiczna w planach gospodarczych PiS (m.in. za jej pośrednictwem rząd znacjonalizował największy bank prywatny Pekao SA, kupując udziały od włoskiego UniCredit).

Ostatecznie spór rozstrzygnęła premier Beata Szydło – przejęła osobisty nadzór nad PZU i wskazała nowego prezesa, innego człowieka Ziobry. Szydło obawia się doświadczenia i ambicji Morawieckiego, który widzi się w fotelu premiera, jeśli jej powinie się noga. Pani premier bliżej do Ziobry, który lata temu dostrzegł ją w samorządzie na południu Polski i wprowadził do krajowej polityki.

Dzięki jej wsparciu Ziobro rozprowadza po strategicznych spółkach najbardziej zaufanych współpracowników. Ma swoich – i brata – ludzi m.in. w Tauronie i jego spółkach zależnych, we władzach krakowskiego lotniska Balice, a nawet w Polskiej Fundacji Narodowej, która prowadzi głośną akcję „Sprawiedliwe sądy”. Krupiński też nie może narzekać – Ziobro załatwił mu prezesurę znacjonalizowanego Pekao SA.

Paradoksalnie Duda to też polityk z dawnej stajni Ziobry – był jego zastępcą, gdy Ziobro po raz pierwszy został ministrem sprawiedliwości za poprzednich rządów PiS. To także Ziobro polecił Dudę prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu na nadwornego prawnika. Tyle że obaj lata temu się poróżnili. A Ziobro do dziś lubuje się w wypominaniu prezydentowi dawnego poddaństwa. Prezydenturę Dudy toleruje z trudem.

To cecha charakterystyczna Ziobry – zawsze chce więcej władzy, nigdy nie zadowala się tym, co ma. Szybko zapomniał, że jeszcze niedawno był politycznym trupem i zmartwychwstał tylko dzięki woli Kaczyńskiego.

Brutus do łask przywrócony

Z PiS związany jest od samego początku, czyli od 2001 r. Możliwości wejścia do polityki szukał zaraz po studiach, współpracując jako wolontariusz z kilkoma kolejnymi politykami prawicy. Swoich patronów porzucał bez sentymentów – Jana Rokitę, Kazimierza Michała Ujazdowskiego, Marka Biernackiego – jeśli tylko kolejni byli bardziej atrakcyjni. W ten sposób trafił w otoczenie Lecha Kaczyńskiego, u którego wychodził sobie w 2001 r. posadę wiceministra sprawiedliwości.

Gdy PiS w 2005 r. sensacyjnie wygrało wybory z Platformą, Ziobro był już na tyle mocny, że został ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym. Zasłynął kontrowersyjnymi operacjami – odpowiadał m.in. za nieudaną akcję zatrzymania Barbary Blidy, której zarzucał korupcję. Była minister z rządu SLD popełniła samobójstwo, co wywołało ogromny skandal. Wściekły był Lech Kaczyński, który w ostatnich latach życia Ziobry nie cierpiał.

Podobnie było z inną sprawą – zatrzymanemu pod zarzutem korupcji wybitnemu kardiochirurgowi Ziobro zarzucił na konferencji prasowej, że mordował pacjentów. Po latach procesów o zniesławienie musiał za to przeprosić. Działania Ziobry ewidentnie wpłynęły na porażkę wyborczą PiS w przyspieszonych wyborach w 2007 r. Utrata władzy na rzecz Platformy otworzyła zresztą wieloletni serial procesów i prokuratorskich przesłuchań Ziobry, na których roztrząsane były jego działania. Za rządów Platformy w parlamencie stanął nawet wniosek o postawienie go przed Trybunałem Stanu. W obozie władzy nie było jednak do tego determinacji – zabrakło pięciu głosów, podczas gdy nie głosowało dziewięciu posłów PO. – Platforma to nieudacznicy – śmiał im się w twarz Ziobro.

W 2011 r. PiS Kaczyńskiego po raz szósty z rzędu przegrało z Platformą Obywatelską wybory – w tym drugie z rzędu głosowanie parlamentarne – dzięki czemu ówczesny szef PO Donald Tusk pozostał premierem na drugą kadencję. Ziobro był wówczas partyjnym zastępcą Kaczyńskiego i europosłem. Właśnie wtedy, gdy Kaczyński po spektakularnej porażce znalazł się w politycznych tarapatach, Ziobro go zaatakował, dokonując w partii rozłamu. Wyprowadził grupkę posłów i europosłów.

Zawiązał partię Solidarna Polska. I zaczął toczyć zajadłą walkę o rząd dusz na prawicy, atakując PiS i Kaczyńskiego. Ważnym elementem była polityka europejska – ­m.in. krytykował PiS za poparcie dla traktatu lizbońskiego, straszył też pakietem klimatycznym. W obu przypadkach był to tak naprawdę atak na nieżyjącego już wówczas Lecha Kaczyńskiego, bo to on zgodził się i na traktat, i na pakiet (dziś Ziobro zasiada w komitecie budowy pomnika prezydenta).

Na przełomie 2011 i 2012 r. Ziobro – wówczas eurodeputowany z ramienia PiS – ostentacyjnie wyszedł ze współtworzonej przez partię Kaczyńskiego frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR) i zapisał się do frakcji Europa Wolności i Demokracji (EFD), pełnej najbardziej karykaturalnych postaci europarlamentu. To była prawdziwa menażeria: tropiciele przestępstw seksualnych Kościoła, wrogowie polskich hydraulików na Zachodzie, antysemici i czciciele hitlerowskich kolaborantów walczących z Armią Krajową. Łączyło ich tylko jedno: unijne pieniądze, które pozwalały uprawiać politykę w kraju.

Ziobro szybko okazał się jednak marnym liderem – wyborcy prawicowi zostali przy PiS. Do historii polskiej polityki przeszedł marsz zwolenników TV Trwam wiosną 2012 r. Kaczyński i Ziobro wygłosili do nich dwa odrębne przemówienia w różnych momentach marszu. Kaczyński to gracz – obsadził Ziobrę w roli potencjalnego Brutusa, sugerując jednocześnie, że jest gotów mu wybaczyć niczym biblijny ojciec swemu marnotrawnemu synowi. Ziobro nie wytrzymał psychicznie i fizycznie presji tłumu – drżał mu głos, trzęsły się ręce, plótł od rzeczy.

Czystki w prokuraturze i sądach

Po tym marszu wszystko było jasne. W pierwszych wyborach pod własnym szyldem – do Parlamentu Europejskiego w 2014 r. – partia Ziobry przepadła z kretesem.

Kaczyński czekał na ten moment – i złożył Ziobrze ofertę współpracy.

Czemu? Bo umie liczyć. Ponieważ grał o samodzielne rządy po wyborach parlamentarnych w 2015 r., musiał wciągnąć do współpracy małe prawicowe partie, które odbierały mu po kilka procent głosów. Ten plan się powiódł – biorąc na listy wyborcze Ziobrę i raptem paru innych jego ludzi, PiS zdobyło samodzielną większość w parlamencie, która pozwala dziś robić Kaczyńskiemu to, co chce.

Z jednej strony Kaczyński Ziobrze nie ufa – z zasadny nie ufa nikomu, kto go kiedykolwiek zdradził. Dlatego umowę koalicyjną skonstruował tak, aby w pełni kontrolować wszystkie decyzje polityczne. Nie dał też Ziobrze ani złotówki z 19 mln zł subwencji partyjnej, które rocznie inkasuje z budżetu państwa. To wymusza lojalność.

Z drugiej jednak strony dał Ziobrze po wyborach ogromne wpływy, powierzając mu resort sprawiedliwości i prokuraturę. Zdumieni byli nawet najbliżsi ludzie Kaczyńskiego – żaden zdrajca jeszcze nigdy nie dostał od niego takiej władzy.

Jak lider PiS to tłumaczył? Determinacją Ziobry. Prezes oczekiwał radykalnych zmian w prokuraturze i sądach. Ziobro miał je zburzyć i zbudować od nowa. Kaczyński wierzy bowiem święcie, że organa ściągania i wymiar sprawiedliwości wciąż – po ponad ćwierćwieczu – skute są postkomunistycznymi układami, a przez to niewydolne i nieuczciwe. Komu jak komu, ale Ziobrze determinacji odmówić nie można. Próbkę swych umiejętności pokazał szybko – na początek zdegradował tych prokuratorów, którzy zaleźli za skórę jemu osobiście lub PiS-owi. Nie ma się co dziwić, że w tej sytuacji śledztwo w sprawie defraudacji pieniędzy z Parlamentu Europejskiego przez partię Ziobry toczy się niespiesznie.

W sądach działał podobnie. Zdegradował sędzię, która w przeszłości uznała jego przegraną w sprawie o zniesławienie. A prokuratura zajęła się inną sędzią, niechętną wsadzeniu do więzienia kardiochirurgów, którzy operowali jego ojca – Ziobro od lat próbuje dowieść, że odpowiadają za jego śmierć.

Ziobro chciałby wymieść znacznie więcej sędziów, ale na drodze stanął mu Andrzej Duda. Prezydent, który do tej pory podpisywał wszystkie, choćby najbardziej kontrowersyjne ustawy, tym razem stanął okoniem. Uzasadniając swe sensacyjne weta do ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, Duda wygłosił płomienną przemowę. Powołał się przy tym na legendarną działaczkę opozycji antykomunistycznej Zofię Romaszewską. – Minister sprawiedliwości i prokurator generalny nie może rządzić Sądem Najwyższym. Żyłam już w takim państwie, za komunizmu – oświadczyła Romaszewska. To były dwa ciosy w delfina, który już widział się wygranym w wojnie o sukcesję.

Tak, ta zagrywka pokazuje, że Duda na poważnie wystraszył się Ziobry i zrobi wszystko, aby zatrzymać go w drodze po władzę. Prezydent nieoficjalnie już zapowiedział, że jeśli jego własne ustawy sądowe zostaną tak przez PiS przeflancowane, że jednak sądami miałby rządzić Ziobro – będą kolejne weta. Widać prezydent jest z tych, którzy wierzą w popularne w obozie władzy powiedzenie: „Ziobro ma wszystkie wady Kaczyńskiego, ale ani jednej z jego zalet”.©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2017