Dacza

Trudno o coś piękniejszego niż stara dacza pod Moskwą. Nawet nie dlatego, że dacze pod Moskwą są jakieś szczególne. Drewniane. Pachną, skrzypią zeszłym albo jeszcze zeszłym stuleciem. Nie kryjmy – są trochę zaniedbane.

24.04.2016

Czyta się kilka minut

Paweł Reszka /  / Fot. Grażyna Makara
Paweł Reszka / / Fot. Grażyna Makara

Na przeszklonym tarasie meble – przegląd epok. To nie fotele, krzesła i ławy, lecz całe pokolenia stają przed oczami. Szum samowara. W powietrzu zapach suszonych jabłek, gorzki miód z kasztanowca i warienie. Nieuprzątnięte od zeszłego roku liście wiaterek goni w ogrodzie.

Ale nie to przecież jest w nich wyjątkowe! Są niezwykłe, bo Moskwa to miasto dzikie, rozpędzone, nienormalne. Zaś tu, na daczy, wszystko hamuje. Goniące za sobą slajdy zastygają. Świat nieruchomieje. Zawsze przychodzi mi na myśl duży kawałek bursztynu z uwięzionymi drobinkami powietrza, kawałkami roślin, skrzydłem prehistorycznego owada. Można sycić się do woli. Nie trzeba się bać, że coś nam ucieknie, dokądś nie zdążymy.

W „mojej” zaprzyjaźnionej daczy – gdy tylko wysiadłem z auta albo doczłapałem z przystanku kolejki podmiejskiej – rytualnie prowadzono mnie na piętro. – Miska z wodą czeka na pana, proszę się przemyć i pod pierzynę. Za godzinę albo pół się pana obudzi – komenderowała pani profesor.

Nigdy, ale to nigdy, nie dotrzymała danego słowa. Zapadałem się w miękką poduszkę, naciągałem kołdrę, która ważyła setki kilogramów. Doskonała cisza, przerywana tylko tykaniem zegara, oblepiała mnie całego. Unosiła gdzieś daleko. Kwadrans po kwadransie, powolutku wymywała z głowy miejski zgiełk. Wszelkie kłopoty, które nie były żadnymi kłopotami.

Najpierw wpadałem w ciemność i pustkę. Potem przychodził do mnie sen, ciągle jeden i ten sam. Niby że był wczesny ranek. Niby budziłem się na szelest w ogrodzie. Podchodziłem do okna. Niecierpliwie patrzyłem w dół. Widziałem zawsze sylwetkę w delikatnej błękitnej sukience. Otwierała furtkę i wychodziła na drogę, w kierunku lasu, tam gdzie idzie się do przystanku kolei.

Marzyłem, żeby się odwróciła, bo sam bałem się wołać, biec za nią… Przecież niemożliwe, że to ona. Cóż by tutaj robiła? Nigdy nie była w Moskwie, ani w ogóle w Rosji… To niemożliwe paraliżowało ruchy, ale patrzyłem, jak się oddala, jak płynie otoczona brzozami i zieloną trawą. Obca. Wiedziałem, że to nie mogła być ona, ale jednak to była właśnie ona. Kto inny tak odgarnia włosy? Kto inny układa tak dłonie? Nikt!

Pani profesor chyba wyczuwała, jak ważny był dla mnie ten sen. Pozwalała mu wyśnić się do samego końca. Czekała, aż obudzi mnie głód. Spoglądałem jeszcze w okno, a potem schodziłem na dół. Gospodyni jakimś czarodziejskim sposobem zawsze czekała z ciepłymi blinami, herbatą, warieniem, nalewką.

A tym razem było inaczej. Gdy tylko przeszedłem za furtkę, podbiegła do mnie, wzięła za rękę i pociągnęła na taras. Nalała herbaty egzotycznej do filiżanki zupełnie nie od kompletu i popatrzyła mi głęboko w oczy.

– Coś się stało?

Potwierdziła skinieniem głowy: – Stało. Ja muszę się panu do czegoś przyznać.

Pani profesor mówiła mi raz na „ty”, a raz na „wy”, co nie przeszkadzało jej w najmniejszym stopniu.

– No więc wczoraj na daczę jechałam w potwornym korku.

– No, ale to raczej normalne – zauważyłem.

– …i ktoś się potwornie wepchnął, wjechał pod samą maskę. Wiesz, hamowałam!

– Był wypadek?

– Nie, ale słuchaj mnie! – powiedziała zniecierpliwiona. – Zdenerwowałam się. Zmieniłam pas, zrównałam się z tamtym samochodem. Za kółkiem siedział mężczyzna. No i zaczęłam na niego krzyczeć: „Ty czarnodupcu, cholerna małpo…”. On popatrzył na mnie tymi smutnymi kaukaskimi oczami i przeprosił. Wtedy i ja zaczęłam go przepraszać. Ci z tyłu zaczęli trąbić. Piekło! Rozjechaliśmy się. Pasza… niech pan mi wytłumaczy, błagam, co się z nami dzieje? Czy to jad, czy jestem zarażona? Czy będzie pan tu jeszcze przyjeżdżał? I co ja mam z tym robić?

Pocieszyłem panią profesor, że to nic strasznego. Skoro gazety, telewizja, politycy, publicyści ciągle powtarzają: „obcy są źli”, to i prości ludzie zaczynają to powtarzać. A i intelektualiście się wyrwie.

– Pewnie, że będę do pani przyjeżdżał, bo to najpiękniejsze miejsce w Rosji.

Uśmiechnęła się do mnie: – To niech pan idzie już na górę. Miska z wodą czeka na pana, proszę się przemyć i pod pierzynę. Za godzinę albo pół się pana obudzi.

Poszedłem. Usiadłem na brzegu łóżka. Jednak oszukałem panią profesor. Wcale nie uważam, że to takie bagatelne. Uważam, że „oni” wszyscy są zatruci. Dlatego ja mogę tutaj żyć, mieszkać, pracować. Ale na pewno nie pozwolę, żeby był tu ze mną ktoś bliski, drogi. Za bardzo bym się o nią bał. Wolę widzieć w snach, jak otwiera furtkę i idzie w kierunku stacji. I musi mi to wystarczyć.

Historia z panią profesor przypomniała mi się, gdy przeczytałem list skierowany przez Politechnikę Białostocką do studentów zagranicznych w związku z marszem ONR: „W celu uniknięcia nieprzyjemnych incydentów prosimy nie wychodzić do miasta i nie chodzić po kampusie. Prosimy o pozostanie wewnątrz budynku akademika”.

Nie mogłem uwierzyć, że dzieje się to w moim kraju! Pamiętam ministra, który mówił do rasistowskich bandziorów: „Idziemy po was!”. Jak tak dalej pójdzie, to oni przyjdą po nas. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2016